Niedziela, 24 listopada 2024 r. 
REKLAMA

Piłka nożna. Zimowe przygotowania Pogoni w przeszłości

Data publikacji: 18 stycznia 2017 r. 12:12
Ostatnia aktualizacja: 19 stycznia 2017 r. 12:39
Piłka nożna. Zimowe przygotowania Pogoni w przeszłości
 

Starszym kibicom i piłkarzom nie trzeba przypominać, kiedy bieganie po kostki w śniegu w okresie przygotowawczym było normą. Wtedy nie było zagranicznych obozów w południowych rejonach Europy, choć atrakcyjne wyjazdy też się zdarzały. Przewodnim hasłem było przygotowanie fizyczne.

Andrzej Rynkiewicz przeżył kilka zimowych obozów w drugiej połowie lat 60. Zaliczał się do najbardziej utalentowanych piłkarzy młodego pokolenia, a trenerem był Stefan Żywotko.

– Zimowe obozy przeważnie organizowane były w Polanicy – przypomina A. Rynkiewicz. – To były czasy, kiedy w klubie nie było lekarza, ani masażysty. Nie było nawet drugiego trenera. Za wszystko odpowiedzialny był Stefan Żywotko. Nie przypadkiem wybierał Polanicę. W miejscowości znajdował się kompleks relaksacyjny, a w nim łaźnie solankowe i sauna. My codziennie po ciężkich treningach korzystaliśmy z tych dobrodziejstw.

Wyczucie trenera Żywotki

Andrzej Rynkiewicz z uśmiechem wspomina ciężkie treningi w górach.

– Trener Żywotko miał na tyle wyczucie, że młodych piłkarzy zwalniał po pierwszej części treningu – kontynuuje A. Rynkiewicz. – Wiedział, że dodatkowe obciążenia nie tylko ujemnie wpłyną na młody organizm, ale mogą też skutecznie zniechęcić. To były czasy, kiedy wiele rzeczy robiło się na wyczucie, pół wieku temu nie było tak rozwiniętych technologii, takich możliwości monitoringu ludzkich organizmów, jak obecnie. Dobre przygotowanie do sezonu było dużą sztuką.

Tajemnicą poliszynela było, że starsi zawodnicy zawsze próbowali oszukać trenera i nieco skracali sobie męki podczas pokonywania kolejnych odcinków po górskich szlakach. Zamiast 30, wykonywali zaledwie 20, a potem z rozbrajającą szczerością komunikowali, że zakończyli trening.

– Stefan Żywotko wyczuwał, że jest oszukiwany – wspomina A. Rynkiewicz. – Pewnego razu ułamał gałązkę z drzewa i po każdym odcinku dzielił ją na kolejną część. Dokładnie wiedział, na jakim etapie zajęć są jego podopieczni, ale ci nieświadomi podstępu trenera ponownie próbowali go oszukać. Jakież było zdziwienie, kiedy zorientowali się, że trener jest świetnie zorientowany w liczbie wybieganych odcinków trasy.

Andrzej Rynkiewicz wcale nie uważa, że w latach 60 ciężkie treningi były niepotrzebne. Wręcz przeciwnie, musiały się odbywać.

– Siłę i wytrzymałość trzeba mieć i trzeba ją wyrobić – sądzi A. Rynkiewicz. – Pamiętam, że jak na lata 60, mieliśmy zawsze kapitalne warunki przygotowań. W Polanicy dbano o odpowiednie odżywki, a w lutym wyjeżdżaliśmy na obóz do Bułgarii i tam graliśmy na zielonej murawie.

Dwa ciężkie obozy

W drugiej połowie lat 70 treningi wytrzymałościowe prowadzone zimową porą wyglądały całkiem podobnie. Zostały może nawet jeszcze bardziej zintensyfikowane. Zbigniew Kozłowski pamięta tamte okresy, jako horror.

– Mieliśmy aż dwa ciężkie obozy – mówi Z. Kozłowski. – Najpierw jechaliśmy do Świnoujścia i biegaliśmy po nawierzchni, gdzie śnieg mieszał się z piachem i wodą. Było okropnie. Oczywiście rozgrywaliśmy też sparringi. Były one przerywnikiem w ciężkiej pracy, miały nam przypomnieć, że jesteśmy piłkarzami, a nie biegaczami, choć wielu z nas o tym zapominało.

Wtedy okres przygotowawczy trwał bite dwa miesiące i niemal każdy dzień wyglądał prawie identycznie. Nie da się tego porównać do tego, co jest dziś.

