Jeśli ktoś spodziewał się euforii wśród polskich skoczków narciarskich po zwycięstwie w konkursie drużynowym Pucharu Świata w Wiśle, to mógł być zaskoczony. W obozie biało-czerwonych dominuje pokora i przekonanie, że przed nimi wciąż bardzo dużo pracy.
Piątkowe kwalifikacje nie zapowiadały, że podopieczni trenera Stefana Horngachera zdominują sobotnie zawody. Dzień wcześniej bowiem w eliminacjach omal nie poległ Kamil Stoch, zajmując dopiero 48. miejsce. W triumf nie wierzył nawet austriacki szkoleniowiec.
- To dla mnie wielka niespodzianka. Zadowolony byłbym z miejsca na podium. Zawodnicy nie pokazali jeszcze w pełni swojego potencjału, ale jak widać to wystarczyło - przyznał.
- To, że po takich kwalifikacjach trener mi zaufał i wystawił do drużyny bardzo mi pomogło. Cieszę się, że mogłem kontynuować swoją pracę, że wyszło tak, jak wyszło. To wielka przyjemność być częścią takiej drużyny - powiedział natomiast Stoch, który w swojej skromności chyba się trochę zagalopował. Doświadczony trzykrotny mistrz olimpijski jak mało kto wie, że pojedyncze wpadki, szczególnie spowodowane trudnymi warunkami wietrznymi, są wpisane w ten sport. Później nie był już tak samokrytyczny.
- Wieczorem przeanalizowaliśmy wszystko z trenerem i okazało się, że te skoki nie były takie najgorsze. Dostałem wskazówki, na czym powinienem się skupić i starałem się to realizować. Nie spodziewałem się, że przyniesie to aż tak dobry efekt - dodał.
Prowadzenie Polacy objęli już po pierwszym skoku Piotra Żyły. Następnie nie zawiódł Jakub Wolny, który dopiero po raz drugi w karierze, a pierwszy za kadencji Horngachera wystąpił w konkursie drużynowym. Po próbach Dawida Kubackiego i Stocha na półmetku mieli 10,4 pkt przewagi nad Niemcami.
W serii finałowej ponownie bardzo dobrze zaprezentowali się Żyła i Wolny, ale pech dopadł Kubackiego. 28-letni nowotarżanin dostał olbrzymią bonifikatę za niekorzystny wiatr, ale uzyskane tylko 114,5 m spowodowało, że liderami zostali Niemcy. Odpowiedź Stocha była jednak niczym nokautujący cios. Zdobywca Kryształowej Kuli w poprzednim sezonie uzyskał aż 129 m, a skaczący po nim Richard Freitag 123,5 i zwycięstwo biało-czerwonych stało się faktem.
- Wygląda na to, że sezon zaczął się tak, jak skończył poprzedni. Polacy są w świetnej formie i trzeba ich gonić - stwierdził najlepszy w niemieckiej ekipie Stephan Leyhe.
Bohaterowie wieczoru do sukcesu podchodzili jednak z pokorą.
- Musimy na spokojnie ten konkurs przeanalizować i pracować dalej. To jest tylko początek. Wiem, że każdego z nas stać na lepsze skoki - powiedział Kubacki.
- Moje skoki były całkiem dobre, ale lądowanie zdecydowanie jest jeszcze do poprawy - dodał Żyła.
Radości nie krył natomiast Wolny.
- Jestem bardzo zadowolony ze swojego solidnego poziomu. Stanąć na najwyższym stopniu podium i to przed własną publicznością to niesamowite uczucie. Kiedy usłyszałem, że znalazłem się w składzie nie poczułem tremy. Po prostu wiedziałem, że muszę dać z siebie wszystko - podkreślił.
Trzecie miejsce zajęli Austriacy, a dopiero 10. najlepsi drużynowo w w cyklu 2017/18 Norwegowie. Wszystko z powodu dyskwalifikacji za nieprzepisowy kombinezon Roberta Johanssona.
Na niedzielę zaplanowano konkurs indywidualny w Wiśle, który rozpocznie się o godz. 15. W pierwszej serii wystąpi sześciu Polaków. Poza czwórką, która startowała w sobotę, będą to Stefan Hula i Maciej Kot.
(pap)
Fot. PAP/Grzegorz Momot