W sobotnie popołudnie w szczecińskim hotelu Vulcan pokazano film "Gietrzwałd 1877. Wojna światów" w reżyserii europosła Konfederacji Wolność i Niepodległość Grzegorza Brauna. Na pokazie obecny był sam twórca, który zajmował się kręceniem filmów na długo, zanim wszedł w świat polityki.
Przed seansem europoseł rozdawał swoim fanom autografy. Wielu z nich podsuwało mu do podpisania małe gaśnice - nawiązując do wydarzenia z grudnia ub. roku, gdy Grzegorz Braun gaśnicą proszkową zgasił w Sejmie świece chanukowe.
- To nie jest tylko film religijny, dewocyjny - w najlepszym tego słowa sensie - ale także film wojenny - mówił o swojej produkcji Grzegorz Braun. - Owszem, chciałbym, żeby ten film przyczynił się do tego, żeby więcej Polaków potrafiło pokazać Gietrzwałd na mapie i trafić do Gietrzwałdu najdalej za trzy lata, bo za trzy lata będziemy mieli 150 rocznice Gietrzwałdu. Film opowiada o jedynych w historii Polski objawieniach maryjnych, które mają licencję, certyfikat, są potwierdzone przez władzę kościelną. Ale opowiada też o kontekście. Jest odpowiedzią na dwa proste pytania: dlaczego akurat wtedy, dlaczego akurat tam? Odpowiedź na te pytania będzie prowadziła do współczesności.
Grzegorz Braun stawia tezę, że w 1877, gdy Rosja walczyła z Turcją, świat stanął na krawędzi globalnej wojny. Europie groziła masakra zbliżona do tej, która ostatecznie wydarzyła się w latach 1914 - 1918. Nie doszło do tego za sprawą objawienia się Maryi w Gietrzwałdzie. Dzięki temu, uważa reżyser, Polacy otrzymali „promesę niepodległości”: łaskę autentycznego zjednoczenia narodowego i program prawdziwej pracy organicznej, która zaowocuje cztery dekady później, w roku 1918.
- Gietrzwałd, przyznajcie, czeka jeszcze na swoje odkrycie, nie znalazł adekwatnego miejsca w polskiej świadomości historycznej - mówił po pokazie Grzegorz Braun. - Dlaczego tak się stało? Wiadomo: najpierw Kulturkampf, potem II Rzeczpospolita przegrała plebiscyt na Warmii, święta Warmia została w granicach Niemiec weimarskich, potem III Rzeszy, potem wojna, potem komuna, potem eurokomuna, i tak nie wszyscy zdążyli dowiedzieć się o Gietrzwałdzie. Większość książek, które odnoszą się do tamtego okresu, w ogóle nie zawiera tej nazwy, i nie wyodrębnia tej daty - 1877 roku. Prawdopodobnie dalej pokutuje takie nastawienie historyków patentowanych, akademickiej nauki o historii, że wszystko to, co katolickie, to nie należy do dziejów poważnych, to nie należy do głównego nurtu historii, główny nurt to są głowy państw, generałowie, bitwy, ewentualnie gospodarka, a wszystko, co katolickie, to jakaś taka olimpiada dla niepełnosprawnych - przepraszam niepełnosprawnych i ich kibiców. Więc mam nadzieję, że to się będzie zmieniać i będzie się zmieniać za państwa sprawą. ©℗
(as)