Rozmowa z mistrzem KSW Scottem Askhamem
Na zaproszenie mistrza tajskiego boksu szczecinianina Marcina Parchety z klubu Nak Muay do naszego miasta przyjechał aktualny mistrz wagi średniej KSW, mieszkający w Doncaster koło Leeds 31-letni Anglik Scott Askham, który zasłynął m.in. z dwukrotnego pokonania przed czasem mieszkańca grodu Gryfa Michała Materli. Askham to przedstawiciel mieszanych sztuk walki (MMA), były mistrz brytyjskiej organizacji BAMMA oraz Ultimate Cage FC, a w swej karierze walczył również dla UFC oraz ACB, zaś aktualnie jest zawodnikiem KSW. Wykorzystując jego obecność, umówiliśmy się na krótką rozmowę.
– Czy to pierwsza wizyta w Szczecinie i jakie wrażenie zrobiło nasze miasto?
– Wcześniej nigdy tu jeszcze nie byłem, ale nie żałuję przyjazdu i trochę zdążyłem zwiedzić, choć miałem na to zaledwie kilka przedpołudniowych godzin. Pochodziłem po centrum i nowej starówce, ale najbardziej spodobała mi się atmosfera bulwarów i zrobiłem sobie pamiątkowe zdjęcie pod dźwigami.
– Nie można było poświęcić więcej czasu na zwiedzanie?
– Po południu miałem już zaplanowane seminarium szkoleniowe ze szczecińskimi adeptami sztuk walki, więc nie mogłem ich zawieść, bo tłumnie wypełnili salę gimnastyczną Szkoły Podstawowej numer 5 przy ulicy Błogosławionej Królowej Jadwigi. Dodam, że ćwiczący byli w różnym wieku, a w tym także trochę kobiet. Skoncentrowałem się głównie na tym, by wprowadzić ich w arkana defensywy i balansu ciała. Na odwiedzenie Szczecina miałem tylko jeden dzień na trasie rozpoczętego na Śląsku szkoleniowego tournée, a wasze miasto umiejscowiono w marszrucie pomiędzy Polkowicami i Wrocławiem, więc trochę pojeździłem po Polsce samochodem. Na szczęście mam dobrego kierowcę, mojego współpracownika Przemka Kosińskiego, mieszkającego na stałe w Anglii. Odwiedzę jeszcze sporo polskich miast i tylko Olsztyn ominę, bo to matecznik mojego najbliższego rywala, legendy organizacji KSW i byłego mistrza kategorii średniej Mameda Chalidowa, który wraca do walki…
– Kiedy się zmierzycie?
– Za niecałe trzy miesiące, 7 grudnia w Gliwicach podczas gali KSW 52, i myślę, że kibiców czekać tam będzie dobre widowisko i sporo emocji.
– Emocje były też podczas pańskich walk z Michałem Materlą, ale szczecińscy kibice byli po nich smutni…
– Najpierw na gali KSW 42 zadecydowała akcja, po której udało mi się kopnąć szczecinianina w wątrobę. W rewanżu do trzeciej rundy walka była mniej więcej wyrównana, a po nas obu widać już było spore zmęczenie, ale ostatecznie zwyciężyłem przez nokaut po ciosie tak zwanym latającym kolanem. Myślę, że się już więcej nie spotkamy w klatce, a przynajmniej nie w najbliższej przyszłości, bo po moich dwóch wygranych taki pojedynek nie miałby sensu. Wcześniej Michał Materla musiałby odnieść kilka spektakularnych sukcesów.
– Czy spotkaliście się teraz w Szczecinie?
– Nie i nawet nie czyniłem prób, by do takiego spotkania doszło. Nie stęskniłem się, bo nie jesteśmy zaprzyjaźnieni i nie utrzymujemy towarzyskich kontaktów. Z grona wojowników mam dwóch przyjaciół, moich rodaków, a bardzo dobre kontakty mam także z Polakiem Marcinem Wrzoskiem, ale z nim na szczęście nie będę musiał walczyć, bo rywalizujemy w całkiem innych wagach.
– Czy Polskę odbiera pan jako przyjazny kraj?
– Naprawdę bardzo przyjazny, a dla mnie stał się on drugim domem. Jestem trochę zdziwiony, i to bardzo przyjemnie, jak wielu ludzi mnie poznaje i okazuje sympatię. Staram się to odwzajemnić i nigdy nie odmawiam autografów czy wspólnych zdjęć.
– Na koniec zapytamy, jak rozpoczęła się pańska sportowa przygoda.
– Pierwszy kontakt ze sportem miałem w wieku 11 lat, a mój wybór padł na boks, ale po roku zawiesiłem rękawice na przysłowiowym kołku. Ponownie zainteresowałem się kwalifikowanym sportem, gdy miałem 17 lat, i znowu był to boks, a dopiero dwa lata później zainteresowałem się MMA i można powiedzieć, że od razu zakochałem się w mieszanych sztukach walki.
– Dziękujemy za rozmowę. ©℗
(mij)