Przedsiębiorcy prowadzący sezonowo swoje gastronomiczne biznesy domyślają się, że śladem ubiegłych lat i w tym roku nad Bałtykiem nie będzie im brakować klientów.
Właściciele budek z lodami, punktów z hot dogami, smażalni ryb i niewielkich kawiarenek dokładnie wiedzą, że mimo dużej konkurencji cen opuszczać nie muszą. W czasie wakacji niemal przed każdym okienkiem ustawia się kolejka. Niekiedy jest niewielka, ale nie zmienia to faktu, że sprzedaż odbywa się praktycznie bez przestojów.
Marże stosowane przez właścicieli punktów gastronomicznych zlokalizowanych w strefie nadmorskiej są oczywiście wyższe niż w innych miejscach. Przykładem może być największe miasto uzdrowiskowe w Polsce, jakim jest Kołobrzeg.
– Jak nie zarobimy teraz, to kiedy? – pytają retorycznie kołobrzescy gastronomicy. – Po dwudziestym sierpnia strefa nadmorska zacznie się wyludniać – przewidują.
Faktem jest, że nad morzem ceny są wyższe niż gdzie indziej. W Kołobrzegu gałka lodów kosztuje 4 zł. W oddalonym o niewiele ponad 20 km od Kołobrzegu Trzebiatowie za porcję dobrych rzemieślniczych lodów trzeba zapłacić o złotówkę mniej. Przy głównym kołobrzeskim deptaku nadmorskim kupić oczywiście można także inne lodowe przysmaki. Mały czekoladowy świderek kosztuje tam 5,50 zł, a duży jest o 3 zł droższy.
Chętni na gofry muszą przygotować na suchy placuszek 5,50 zł. Ten sam gofr z owocami i bitą śmietaną to już sporo więcej, bo 14 zł. Trzy „gołe” racuchy o sumarycznej wadze 100 g kosztują przy kołobrzeskiej plaży 4,80 zł. ©℗
Cały artykuł w „Kurierze Szczecińskim”, e-wydaniu i wydaniu cyfrowym z 28 maja 2018 r.
Przemysław Weprzędz, BaT
Fot. Artur Bakaj