Rozmowa z żeglarką klubu SEJK Pogoń Szczecin Agnieszką Skrzypulec, laureatką jubileuszowego 65. Plebiscytu Sportowego „Kuriera Szczecińskiego"
W naszym poprzednim plebiscycie sterniczka Agnieszka Skrzypulec startowała jako mistrzyni świata w żeglarskiej klasie 470, a burzliwy dla niej 2018 rok był mniej obfity w międzynarodowe sportowe sukcesy.
Nasi Czytelnicy docenili ambitną sportsmenkę (oddanymi głosami zapewniając jej 8. lokatę), która mimo nieoczekiwanego zakończenia kariery przez sportową partnerkę i współmistrzynię świata, załogantkę Irminę Mrózek Gliszczynską, postanowiła nie rezygnować z przygotowań do walki o medal igrzysk olimpijskich Tokio 2020.
Z powodu zagranicznych treningów przed już niedługo rozpoczynającym się sezonem żeglarskim nie mogła uczestniczyć w naszej Wielkiej Gali Sportu w „Bulwarach”, ale po powrocie do Polski odwiedziła naszą redakcję i mieliśmy okazję przeprowadzenia sympatycznej rozmowy.
– To już po raz kolejny nie spotkaliśmy się na sportowej gali „Kuriera Szczecińskiego”…
– Zima jest dla żeglarzy okresem przedsezonowych przygotowań, a żeby je dobrze przeprowadzić, trzeba znaleźć odpowiednie miejsce, jakiego nie sposób znaleźć w Polsce, a i w Europie trudno. Mamy swoje wymagania, bo musi być wiatr i przede wszystkim stosunkowo ciepło. Jeśli temperatura powietrza wynosi 5 stopni Celsjusza, to ręce szybko grabieją, a gdy jest już dziesięć stopni cieplej, to wtedy można pływać dłużej. Przed rokiem przygotowywałyśmy się do sezonu w Katalonii, a teraz znalazłyśmy chyba jeszcze lepsze miejsce na zgrupowanie, którym okazała się portugalska turystyczna miejscowość Vilamoura, leżąca koło bardziej znanego miasta Faro, będącego największym ośrodkiem i stolicą regionu Algarve. Jest tam klub żeglarski i świetna baza, z której korzystają także żeglarze z Wielkiej Brytanii i Szwajcarii. Powrócimy tam jeszcze w lutym, by przez miesiąc potrenować w znakomitych warunkach. Portugalska eskapada była właśnie przyczyną tego, że nie mogłam przybyć na sportową galę.
– Kiedy rozpoczną się pierwsze tegoroczne starty?
– Po wspomnianych przygotowaniach w Portugalii w lutym kolejnym etapem tegorocznego sezonu będzie Majorka, a już w kwietniu odbędą się pierwsze europejskie regaty. Startowy prolog nastąpi jednak zdecydowanie wcześniej, bo już na przełomie stycznia i lutego w amerykańskim Miami odbędą się prestiżowe zawody Pucharu Świata, w których chciałabym wystartować i obronić wysokie II miejsce wywalczone tam przed rokiem. A może nawet postaram się walczyć o najwyższą lokatę… Tydzień wcześniej odbędą się natomiast za oceanem żeglarskie mistrzostwa Ameryki Północnej, w których także mam zamiar wystartować, bo jestem spragniona, wprost głodna medali. Do tego stopnia, że czasem startuję nawet nie tylko w innych konkurencjach, ale nawet w innych dyscyplinach, jak przykładowo w sierpniu ubiegłego roku w Półmaratonie Szczecin.
– Jakie były wrażenia po bieganiu ulicami grodu Gryfa?
– Uderzyła mnie wspaniała, fajna atmosfera i dodam, że nie jestem przyzwyczajona do takiej ilości kibiców, z jaką spotykałam się na trasie. Szczecinianie nie tylko oglądali sportowców, ale także gorąco dopingowali, nawet z użyciem garnków. Biegłam po Wałach Chrobrego i później przez Pogodno w kierunku Jeziora Głębokiego, a szczególnie w dzielnicach domków jednorodzinnych fani reagowali najbardziej spontanicznie. Dodam, że na niektórych szczecińskich uliczkach byłam dopiero pierwszy raz w życiu…
– Żeglarstwo i bieg to całkiem różne sporty, a półmaraton to ponad 21 kilometrów. Chyba nie tak łatwo było pokonać ten dystans?
– W żeglarskim treningu biegi też są obecne jako sporty uzupełniające, wpływające na kondycję i sprawność ogólną. Przeważnie nie biegam jednak więcej niż dziesięć kilometrów, a maksymalnie piętnaście. W tej sytuacji miałam pewne obawy, czy pod koniec trasy nie dopadnie mnie kryzys. Miałam jednak doskonałe wsparcie w moim życiowym partnerze, który nie tylko biegł razem ze mną, ale dokładnie rozpisał tempo, bo to pasjonat biegania, sportowiec amator. Zaszczepił mi maratońskie przygody, ale ja postaram mu się zrewanżować i zachęcić do żeglarstwa. Ma on już co prawda żeglarski patent, ale zdradzę, że zdobyty trochę przypadkiem, ale postaram się tak naprawdę zbratać go z wodą. A wracając do Półmaratonu Szczecin, to powiem, że bardzo chciałabym wystartować w tegorocznej jubileuszowej 40. edycji, ale prawdopodobnie nie będzie to możliwe, gdyż kolidować będą żeglarskie starty w Japonii.
– Wróćmy jednak do koronnej konkurencji, czyli żeglarskiej klasy 470. Ubiegły rok zaczął się w styczniu z wysokiego pułapu, bo od srebra w Pucharze Świata w Miami. W kolejnych imprezach tego cyklu we Francji już pani jednak nie wystartowała, kończąc klasyfikację generalną poza podium…
– Było straszne tąpnięcie i tym gorsze, że dla mnie niespodziewane, bo moja wieloletnia załogantka Irmina Mrózek Gliszczynska, postanowiła zakończyć karierę. Chyba nosiła się z tą myślą już wcześniej, ale nic mi nie napomknęła. Było duże zaskoczenie, bo po igrzyskach w Rio de Janeiro porozmawiałyśmy sobie długo i ustaliłyśmy, że będziemy razem pływać do igrzysk olimpijskich w Tokio, by tam powalczyć o medal. Wszystko wydawało się być na dobrej drodze, co potwierdzał złoty medal mistrzostw świata zdobyty w 2017 roku w Salonikach. Irmina postanowiła jednak zrezygnować z pływania i nie wystąpiłyśmy już w pozostałych regatach Pucharu Świata ani w innych zawodach czy mistrzostwach. Namawiałam ją długo, by zmieniła decyzję, ale nic to nie dało. Złamała mi sportowe serce… Z tego co wiem, nie ma planów pływania z inną sterniczką. Może zajmie się pracą trenerską? Ja natomiast zmobilizowałam się po sportowemu, by dalej pracować i cieszę się, że udało mi się odnowić współpracę z Jolantą Ogar, która po krótkich startach w barwach Austrii powróciła pod biało-czerwoną banderę. Startowałyśmy już razem na igrzyskach olimpijskich w Londynie w 2012 roku, a w czasie kontuzji Irminy w 2017 roku w Monako wywalczyłyśmy brązowy medal mistrzostw Europy. Sądzę więc, że medal w Tokio jest nadal realny! Tym bardziej że współpracuje z nami, wydatnie nam pomagając, bardzo doświadczony żeglarz ze starej gwardii Karol Jabłoński. Ten zawodowy sternik regatowy, jeden z najbardziej wszechstronnych żeglarzy, który odniósł sukcesy w żeglarstwie morskim, bojerach i żeglarstwie meczowym, wielokrotny mistrz świata oraz Europy pomaga nam w sprawach taktyki i z ustawieniami łódki.
– Jaki był dla pani ten niedawno zakończony 2018 rok?
– Po krótkim i radosnym epizodzie w Miami były wspomniane przed chwilą problemy i praktycznie dopiero w czerwcu zeszłam na wodę. Ciężko było z brzegu oglądać, jak inne zawodniczki pływają. Na szczęście wszystko jest już poukładane. Z powodu wcześniejszych perturbacji Polski Związek Żeglarski nie wysłał mnie jednak na majowe mistrzostwa Europy do Bułgarii. Natomiast w rozgrywanych w sierpniu w duńskim Aarhus mistrzostwach świata, już z Jolą, zajęłyśmy 18. miejsce. Miało to też takie negatywne konsekwencje, że straciłam ministerialne stypendium przyznane po zdobyciu mistrzostwa świata i teraz muszę żyć z oszczędności. Różnie o tym można mówić, ale stałe źródło zarobku jest ważną rzeczą… Wracając do sportu, dodam, że w jesiennych zawodach Pucharu Świata w Japonii było już lepiej, bo skończyło się miejscem w pierwszej dziesiątce, ale przyznam szczerze, że nie jestem pewna, na której pozycji mnie sklasyfikowano. Z powodu braku wiatru nie rozegrano tam wyścigu medalowego, a po wcześniejszych startach prawdopodobnie miałam 8. pozycję. Na zakończenie sezonu w październiku zwyciężyłyśmy w mistrzostwach Polski klas olimpijskich, a dodam, że w pobitym polu zostawiłyśmy mężczyzn…
– Kobiety mogą rywalizować bez żadnych przywilejów z mężczyznami?
– W mistrzostwach kraju w klasie 470 tak właśnie było, bo rywalizowaliśmy na tym samym akwenie i na takim samym sprzęcie, choć później oprócz klasyfikacji generalnej, w której zwyciężyłyśmy, była też prowadzona osobna punktacja dla kobiet i mężczyzn. Na marginesie wspomnę, że w naszej klasie sporo się zmienia i po igrzyskach olimpijskich w Tokio dojdzie do istnej rewolucji, bo na międzynarodowej arenie w 470 pozostanie jedynie rywalizacja mikstów, czyli w załodze będzie musiał być mężczyzna z kobietą, choć przepisy nie precyzują, kto z nich ma być sternikiem, a kto załogantem. W żeglarskim światku było sporo przepychanek i dobrze, że się na tym skończyło, bo nasza klasa mogła w ogóle wypaść z programu igrzysk. Po igrzyskach w Tokio będziemy musiały się więc zastanowić z Jolą co dalej, bo nasza przyszłość w klasie 470 automatycznie się kończy. Być może dalej popływamy razem, ale już w innej łódce. Alternatywą jest zaś życie rodzinne. Na razie dość często myślę już jednak o Tokio i uważam, że ewentualny medal w Japonii będzie miał spory wpływ na nasze przemyślenia.
– Nie pomyślała pani o tym, by pływać w mikście razem z mężczyzną? Może razem z partnerem z Półmaratonu Szczecin?
– Nie widzę zbytnio doświadczonych, odpowiednich dla mnie załogantów. Jest co prawda sporo utalentowanej młodzieży, ale ci chłopcy muszą się jeszcze wiele lat uczyć i zgrywać od zera. Natomiast biegacz amator może sobie z powodzeniem żeglować dla przyjemności, ale niestety, żeby osiągać sukcesy w wyczynowym sporcie, potrzebne są treningi już od dziecięcych lat.
– Dziękujemy za rozmowę. ©℗
(mij)