Derby to nie tylko mecze dwóch drużyn zza miedzy. To również spotkania zespołów mających sponsorów z tej samej branży lub wywodzących się z miast o podobnej historii, charakterystyce i kulturze. Między innymi takimi pojedynkami były mecze Pogoni i Arki Gdynia.
Historia meczów tych drużyn nie jest zbyt bogata, ale ma wiele wspólnych wątków. Tak się składa, że trenerzy i piłkarze pracujący wcześniej w Pogoni mieli istotny wpływ na rozwój futbolu w Gdyni. To Stefan Żywotko spowodował, że na Wybrzeżu po raz pierwszy zaczął się liczyć zespół z Gdyni. Wcześniej tylko z Gdańska.
Arka po raz pierwszy awansowała do ekstraklasy w roku 1974. Jej pobyt w najwyższej klasie rozgrywkowej trwał tylko rok. W roku 1975 trenerem tej drużyny został Stefan Żywotko – ten sam, który wcześniej wprowadzał do ekstraklasy zarówno Arkonię, jak i Pogoń. To samo uczynił z Arką, która zakotwiczyła w ekstraklasie aż na sześć lat.
To pod skrzydłami szczecińskiego szkoleniowca rozkwitał talent Janusza Kupcewicza. Zadebiutował w reprezentacji w marcu 1976 jako piłkarz II-ligowego klubu, wychowanek Stefana Żywotki w meczu z Argentyną, w którym debiutowali również: Zbigniew Boniek i Paweł Janas. Cała trójka sześć lat później należała do podstawowych graczy reprezentacji Polski na mistrzostwach świata w Hiszpanii, zakończonych trzecim miejscem.
– Mecze z Arką nie były jakoś szczególnie dramatyczne – wspomina Zbigniew Kozłowski, w latach 70. podstawowy piłkarz Pogoni. – U siebie wygrywaliśmy raczej pewnie, gorzej było na wyjazdach.
Stadion nad morzem
Arka grała swoje mecze na charakterystycznym stadionie, z trawiastą skarpą, gdzie zbierali się najbardziej zagorzali fani tego klubu. Ponadto obiekt znajdował się blisko morza. Podczas meczów zawsze mocno wiało i były to warunki bardzo specyficzne.
– Mecze z Arką były szczególne z kilku innych powodów niż te sportowe – kontynuuje Z. Kozłowski. – To był portowy klub, podobnie jak nasz. Nikt w Szczecinie nie chciał mieć krajowej konkurencji. Wiadomo, że pewne decyzje zapadały wśród działaczy wysokiego szczebla, a nawet na partyjnych posiedzeniach. To były lata 70. Społeczność w Gdyni była niespokojna, podobnie jak w Szczecinie. Wzajemne kontakty, choćby tylko sportowe, nie były wskazane, ale trwało to kilka lat.
Pogoń i Arka występowały w tej samej klasie rozgrywkowej od roku 1976 przez trzy lata. Do II ligi spadła jednak Pogoń, nie Arka, która niemal zawsze broniła się przed spadkiem. Koniec lat 70. to był dla gdynian najlepszy okres w dziejach klubu głównie za sprawą byłych piłkarzy szczecińskich klubów.
W roku 1979 – w tym samym, w którym Pogoń spadła do II ligi – Arka wywalczyła Puchar Polski, pokonując w finale ćwierćfinalistę Pucharu Europy, zdecydowanego faworyta tamtego meczu Wisłę Kraków 2:1. Szczególny współudział w tym historycznym sukcesie mieli ludzie wywodzący się ze Szczecina.
Trener przed trzydziestką
Trenerem drużyny był Czesław Boguszewicz. Do dziś to najmłodszy trener w Polsce, któremu udało się wywalczyć krajowe trofeum. Miał wówczas 29 lat. Rok wcześniej miał jechać na mistrzostwa świata do Argentyny. Był ulubieńcem trenera Jacka Gmocha, grał w eliminacyjnym meczu z Danią w Kopenhadze, wygranym przez biało-czerwonych po golach Lubańskiego 2:1. Karierę przerwała kontuzja oka.
Boguszewicz miał w składzie dwóch szczecinian. Wiesław Kwiatkowski i Tadeusz Krystyniak byli rówieśnikami, rodowitymi szczecinianami. Do Arki ściągnął ich Stefan Żywotko, który znał ich ze wspólnej pracy w Arkonii Szczecin. Tak samo uczynił z Boguszewiczem – już wtedy reprezentantem Polski, co spotkało się z wyraźną dezaprobatą szczecińskich kibiców.
– Kibice Arki i Pogoni nie lubili się – wspomina Z. Kozłowski. – Ci ze Szczecina mogli wybaczyć, że do Arki odeszli piłkarze Arkonii, ale Czesiowi już nie darowali.
Boguszewicz wystąpił w jednym meczu w Szczecinie przeciwko Pogoni, której wiele zawdzięczał. Debiutował w ekstraklasie w szczecińskim klubie nie mając jeszcze 18 lat. Szansę otrzymał od Stefana Żywotki, za namową którego trafił później do Gdyni.
– Namawiałem Czesia do przenosin do Gdyni głównie z jednego powodu – wspomina Stefan Żywotko. – Widziałem, że ma talent trenerski. Chciałem, żeby skończył studia, kształcił się, a w Szczecinie nie było wtedy AWF. Bardzo szybko musiał zakończyć piłkarską karierę i szybko został trenerem. Jeszcze przed trzydziestką.