– Na obozie w Świnoujściu trener Hajdas wynajął dla nas salę na godzinę 20.30. Mogliśmy w ramach relaksu pograć sobie w siatkówkę. Nikt nie chciał, wszyscy mieli dość wszystkiego. – wspomina Z. Kozłowski.

Po kilkunastodniowej, katorżniczej pracy nad morzem, drużyna Pogoni prowadzona przez Bogusława Hajdasa udawała się do Zakopanego.

– Mieliśmy wytyczonych kilka tras – wspomina Z. Kozłowski. – Na samym szczycie czekał autobus. Kto się spóźnił, musiał sam wracać na piechotę.

Wolne za 200 złotych

Bardziej doświadczeni piłkarze próbowali różnych wykrętów, by tylko nieco złagodzić sobie męki.

– Ryszard Mańko zapytał trenera wprost, ile kosztuje kara za odpuszczenie treningu. Usłyszał, że 200 złotych i zrobił sobie dzień wolnego. Młodsi piłkarze, w tym ja, nie mieli jednak takiego tupetu. Musieliśmy posłusznie wykonywać polecenia, choć mieliśmy tych gór serdecznie dość.

Zbigniew Kozłowski pamięta też zimowe przygotowania z trenerem Jerzym Kopą. Trenowali co prawda w Szczecinie, ale pod koniec zajęć ci młodsi wymiotowali z wycieńczenia.

– Najpierw trenowaliśmy przez 5 godzin w hali przy ul. Narutowicza – kontynuuje Z. Kozłowski. – Mieliśmy na sobie specjalne pasy, a na nich zamontowane odważniki, odpowiadające 10 procent wagi ciała. Po treningu sprzątaczki wyciągały stertę odważników spod kaloryferów. Przy każdej nadarzającej się okazji, gdy siedzieliśmy na ławkach, to wyrzucaliśmy zbędny balast tak, by trener tego nie widział. Po takim treningu biegliśmy do Lasku Arkońskiego i tam aż do zmroku ćwiczyliśmy interwały.

Zbigniew Kozłowski pamięta też przygotowania do rundy wiosennej w sezonie, który dał drużynie awans do ekstraklasy w roku 1981.

– Gdy byliśmy na obozie na Węgrzech, boiska były zmarznięte i nie nadawały się do gry – przypomina Z. Kozłowski. – Trener Kopa był wściekły i powiedział, że możemy robić, co chcemy. Przez całe dwa tygodnie moczyliśmy się w solankach, a latem fetowaliśmy awans do ekstraklasy.

Łyżeczką w kolano

Dariusz Adamczuk większość swojej kariery piłkarskiej spędził na zachodzie Europy. Pod koniec lat 80 trenował u Lesława Ćmikiewicza, Eugeniusza Różańskiego i Leszka Jezierskiego w Pogoni. Pamięta, że zimowe przygotowania nie różniły się praktycznie niczym.

– Raz trener Różański zadecydował, że jego asystenci: Jerzy Jatczak i Bogusław Baniak biegać będą razem z nami. Wszystko po to, by nas pilnować, bo zdarzało się, że niektórzy błądzili. Ten pierwszy miał chorą łąkotkę, więc mu się udało. Trener Baniak po dwóch dniach walił łyżeczką w kolano, by to napuchło. Wolał ten ból od górskiego biegania, które nie było mu w ogóle potrzebne. Śmialiśmy się potem, że trener „zajechał” swojego asystenta.

Dariusz Adamczuk będąc w Szkocji też brał udział w ciężkich przygotowaniach. Tam wyrabiało się kondycję latem, a treningi były urozmaicone i typowo piłkarskie.

– Wiele rzeczy da się wypracować, ale niekoniecznie w sposób z poprzedniej epoki – uważa D. Adamczuk.

Dariusz Adamczuk pamięta, że drużyna zakwaterowana była w ośrodku wypoczynkowym wraz z innymi kuracjuszami, co nawet dziś nie jest wcale dziwne, ale pamięta też, że sposób żywienia pozostawiał wiele do życzenia.

– Na sposób żywienia nikt nie zwracał uwagi – przypomina sobie D. Adamczuk – Jedliśmy to, co inni wczasowicze i kuracjusze.

