W środowy wieczór piłkarze podejmowani będą przez odwiecznego rywala Lecha Poznań, z którym w przeszłości stoczyła wiele dramatycznych spotkań. Jeden z najbardziej pamiętnych meczów miał miejsce w rundzie jesiennej roku 1983. Pogoń pokonała wtedy Lecha Poznań, który był aktualnym mistrzem Polski i kroczył nie tylko po kolejny tytuł, ale nawet po dublet.
12 listopada 1983: Pogoń Szczecin – Lech Poznań 2:0 (0:0) 1:0 Kensy (47, karny), 2:0 Leśniak (85).
Pogoń: Długosz – Stańczak, Makowski, K. Sokołowski (40, Miązek), Urbanowicz – Ostrowski, Kensy, Wolski, Czepan – Leśniak, Krupa. Trener: Eugeniusz Ksol.
Jesień roku 1983 należała zdecydowanie do portowców, choć przed rozpoczęciem sezonu mało się kto tego spodziewał. Do wyjazdu do Szwecji sposobił się wieloletni środkowy obrońca Zbigniew Kozłowski, do Legii Warszawa w ramach obowiązującej służby wojskowej został wcielony Jarosław Biernat, a był już tam inny piłkarz Pogoni Janusz Turowski. Do Górnika Wałbrzych odszedł natomiast Zbigniew Stelmasiak, który przez trzy ostatnie sezony był najlepszym strzelcem w drużynie.
Dziś każdy trener wobec takich ubytków w drużynie poszedłby najpierw do prezesa klubu i zażądał transferów, a następnie udzieliłby wywiadu zaprzyjaźnionemu dziennikarzowi, w jakiej to trudnej sytuacji się znalazł. Co zrobił wtedy Eugeniusz Ksol? Braki kadrowe wyrównał nastolatkami, których miał w szerokiej kadrze wielu i piłkarzami z regionu.
Miejsce Stelmasiaka zajął 19-letni Marek Leśniak z pobliskiego Nowogardu, który dotąd był jedynie piłkarzem wchodzącym z ławki rezerwowych i trzeba przyznać, że niewiele dobrego w tych epizodach pokazywał. Wielu nawet powątpiewało w jego talent.
10 goli w rundzie
Leśniak już w swoim pierwszym meczu, w którym zagrał od pierwszej minuty zdobył gola. Było to w inauguracyjnym meczu sezonu 1983/84 w Krakowie przeciwko miejscowej Cracovii. W swojej premierowej rundzie na boiskach ekstraklasy zdobył 10 goli, był nieuchwytny i nieobliczalny.
Szykowane odejście z drużyny Kozłowskiego spowodowało, że klub musiał poszukać środkowego obrońcę. Znalazł takiego za miedzą, w drużynie II-ligowej Stali Stocznia. Grał tam Janusz Makowski i nikt nie sądził, że jeszcze piłkarz ten wybije się ponad II-ligową przeciętność. Makowski trafił do Pogoni mając już 28 lat i z miejsca stał się nie tylko podstawowym graczem, ale jednym z najważniejszych ogniw. To był od samego początku pewny punkt w zespole.
Jesienią 1983 roku Ksol wprowadzał też do drużyny dwóch nastolatków: Mariusza Kurasa i Andrzeja Miązka. Każdy z nich przez następnych 15 lat będzie stanowił fundamentalną część zespołu, który nawet dwukrotnie spadał z ekstraklasy, ale dwukrotnie też potrafił wracać.
Debiuty Kurasa i Miązka
Obaj do szerokiej kadry pierwszego zespołu zostali dokooptowani latem 1983 roku. Pogoń grała wówczas mecze w pucharze Intertoto, a Kuras i Miązek po raz pierwszy mieli okazję na wspólne występy.
- Trener Ksol przekwalifikował mnie na obrońcę, co było dla mnie sporym zaskoczeniem – mówi Andrzej Miązek. - Wcześniej, grając w Lipianach byłem napastnikiem.
