Pech nie opuszcza Aleksandra Doby w jego najnowszej kajakowej wyprawie przez Atlantyk. Tym razem rejs został powstrzymany przez poważną awarię steru, której pomimo pierwszych optymistycznych wieści, nie udało się jednak naprawić.
– Fatalnie! Górna tuleja ukręcona u góry steru. Do naprawy konieczni: kowal, spawacz i inżynier. Był tylko inżynier – napisał kajakarz na swojej stronie internetowej.
Poinformował też, że ster uszkodziła lina dryftkotwy w czasie sztormu o sile 8 stopni w skali Beauforta. Podróżnik podjął próbę samodzielnego naprawienia tego kluczowego elementu. Nie było to zadanie łatwe, o czym pisał do koordynatora medialnego wyprawy, Piotra Chmielińskiego:
"O świcie zdemontowałem ster. Za kowadło użyłem kokpit, za młot posłużyła kotwica. Waliłem mocno. Oś wygięta o 30 stopni nie poddała się prostowaniu. Przeciąłem ukręconą tuleję powyżej wygięcia. Na górze płetwy sterowej zrobiłem cztery otwory nożem i świderkiem. Używając dwudziestu opasek umocowałem krążek na górze płetwy sterowej. Potem założenie linek sterowych na krążek. Musiałem dobrze zabezpieczyć oś steru przed utopieniem. Pod wieczór montaż. Jedną ręką trzymam w wodzie balansującą płetwę. Druga ręka usiłuje połączyć układ. Trzecia ręka…? Przydałaby się. Regulacja linek i testuję zastępczy układ sterowy. Niestety, bardzo silny wiatr rozwala moją koncepcję. Teraz dryfuję po ponowny zdemontowaniu zastępczego układu sterowania" – swoje zmagania opisywał kajakarz.
Jak dotąd Aleksander Doba pokonał ponad 700 mil morskich czyli około 1300 kilometrów od wybrzeża amerykańskiego. Do Lizbony zostało mu jeszcze prawie 2300 mil morskich. Znajduje się jakieś 400 mil morskich od Bermudów, gdzie trzy lata temu podczas drugiej transatlantyckiej wyprawy zmuszony był zatrzymać się, żeby dokonać niezbędnych napraw. (k)
Fot. www.facebook.com/OloDoba