Były adwokat Marek K., który najbardziej znany jest z udziału w tzw. aferze testamentowej, ma w sądzie – jako oskarżony! – jeszcze inną sprawę. W czwartek (8 lutego) odpowiadał przed sądem za rzekome fałszerstwo.
Byłemu mecenasowi (po tym, jak został posądzony o machlojki w sprawach spadkowych, Marka K. skreślono z listy adwokatów) prokurator okręgowy zarzuca, że w 2006 r. „uzyskał w nieustalonych okolicznościach pocztowy dowód nadania”. A potem, posługując się nim, wprowadził sędziego w błąd co do faktu wysłania pisma i (co za tym idzie) poinformowania swojej klientki o zapadnięciu prawomocnego wyroku w Sądzie Okręgowym w Szczecinie. Była mandantka (Alina S.-C.) poczuła się oszukana. Postanowiła walczyć o swoje.
Wytłumaczenie wszystkich zawiłości sprawy jest trudne. Sięga ona bowiem aż 1994 r. Wtedy brat pokrzywdzonej po pijanemu włamał się do czyjegoś mercedesa i po ujechaniu kilkuset metrów uderzył w przeszkodę – doprowadzając do uszkodzenia pojazdu. Kilka dni później winowajca z siostrą Aliną udali się do właścicieli auta i podpisali zobowiązanie, że opłacą koszty naprawy (8 tys. zł). Nie wstrzymało to działań policji. Doszło do sprawy karnej. Złodziej został skazany za uszkodzenie mienia – bez obowiązku naprawy!
Ale sporządzone wcześniej zobowiązanie do wyrównania strat pozostało ważne. Brat pokrzywdzonej początkowo nawet kilka rat uregulował, potem przestał. Sprawa trafiła więc do sądu cywilnego, który nakazał mężczyźnie spłatę długu. Właściciele uszkodzonego pojazdu, obawiając się niesolidności winowajcy, odwołali się jednak od wyroku. Domagali się, by do uiszczenia pieniędzy zobowiązano również jego siostrę. Podejrzewali, że mężczyzna znów nie będzie się wywiązywał z obowiązku. Sąd uznał ich racje. Nic to jednak nie zmieniło. Dług wciąż nie był spłacany. W końcu sprawa trafiła do Sądu Najwyższego. Ostateczny wyrok: rodzeństwo ma zapłacić właścicielowi auta około 35 tys. zł! Kobieta już wpłaciła tę kwotę.
Ale to jednak nie kończy sprawy. Szczecinianka ma bowiem pretensje do swojego adwokata, który przez jakiś czas był jej pełnomocnikiem. Pokrzywdzona (taki status ma w tym procesie) twierdzi, że nie informował jej o przebiegu procesów, nie uczestniczył w rozprawach i nie zawiadamiał jej o wyrokach. Jak się okazuje, za to, że nie poinformował jej o wyroku Sądu Najwyższego, został już ukarany naganą przez Radę Adwokacką. Choć on sam twierdzi, że klientkę powiadomił, ale nie ma na to dowodu.
Pokrzywdzona złożyła więc pozew w sądzie cywilnym, żądając od adwokata prawie 236 tys. zł (odszkodowania i zadośćuczynienia). Przegrała. Zwróciła się więc do Prokuratury Rejonowej w Kamieniu Pomorskim, by wszczęła postępowanie, bo uznała, że wyrok był dla niej niekorzystny z powodu fałszerstwa popełnionego na użytek sprawy sądowej. Na dodatek prawnik miał działać w celu osiągnięcia korzyści majątkowej. Postępowanie jednak umorzono.
Ale znów wszczęto. Tym razem sprawą rzekomego oszustwa zajęła się Prokuratura Okręgowa w Szczecinie. Sporządzono akt oskarżenia. O tym, czy adwokat faktycznie sfałszował dokumenty, przez co jego była klientka przegrała sprawę, zdecyduje sąd. Przesłuchiwani są kolejni świadkowie. Na ostatniej rozprawie zeznawała m.in. była sekretarka mecenasa K. – Jadwiga S. Niewiele jednak pamiętała. Fakty, o które ją pytano (w tym dotyczące przesyłania korespondencji w kancelarii), miały bowiem miejsce dziewiętnaście lat temu, w 1999 r. Do sprawy wrócimy.
Leszek Wójcik
Fot. Robert Wojciechowski (arch.)