Miejsce, jakich wiele w północnych, nadodrzańskich osiedlach miasta, a zarazem jakże inne, bo zadbane. To konkretnie – jak mawia jego gospodyni – „w jej wsi Golęcino” znajduje się przy ruchliwej ul. Strzałowskiej, w bezpośrednim sąsiedztwie tramwajowego przystanku.
Skrywa się między dwoma kamienicami z odrapanymi murami, pozostałościami przedwojennej zabudowy. W plac, gruzowisko po tej, którą już zdążył zdmuchnąć wiatr historii, między ich ściany szczytowe wcisnęła się ta zadrzewiona, kipiąca zielenią enklawa ku radości nie tylko pani Grażyny Talarek, która ją stworzyła i od lat stara się systematycznie doglądać. Cieszy też oczy znajomych i sąsiadów.
– Mieszkam tu niemal od zawsze. Przez dwadzieścia lat, aż do renty, pracowałam w pobliskiej drogerii. Wszyscy mnie tu znają. Cieszy mnie ich życzliwość. Dlatego zawsze powtarzam, że mój dom i ogród są otwarte dla dobrych ludzi. A szczęście do nich miałam. Wygląda na to, że mam też szczęście do roślin. Większość tych, które tu teraz rosną, pochodzą z mojej własnej uprawy, jak choćby te bluszcze pnące się wokół pni części drzew i płożące się przy ścianie szczytowej kamienicy wokół wodnego oczka. Jakże dumna byłam z pięknych wysokich malw, ale w tym roku ich nie ma – martwi się pani Grażyna. – Zimą chyba wymarzły. Posadziłam nowe. Jest też kilka nowych krzewów tuj i hortensji.
Pogoda ducha pani Grażyny nie opuszcza jak na osobę, którą los mocno doświadczył. I to już od dzieciństwa, wychowywaną nie przez matkę, ale macochę. Potem śmierć męża, samotne wychowywanie córek, a następnie poważne problemy ze zdrowiem: najpierw wylew, potem choroba nowotworowa. Jeszcze później wypadek i… amputacja nogi. Mimo protezy i tego, że przyszło jej poruszać się o kulach, czerpie codziennie radość z przebywania w otoczeniu pielęgnowanych przez siebie kwiatów, drzew i krzewów.
– Grabarzowi spod łopaty uciekłam – żartuje pani Grażyna. – Cieszę się, że udało mi się tych kilkaset metrów kwadratowych zieleni przy kamienicy zagospodarować tak jak mi się podoba, a nie pod sznurek, wedle ścisłych reguł sztuki ogrodniczej. Dla mnie ten ogród jest teraz całym światem. Miejscem wypoczynku i zarazem rehabilitacji. Zimą czytam książki i rozwiązuję krzyżówki, a od wiosny do jesieni całe dnie spędzam na dworze. Z tych zajęć w ogrodzie czerpię siłę, by żyć. Teraz mam w dodatku pomocnicę – wnuczkę Zuzię.
Na kilkuset metrach kwadratowych między szarymi murami kamienic rosną strzeliste, sięgające już dachów, brzozy i świerki. Są jarzębina, bez, a kącik wypoczynkowy otaczają rozłożysta forsycja i orzech włoski. Pod tym ostatnim w cieniu, dla relaksu między pieleniem i podlewaniem, stoi wiklinowy bujany fotel. Do tego winorośl i poletko wschodzącego pachnącego groszku, który wkrótce obsypie się kwiatami, tworząc barwną i pachnącą ścianę. A całość uzupełniają rabaty wokół drzew z kobiercami dziurawca, złocieńców, rudbekii, bezwonnej maruny nadmorskiej, okazy żurawek, agaw, przyciętych w kulki bukszpanów i aksamitki. ©℗
Mirosław WINCONEK
Zdjęcia: Mirosław WINCONEK