Miązek na swój debiut nie czekał długo. Nastąpiło to w Krakowie podczas meczu z Wisłą.
- Mierzyliśmy się na wyjeździe z Wisłą. Wtedy preferowało się grę z dwoma środkowymi obrońcami, z których ten bardziej doświadczony był cofnięty, a ten drugi występował przed nim. Debiutowałem u boku Zbyszka Kozłowskiego i chyba nie wyszło najgorzej, bo zremisowaliśmy 1:1. Na prawej obronie grał wtedy Jerzy Stańczak, a na lewej Zbigniew Czepan. Wszyscy o ponad 10 lat starsi ode mnie.
Dodatkową satysfakcję stanowił fakt, że krakowskie Tempo wychodzące na całą Polskę na pierwszej stronie dało zdjęcie z tego meczu, a na nim w roli głównej wystąpił interweniujący 19 latek ze Szczecina.
Wyłączony Okoński
Pogoń jesienią 1983 roku wygrywała z najlepszymi drużynami w kraju. Pokonała u siebie rywalizujące o tytuł mistrza Polski Widzewa Łódź i Lecha Poznań. Każdą z tych drużyn w identycznym stosunku po 2:0.
Mecz z Lechem miał dać odpowiedź, czy Pogoń potrafi sobie poradzić z Mirosławem Okońskim. Trener Ksol podjął dość ryzykowną decyzję. Okoński rzeczywiście niewiele pograł, ale tylko dlatego, że trener do roli indywidualnego opiekuna desygnował swojego reżysera gry Marka Ostrowskiego.
- To był misterny plan naszego trenera - wspomina Andrzej Rynkiewicz, pełniący funkcję kierownika drużyny. - Ostrowski był piłkarzem bardzo kreatywnym, ale też świetnym defensorem.
W tym meczu Pogoń nie miała z niego wiele pożytku w akcjach ofensywnych, ale Lech pozbawiony był wsparcia Okońskiego, wyłączonego z gry przez Ostrowskiego.
Inaczej na tamten mecz zapatrywał się sam Okoński, który tłumaczył słabszą swoją i kolegów postawę zupełnie innymi przyczynami.
- Jesienią 1983 roku przegraliśmy w Szczecinie 0:2, ale ja w przeddzień spotkania zatrułem się sokiem - wspomina Okoński. - Nie byłem sam, jeszcze sześciu moich kolegów miało kłopoty zdrowotne. Spaliśmy wtedy w hotelu Reda, a nasza niedyspozycja była długo i szeroko komentowana.
Remis na wagę tytułu
Pół roku później Okoński mógł już sobie powetować niepowodzenie ze Szczecina. W meczu kończącym sezon Lech podejmował Pogoń i do zapewnienia sobie mistrzowskiego tytułu potrzebował remisu. Tak też się stało. Mecz zakończył się wynikiem 1:1 i dzięki temu Lech po raz drugi z rzędu wywalczył mistrzowską koronę, a Pogoń po raz pierwszy w historii stanęła na podium.
- Zremisowaliśmy 1:1, a ja zdobyłem gola z rzutu karnego - przypomina Okoński. - Mecz był bardzo nerwowy. Niby byliśmy blisko tytułu, ale wiedzieliśmy, że Pogoń ma silny zespół.
Okoński wchodził do drużyny Lecha, gdy grał już tam Mirosław Justek - były piłkarz Pogoni, który w Szczecinie spędził 9 sezonów.
- Przyjaźniliśmy się bardzo - opowiada Okoński. - Często wspominaliśmy mecz w Pucharze Polski, w którym Gwardia Koszalin ze mną w składzie wygrała z Pogonią 1:0. Justek właśnie odszedł do Lecha i śmiał się, że z nim w składzie Pogoń wygrałaby, a ja zostałbym w tym Koszalinie na dłużej. ©℗ Wojciech Parada