Okolicznościowe gole
Kwiatkowski i Krystyniak zdobywali gole w historycznych dla Arki wydarzeniach. Krystyniak w Gdyni do dziś wspominany jest jako gdyński Jan Domarski. To dlatego, że zdobył zwycięską bramkę dla Arki w finałowym meczu o Puchar Polski z Wisłą Kraków. Gola, który na lata stał się symbolem i synonimem sukcesu – niespodziewanego i przełomowego w dziejach klubu.
Kwiatkowski natomiast to był piłkarz, który zdobył pierwszego gola dla Arki w meczu o europejskie puchary. Jesienią roku 1979 Arka mierzyła się z Beroe Stara Zagora. W pierwszym meczu wygrała 3:2, by w rewanżu przegrać 0:2, tracąc oba gole w pierwszej połowie meczu.
W Bułgarii zgotowano Arce prawdziwą mękę. W hotelu nie było wody, interweniować w tej sprawie musiała polska ambasada. Obiady podawane były z opóźnieniem i zimne. Sędziowanie też było stronnicze. Jak twierdzą obserwatorzy, nie było sposobu, by wygrać w uczciwej walce. Szkoda, bo w drugiej rundzie Pucharu Zdobywców Pucharów Arkę czekał Juventus Turyn z trenerem Giovannim Trapattonim i z reprezentantami Włoch, takimi jak: Scirea, Gentile, Cabrini, Causio, Cuccureddu, Tardelli czy Bettega.
Arka w latach 70. nie tylko pozyskiwała piłkarzy ze Szczecina, ale potrafiła wychować własnych reprezentantów. Najbardziej znanym z nich jest Andrzej Szarmach, który jako król strzelców II ligi trafił do Górnika Zabrze. Jego drogą chciał podążyć również Janusz Kupcewicz, jednak tak się nie stało z dość prozaicznych powodów.
– Janusz był młodym piłkarzem i chciał na przeprowadzce zyskać jak najwięcej – wspomina Z. Kozłowski. – Zażyczył sobie willi dla siebie i dla rodziców. Tego było za wiele. Trochę było wtedy śmiechu, bo wieść oczywiście szybko obiegła całą piłkarską Polskę.
– Szarmacha znali niemal wszyscy gdyńscy taksówkarze – wspomina Stefan Żywotko. – Był królem Gdyni, ale wszyscy mieli już go dość. Na jego przeprowadzce do Zabrza skorzystali wszyscy.
Prowokacyjny Korynt
W latach 70. niewątpliwie jednym z bardziej wartościowych piłkarzy był Tomasz Korynt – syn Romana, reprezentacyjnego obrońcy z lat 50. ubiegłego wieku. To z nim Zbigniew Kozłowski w latach 70. toczył najwięcej boiskowych pojedynków.
– Byliśmy rówieśnikami i graliśmy przeciwko sobie już w juniorskich rozgrywkach – mówi Z. Kozłowski. – Już wtedy Korynt był nieprzyjemny. Kopał, szczypał, prowokował. Gdyby grał w lepszym klubie, zrobiłby na pewno większą karierę.
Boguszewicz, Krystyniak, Kwiatkowski to nie byli jedyni piłkarze ze szczecińskich klubów, którzy trafili w latach 70. do Arki. W latach 1976-78 do wyjściowego składu próbował przebijać się utalentowany napastnik Andrzej Krzewicki, ale konkurencję miał na wysokim poziomie. Trafił na dwa sezony do Stali Stocznia i w sezonie 1979/80 toczył w jej barwach derbowe pojedynki z Pogonią. W latach 1980-82 przeniósł się do Arki Gdynia, w której w dwóch sezonach rozegrał 40 spotkań i zdobył 6 goli.
Arka w roku 1982 spadła do II ligi, a powróciła do grona najlepszych dopiero po 23 latach. Wydatny wpływ na odbudowę pozycji klubu znów mieli ludzie wcześniej związani z Pogonią. Do ekstraklasy Arka wróciła mając w składzie między innymi Bartosza Ławę i Roberta Dymkowskiego.
W kolejnym sezonie dołączyli między innymi: Grzegorz Niciński, Olgierd Moskalewicz i Tomasz Parzy. Wcześniej natomiast grali tam tacy piłkarze, jak: Rafał Piotrowski, Rafał Andruszko, Dariusz Fornalak, Maciej Faltyński czy Maciej Kaczorowski, którzy w komplecie powinni być świetnie kojarzeni z Pogonią Szczecin.
Wiosną 2004 roku Pogoń kroczyła po awans do ekstraklasy, ale bliska pokrzyżowania jej planów była właśnie Arka w składzie z legendarnym piłkarzem Pogoni, już wtedy 34-letnim Robertem Dymkowskim w składzie. Arka wygrała na własnym boisku 1:0 po golu strzelonym w końcówce przez jednego z najlepszych strzelców w dziejach Pogoni, Roberta Dymkowskiego.
– Wcześniej strzeliłem już gola Pogoni grając w innym klubie – wspomina Dymkowski. – Byłem wtedy piłkarzem Widzewa. Arka broniła się wtedy przed spadkiem, Pogoń walczyła o awans. Oczywiście zawsze życzyłem Pogoni dobrze. Wtedy też. Cieszyłem się jednak, że mogłem utrzeć nosa Antoniemu Ptakowi, z którym nie było mi po drodze. ©℗
Wojciech PARADA