Wojciech PARADA

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

do kibica 93
2017-01-19 12:25:31
Cos ci opowiem.Wtedy jak nazywano Szczecin wlasnie pilkarskim miastem wyszlo to od dziennikarzy ktorzy jak np.Kalinowski z Glosu Szczecinskiego i inni juz znani bardziej np z Przegladu Sportowego opisywali fakty meczu a nie za iles tam po znajomosci tak jak.. teraz??..no wspanialego pilkarza bo akurat no co jak myslisz? W Szczecinie te 30 tysiecy na kazdym meczu same ocenialy kto jest dobrym ,lepszym czy najlepszym.Zaden pilkarz wtedy nie mial szans wygadywac glupot bo takich mediow nie bylo ale bac sie byc slabym wygwizdanym wlasnie przez te 30 tysiecy napewno..Gdybys widzial jakie byly poczatki Kasztelana moim zdaniem w calej historii Pogoni pozniej juz jednego z absolutnie najlepszych to bys tez sie dowiedzial co to za roznica miedzy 5 a 30 tysiacami -wtedy naprawde szczecinian znajacych pilke bo pilka zyli wszyscy a w skali Polski Szczecin szczegolnie.Gdybys raz wszedl na ta murawe i uslyszal ze jestes slabym ,ten ryk albo doping to bys tak nie pisal.Zapamietaj ze Szczecin tez mial legende polskiej pilki a moim tez zdaniem nie tylko polskiej pilki w osobie szefa Kosobuckiego co to tworzyl wraz z innymi od zera jako ta lwowska kopie.Taki czlowiek rodzi sie raz na sto lat i to zapamietaj tez.Wyniki? Jak myslisz skad sie brali pilkarze wtedy w Polsce no co za przyczyna wybitnej wiedzy trenerow co nie mieli paszportu zeby cos innego podpatrzec?? Nie- rodzili sie na podworkach a efektem z tych wlasnie lat byly pozniej MS w 1974 r kiedy to wlasnie polacy byli potega i gdyby nie szwabska buta zostali by mistrzami swiata.Taka Pogon tworzyl szef Kosobucki od zera a przeciez polskie wielkie kluby nie zaczynaly od zera i byly tez potega dla Pogoni skoro ekstraklasa byla 5 liga Europy.
kibic od_93
2017-01-19 08:56:31
Ze względu na wiek nie mogę pamiętać opisanych w artykule czasów. Zawsze zastanawia mnie jednak jedna rzecz. Starsi kibice piszą, mówią o wspaniałej Pogoni sprzed lat, że niby mieliśmy wspaniałą drużynę grająca jak z nut np cyt"Szczecin nazywano piłkarskim miastem najlepszym w całej Polsce"naprawdę tak Szczecin nazywano, na jakiej podstawie bo chyba nie sukcesów, dużą frekwencję miały wszystkie miasta, jakie inne rozrywki gwarantował PRL. Życzę pokory i trzeźwiejszego spojrzenia na przeszłość. Pogoń zawsze była drużyną średnio - słabą jak na 1 ligę. Raz 4 miejsce to są osiągnięcia z lat 70. Raz 2 i raz 3 to osiągnięcia z lat 80. Rzeczywiście potęga.PS. Nie zmienia to faktu, że POGOŃ SZCZECIN jest najlepsza na świecie ( dla nas jej kibiców )
Co lekarza Pogon nie miala w latach 60-tych ???
2017-01-18 16:30:13
Oj miala i byl nim doktor Danyluk.Jestem pewny ze wowczas najlepszy lekarz sportowy w Polsce i wyjatkowej klasy czlowiek.Tak dla przypomnienia wymienie Pana Derendarza od sprzetu - zawsze obecnego od rana do wieczora..,dalej czlonkow Zarzadu Pogoni,tez tych z Zarzadu Portu Szczecin a wiec oprocz wielkiego Szefa Kosobuckiego tez Panow:Wilczka, Wanaga,Skobla, Danyluka (brat naszego lekarza) dalej Pania Zosie i tych wszystkich co zatrudnili nas pilkarzy w Zarzadzie Portu Szczecin Do dzis nazywacie Pogon przeciez portowcami .Szybko zapominacie..!
Straszne (??) te lata 60-te ale Szczecin nazywano pilkarskim miastem najlepszym w calej Polsce z 30 tysiacami wyjatkowo znajacych sie na pilce kibicow
2017-01-18 15:25:20
W tych latach 60 -tych decydowal o wszystkim SZEF Kosobucki majacy do pomocy tak naprawde praktycznie Stasia Lajpolda. Dziwnie jakos wszystko fuunkcjonowalo naprawde wspaniale i zarowno wielki Gornik Zabrze albo Legia poradzic sobie z nami w Szczecinie nie potrafili.Moze wypada przypomniec sklad Pogoni wtedy a wiec: Fraczczak Folbrycht-Fialkowski-Maslanka-Szlinter Gacka-Kasztelan-Malinowski Krzystolik-Kielec-Lowkis

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA