Czwartek, 18 kwietnia 2024 r. 
REKLAMA

Wyścigi samochodowe. Dziewczyna, to pech, czy szczęście ...

Data publikacji: 04 grudnia 2018 r. 20:29
Ostatnia aktualizacja: 04 grudnia 2018 r. 20:29
Wyścigi samochodowe. Dziewczyna, to pech, czy szczęście ...
 

Rozmowa z Kamilem Serafinem, wyścigowym kierowcą mieszkającym w Dobrej

22-letni Kamil Serafin mieszkający w Dobrej k. Szczecina jest wyścigowym kierowcą i niedawno zakończył tegoroczny cykl startów Kia Platinium Cup, a jego startom patronował „Kurier Szczeciński”. Po przyjeździe sportowca do Szczecina umówiliśmy się na krótką rozmowę w kawiarence hotelu Radisson Blu.

– Jak wyglądała tegoroczna rywalizacja?

– Rozpoczynałem starty planując obronę mistrzowskiego tytułu zdobytego rok wcześniej, ale z powodu rozmaitych perturbacji zadanie okazało się zbyt trudne do zrealizowania. Tradycyjnie ścigaliśmy się sześć rund, po dwa wyścigi w każdej, a rozpoczęliśmy na węgierskim Hungaroringu, gdzie dwukrotnie zająłem II miejsce, każdorazowo ustępując najgroźniejszemu rywalowi, czyli Konradowi Wróblowi. Rywalizacja pomiędzy nami wyszła jednak prawie na remis, bo nadrobiłem najlepszymi czasami na okrążeniach, co jest specjalnie premiowane. W kolejnych rundach – w Austrii na Red Bull Ringu, w Poznaniu, na Slovakia Ringu koło słowackiej stolicy Bratysławy, w Czechach na Autodromie Most i w finale w belgijskim Zolder Circuit – mój przeciwnik stopniowo powiększał jednak przewagę, aż w końcu znalazł się poza moim zasięgiem. Duży wpływ na to miały także dwa incydenty na torach. Najpierw w Poznaniu, gdzie powinienem czuć się jak w domu, bo od blisko czterech lat studiuję tam architekturę, z tyłu najechał mnie Niemiec i z przebitą oponą zająłem ostatnie miejsce. Później w Zolder najechał mnie ten sam Niemiec. Obie kolizje były tego typu, że nie miałem na nie wpływu i nie mogłem ich uniknąć. W jednym z wyścigów miałem zaś w swoim samochodzie źle założone klocki hamulcowe i po pierwszym hamowaniu zdałem sobie sprawę, że nie walczę już o wynik, lecz o przeżycie. Ostatecznie zakończyłem sezon na 5. miejscu w klasyfikacji generalnej, co było dla mnie wynikiem znacznie poniżej oczekiwań.

– Czasami kierowcy są ludźmi przesądnymi i przykładowo nie chcą mieć samochodu z numerem 13. Czy gorsze wyniki też można zapisać na karb pecha?

– Są w naszym środowisku przesądy, choćby taki, że pecha przynosi zaproszenie dziewczyny na tor. Na marginesie powiem, że w Poznaniu i Zolder kibicowała mi właśnie moja dziewczyna, ale oczywiście nie winię jej za moje wypadki, a dodam, że była też na Słowacji, gdzie podobnie jak na Węgrzech dwukrotnie zająłem dobre drugie miejsca, więc raczej jej obecność mnie dodatkowo motywuje i chciałbym, by kibicowała jak najczęściej i przynosiła szczęście.

– Gdzie są ukryte rezerwy, by w kolejnych sezonach osiągać lepsze wyniki?

– Moją bolączką są kwalifikacje, czyli samotna walka z czasem, podczas których brakuje mi skupienia i odcięcia od świata. Natomiast podczas wyścigów łapię wenę i osiągam w nich lepsze czasy niż w kwalifikacjach, co jest nienaturalne.

– Przyszłoroczny sezon także związany będzie z Kia Platinium Cup?

– Przede mną trzy drogi i trzy opcje, a wyboru trzeba dokonać dość szybko, bo wiosną rozpoczynają się starty. Pozornie naturalna kontynuacja to start w Kia Platinium Cup z zadaniem wywalczenia mistrzostwa. Druga opcja to start w tym cyklu, ale z równoczesnym rozbudowaniem zespołu, by świadczyć usługi także dla innych kierowców i na tym zarabiać. Bo chociaż wyścigi samochodowe to sport pozornie indywidualny, ale nic się nie zrobi bez menedżera, mechaników i współpracujących firm. W zakończonym sezonie moja ekipa liczyła od pięciu do ośmiu osób, gdy byli też goście, a przy rozwinięciu zespołu byłoby nas znacznie więcej. Trzecia droga, najatrakcyjniejsza, ale zarazem najbardziej kosztowna, to Suzuki Swift Cup, czyli nieoficjalne mistrzostwa Europy, gdzie auta mają dwa razy więcej koni mechanicznych niż w Kia, a opony i inne wyścigowe akcesoria są już z najwyższej półki.

– Poczekajmy więc na decyzję, a na koniec pytanie niezwiązane ze sportem, lecz ze studiami architektury. Cztery lata nauki to już blisko finiszu…

– Jestem na IV roku i już blisko końca, bo przygotowuję pracę inżynierską, a jej obronę będę miał w lutym. Moim tematem jest zaprojektowanie pensjonatu, ale dostałem takie warunki, że obiekt powinien być porównywalny z wielogwiazdkowym hotelem. Ograniczeniem jest wielkość, więc nie będzie terenu na basen, ale miejsce na saunę powinienem wygospodarować. Po pomyślnej, mam nadzieję, obronie, mam zamiar nadal uczyć się architektury na uzupełniających studiach magisterskich, bo jest to moja druga pasja po wyścigach samochodowych.

– Dziękujemy za rozmowę. ©℗ 

(mij)

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA