Uciec jak najdalej od brzegu – to najważniejszy cel na początku wyprawy przez Atlantyk – uważa Aleksander Doba. 70-letni kajakarz krótko po starcie z Nowego Jorku musiał przerwać swą trzecią próbę pokonania oceanu, gdy niespodziewanie zaczął nadciągać sztorm.
Jak zaznaczył nawigator kajakarza Jacek Pietrasiewicz, prognozy pogody na start z zatoki Sandy Hook przewidywały trzy dni wiatru zachodniego, pozwalającego na oddalenie się Doby od niebezpiecznego brzegu na 120 mil. W rzeczywistości wiatr zmienił się już po 24 godzinach, nie pozwalając na kontynuowanie kursu wschodniego lub południowowschodniego.
Kajakarz po trzech dobach znajdował się ciągle stosunkowo blisko wybrzeża. Pojawiło się poważne zagrożenie, że cofający wiatr sztormowy wyrzuci go na brzeg, stwarzając poważne zagrożenie dla zdrowia lub życia. Doba po konsultacji z nawigatorem wyprawy zmienił kurs i w czwartek pod wieczór (11 maja) o własnych siłach wpłynął do zatoki Barnegat w stanie New Jersey, gdzie zdecydował się przeczekać sztorm.
– Na północnym Atlantyku nie ma dobrych warunków, czasem tylko jest trochę lepiej niż źle – powiedział Doba, podkreślając, że w pierwszej fazie wyprawy najważniejsze jest okno pogodowe, pozwalające uciec jak najdalej od brzegu. Pytany o pierwsze wrażenia z pobytu na północnym Atlantyku, emeryt Zakładów Chemicznych "Police" wskazał na... zimno. O ile w czasie poprzednich niemal tropikalnych przepraw przez ocean tęsknił za chłodem, bo nie lubi upałów, o tyle teraz marzy o wyższej temperaturze.
– Ocean to Olka żywioł, który zdaje się dawać mu energię. I takim zobaczyłem go na wodzie, gdy wynajętym kutrem wypłynąłem jemu naprzeciw, by sprawdzić, czy nie potrzebuje pomocy. Skupiony na pracy wiosłami i zgrabnie przeskakujący po falach pewnie utrzymywał swój kajak na wodzie, gdy ta zdawała się niemal go pochłaniać. I czuje się wtedy tę jego niesamowitą siłę. To jest niezapomniany widok. Chapeau bas, Olek – powiedział koordynator wyprawy Piotr Chmieliński. Dodał, że opcja cofnięcia się i przeczekanie sztormu na lądzie, w razie gdyby Doba był zbyt blisko brzegu podczas niego, od początku podróży była brana pod uwagę. Jednak kajakarz miał nadzieję, że zdąży uciec.
– Nie przypuszczałem, że tak szybko skosztuję świeżego steka i wyśpię się w normalnym łóżku – śmiał się Doba po kolacji w restauracji przy zatoce Barnegat.
* * *
Po raz pierwszy emerytowany inżynier mechanik z Polic (absolwent Politechniki Poznańskiej) wystartował ze stolicy Senegalu Dakaru 26 października 2010 roku. Po blisko 99 dniach, 2 lutego 2011 roku dotarł do Acarau w Brazylii pokonując 5394 km. Trasa trzeciej transatlantyckiej wyprawy kajakowej prowadzi z Nowego Jorku do Lizbony, chociaż – jak marzy Doba – chciałby "dowiosłować do domu".
(pap)
Fot. Robert Stachnik