Rozmowa z ukraińską lotniczką wojskową Nadiją Sawczenko, która po skazaniu przez sąd w Rosji na 22 lata więzienia w maju powróciła do kraju, wymieniona na dwóch żołnierzy rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU
PAP: Czy już oswoiła się Pani z myślą, że jest wolnym człowiekiem?
Nadija Sawczenko: Ależ ja nigdy nie czułam, że nie jestem wolna! To, że siedziałam w więzieniu, nie odebrało mi wolności. Nie miałam uczucia, że oto wychodzę z więzienia i nie mogę w to uwierzyć. Kiedy przyleciałam na Ukrainę, nie odczułam jednak spadku napięcia, bo nie wróciłam do tego życia, z którego mnie zabrano. Wróciłam do życia, które mi podarowano.
PAP: Miała Pani czas, żeby usiąść i po dziewczęcemu popłakać? Czy może dziewczyny takie jak Sawczenko nigdy nie płaczą?
N.S.: Ja nie płaczę. I nie dlatego, że jestem dziewczyną. Ludzie płaczą, kiedy się nad sobą użalają. Czasu na płacz nie było. Chciałabym może tylko dłużej pospać. W więzieniu co prawda się wyspałam, ale nie miałam tam dobrych snów. Teraz, w tym szalonym tempie życia, chciałabym po prostu położyć się i poleżeć.
PAP: Co Pani zrobiła po powrocie na Ukrainę?
N.S.: Zdjęłam buty, pochodziłam bosymi nogami po trawie, poczułam, że to moja ziemia, położyłam się na niej, przeturlałam, wypiłam pół litra wódki i odetchnęłam pełną piersią.
PAP: Czy zna Pani szczegóły swego uwolnienia?
N.S.: Nie interesuje mnie to, ale chcę, aby wolność odzyskali inni więzieni w Rosji i na wschodzie Ukrainy. Wiem, że pracuje nad tym wielu ludzi, i staram się w to nie wtrącać. O tym, jak uwalniano mnie, dowiemy się później. Wiem tylko, że stało się to w wyniku bezpośrednich rozmów (prezydenta Rosji Władimira) Putina i (prezydenta Ukrainy Petra) Poroszenki.
PAP: Jak wspomina Pani więzienie w Rosji? Było ciężko?
N.S.: Spędziłam tam prawie dwa lata. Siedziałam sama, w pojedynczej celi. Ludzie mówią, że wytrzymują w odosobnieniu od czterech do sześciu miesięcy, że dłużej się nie da. Ja nie wiem, czy było mi ciężko. Posadzili mnie i siedziałam.
PAP: A jak wyglądał Pani proces sądowy?
N.S.: To była jakaś farsa, ale lubiłam jeździć na rozprawy, bo spotykałam tam ludzi. W więzieniu byłam sama, a tu pełna sala. Można z kimś porozmawiać, coś wykrzyczeć. Czułam obrzydzenie, bo ten proces był zaprzeczeniem wszystkich pojęć, które dotychczas znałam. Oni sądzili mnie, oficera, według cywilnego prawa kryminalnego. Dla nich rozkaz mojego dowódcy był „działaniem dokonanym w wyniku spisku”. Było to jedno wielkie kłamstwo i trzeba było o tym donieść światu. Z drugiej strony obserwowanie tego spektaklu było zabawne.
PAP: Były jednak zapewne trudne chwile, na przykład kiedy nie zezwalano Pani na widzenie z własną matką czy siostrą?
N.S.: Matki nie dopuszczano do mnie przez pół roku. Siostry nie widziałam osiem miesięcy. Owszem, były chwile zwątpienia. Bardzo się bałam, żeby nic im się w tej Rosji nie stało.
PAP: Czy przez cały czas wierzyła Pani, że odzyska w końcu wolność, czy też myślała, że to już koniec, że pozostanie Pani w Rosji na zawsze?
N.S.: Nie dopuszczałam do siebie myśli, że spędzę tam 22 lata. Nie było dla mnie różnicy, czy będę żyła, czy umrę. Życie w Rosji nie jest dla mnie życiem. Nigdy nie wątpiłam. Wierzyłam, że wrócę na Ukrainę, nieważne, żywa czy martwa. I oni to doskonale rozumieli. Tylko dlatego, że byłam taka kategoryczna, powróciłam żywa.
PAP: Przed wojną w Donbasie była Pani na Majdanie. Jak oficer sił zbrojnych Ukrainy trafia na Majdan?
N.S.: A ja co, nie jestem człowiekiem? Tak, nasza armia jest poza polityką, uczą nas tego przez całe życie. Tak samo pytają, dlaczego poszłam na ochotnika na front. Bo ja jako oficer przysięgałam na wierność narodowi. Przysięgałam bronić niepodległości Ukrainy i wolności swojego narodu. Moim obowiązkiem było bycie tam, gdzie jest mój naród. Dlatego podjęłam taką decyzję. Była właściwa.
PAP: Z frontu walk z separatystami na wschodniej Ukrainie trafiła Pani do Rosji. Jak to się stało?
N.S.: Nijak. Złapali mnie, założyli worek na głowę, wsadzili do samochodu w kajdankach, pod karabinami i powieźli. Po drodze sześć razy zmieniali samochód, jechali osiem godzin, póki nie przywieźli (mnie) z punktu B do punktu A. Zwykłe porwanie.
PAP: Złapali Panią separatyści?
N.S.: To byli Rosjanie. Chociaż przekazali mnie im separatyści, a potem byli już tylko Rosjanie, a właściwie ich służby specjalne.
PAP: Wiedziała Pani, że wiozą Panią do Rosji? Czy były jakieś negocjacje na temat wykupienia Pani?
