Uzbrojony mężczyzna przetrzymywał we wtorek 37 ludzi jako zakładników w autobusie w Rio de Janeiro i groził podpaleniem pojazdu. Ostatecznie policja opanowała sytuację. Porywacza postrzelono. Zmarł w drodze do szpitala.
Autobus stał na ruchliwym moście, a z mężczyzną prowadzono negocjacje. Z różnych źródeł napływały z Rio sprzeczne informacje.
Portal G1 podał, powołując się na żandarmerię wojskową, że porywacz został zastrzelony przez snajpera, gdy wyszedł na chwilę z autobusu. Miał podobno atrapę broni. Nikt z zakładników nie odniósł obrażeń.
Telewizja Globo News informowała, powołując się na świadków i źródła w policji, że padły strzały, a porywacz został podobno zastrzelony. Jednak wkrótce potem telewizja pokazała wychodzącego z autobusu mężczyznę otoczonego przez policjantów.
W końcu policja potwierdziła, że porywacz został zastrzelony przez snajpera. Jak podano, mężczyzna wziął zakładników około 5.30 nad ranem, gdy ruch na moście powoli się wzmagał. W pojeździe miał rozlać benzynę i grozić jego podpaleniem. W czasie negocjacji trzykrotnie wypuścił po dwoje zakładników. Potem - jak pisze agencja AP - wyszedł z autobusu, rzucił przedmiot przypominający torbę i został zastrzelony przez snajpera. Według policji intencje mężczyzny nie były jasne i podczas negocjacji nie wysuwał on żadnych konkretnych żądań.
Pojawiały się doniesienia o ewentualnej chorobie psychicznej porywacza. Zakładnicy informowali, że mężczyzna był "bardzo spokojny".
(pap)
Fot. EPA/ANTONIO LACERDA