N.S.: Moja siostra starała się mnie stamtąd wyciągnąć jeszcze w pierwszych dniach, ale z jakiegoś powodu stałam się dla Rosji bardzo cenna. Separatyści sprzedali mnie Rosjanom za jakieś wsparcie czy broń. Domyślałam się, że jestem wieziona do Rosji. Wyliczałam kierunki, przybliżony czas, liczyłam zakręty, więc rozumiałam, dokąd zmierzamy. Kiedy zdjęto mi worek z głowy, zobaczyłam rosyjskie numery samochodów i ich białe brzózki, zrozumiałam, gdzie jestem. Nie rozumiałam tylko dlaczego.
PAP: Wiedziała Pani, że stanie się kartą przetargową?
N.S.: Rozumiałam, że jestem im potrzebna, bo jestem oficerem armii; że potrzebują ode mnie informacji; że będą pytania. A to, czy będą mnie wymieniać czy nie? Nadzieja była, lecz wiedziałam, że w każdej chwili mogę być zabita.
PAP: Torturowano Panią?
N.S.: Nie przekraczano granic. Wiem, że inni mieli gorzej. Nie torturowano mnie prądem, nie faszerowano psychotropami, jak niektórych naszych. Nie bili mnie też jakoś mocno. Grozili mi, były to raczej tortury moralne.
PAP: O Pani zwolnieniu rozmawiał Putin z Poroszenką. Co pani myśli o prezydencie Rosji?
N.S.: Nie znam go, nie wiem, jakim jest człowiekiem. Z wyglądu mi się nie podoba, a to, jaki jest wewnątrz, można osądzić po jego działaniach. Jest zakłamanym dyktatorem, człowiekiem, który uważa, że wolno mu wszystko. Chcę, żeby odczepił się od Ukrainy. Putin bardzo chce pokazać, że Rosja jest silna, ale nikt nie mówi, że ona jest słaba. Dlaczego ktoś musi być silniejszy? Nie można być po prostu równym, mieć z sąsiadami zwykłe, partnerskie stosunki?
PAP: Po uwolnieniu od razu trafiła Pani do wielkiej polityki, ze skazanej stała się deputowaną do parlamentu.
N.S.: Tak, to była dość nagła przemiana. Ale ja się niczego nie boję. Widziałam gorsze rzeczy niż ukraiński parlament. Jestem jednak spokojna, bo rozumiem, że jeden człowiek to za mało, żeby wszystko od razu zmienić na lepsze. Musi to robić cały naród.
PAP: Po Pani wypowiedziach o konieczności podjęcia rozmów z separatystami spadła na Panią fala krytyki.
N.S.: Powtarzałem tysiąc razy, że jestem gotowa z nimi negocjować jedynie uwolnienie zakładników. Bo ja wiem, jak to jest. Wiem, że żadna matka, żona i dziecko, które straciły w tej wojnie syna, męża czy ojca, nie będzie mnie potępiać. Oni znają ból straty. Niech ludzie myślą o mnie, co chcą. Ja wiem, że dla osiągnięcia rezultatu gotowa jestem poświęcić samą siebie.
PAP: Głośno zrobiło się także po Pani komentarzach o konieczności przeprowadzenia na Ukrainie wcześniejszych wyborów do parlamentu.
N.S.: To zależy od sytuacji. Te władze i parlament przypominają mi Titanica. Kredyt zaufania, jakiego ludzie udzielili politykom po Majdanie, wyczerpał się. Ja rozumiem, że wybory to kolejne wydatki z budżetu, problemy i stres dla społeczeństwa. Nie mogę powiedzieć, czy są potrzebne, ale wiem, że nasz naród wart jest czegoś lepszego, dlatego zmiany na górze są oczekiwane.
PAP: Znalazła się Pani na czele rankingu zaufania społecznego. Jak odnosi się Pani do oczekiwań, które mają wobec Pani Ukraińcy?
N.S.: Nie jest mi lekko. Wiem, że mam ogromne zobowiązania wobec narodu, i czuję tę odpowiedzialność. Widzę, że nie mogę niestety od razu wszystkiego zmienić. Staram się pracować, gotowa jestem poświęcić się całkowicie. Wiem także, że wcześniej czy później ludzie zaczną mieć wobec mnie wątpliwości. Jeśli dziś naród mi wierzy, a jutro spali mnie na stosie jak wiedźmę, to będzie to znaczyć, że nie dałam sobie rady.
PAP: Niektórzy politolodzy twierdzą, że Rosja uwolniła Panią, by mieć jeszcze jeden czynnik destabilizujący sytuację na Ukrainie.
N.S.: Ja nie wiem, w jakim celu Kreml mnie wypuścił. Nie, nie wypuścił mnie, lecz oddał. Najpierw mnie ukradli, a teraz zwrócili. Jeśli jednak myślą, że zaszkodzę swojemu krajowi, to głęboko się mylą. Wszystko, co będę robić, to jedynie szkodzić Rosji. Nie mam nic przeciwko narodowi rosyjskiemu. Jest tam wielu dobrych ludzi i jestem im bardzo wdzięczna za wsparcie. Rosjanie też potrzebują wolności, wolności od swojej władzy. Dlatego będę robiła wszystko, by zaszkodzić Kremlowi.
PAP: I na czele nowego Majdanu Pani nie stanie?
N.S.: Powiem, że Majdan, który może nastąpić, będzie Majdanem z bronią, będzie krwawy. Niestety, do niczego dobrego nie doprowadzi. Ludzie powinni zrozumieć, że ta władza, która przyjdzie z bronią, nie będzie lepsza od tej, która jest teraz. Nie można robić niczego, co zrujnuje kraj. Nie można rujnować Ukrainy. Trzeba działać cywilizowanymi metodami.
Rozmawiał Jarosław Junko
Fot. Wikipedia