Pogoń Szczecin - Lech Poznań 1:1 (1:0) 1:0 Majewski (45), 1:1 Drygas (88, samobójcza).
Żółte kartki: Gumny, janicki, Matuszewski (Lech).
Sędziował Paweł Gil (Lublin).
Widzów: 4376.
Pogoń: Bursztyn - Stec, Walukiewicz (87, Bartkowski), Malec, Nunes - Majewski, Podstawski, Drygas, Kozulj, Hostikka (72, Żyro) - Guarrotxena (61, Benyamina).
Lech: Burić - Gumny, Rogne, Janicki, Kostewycz - Klupś (90, Vujadinović), Trałka, Tiba, Gajos (57, Makuszewski), Jóźwiak (78, Tomasik) - Marchwiński.
Pogoń zaledwie zremisowała na własnym boisku z Lechem Poznań. W drugim kolejnym meczu szczecinianie zwycięstwo stracili w końcówce. Zabrakło wytrwałości, koncentracji, pewności siebie. Szczecinianie pozostali na ósmym miejscu w tabeli. W przypadku wygranej mieliby zaledwie dwa punkty straty do czwartej drużyny w tabeli. Mają cztery i w perspektywie tylko jedno z czterech spotkań na własnym boisku.
Pogoń mogła się podobać tylko na początku meczu. Zepchnęła rywala do głębokiej defensywy, szybko rozgrywała piłkę, aktywni po prawej stronie boiska byli: Stec i Majewski. Zdecydowanie gorzej funkcjonowała nasza lewa strona. Nunes z Hostikką nie stanowili zagrożenia dla defensywy Lecha.
Dla tego drugiego to był premierowy występ w wyjściowym składzie i piłkarz mocno rozczarował. Głównie dlatego, że nawet nie podjął walki, nie zaryzykował, nie wchodził w dryblingi, ani pojedynki. Z mocno pasywnym nastawieniem pozostawił po sobie bardzo złe wrażenie.
Portowcy znacznie poprawili grę w defensywie. Walukiewicz z Malcem prezentowali bardzo wysoki poziom. To oni rozpoczynali większość ofensywnych akcji gospodarzy, czuli się pewnie z piłką przy nodze. Ten pierwszy musiał opuścić boisko w końcówce meczu z powodu urazu i otrzymał od publiczności wielkie owacje. Tak się żegna piłkarza o umiejętnościach i potencjale na skalę dotąd w Szczecinie niespotykaną.
Pogoń po dobrym pierwszym kwadransie, z każdą kolejną minutą oddawała inicjatywę. Mimo to, zdołała przed przerwą objąć prowadzenie. Kapitalnym strzałem z woleja popisał się Majewski, ale równie znakomite podanie w pole karne zaprezentował Malec.
Nieco wcześniej Majewski również zdobył gola, ale sędzia bramki nie uznał, bo asystujący przy golu Walukiewicz znalazł się na minimalnym spalonym. Niewiele zatem brakowało, a w Pogoni asystowaliby przy golach dwaj środkowi obrońcy, co nie jest częstym zjawiskiem, ale biorąc pod uwagę ofensywny styl gry obu piłkarzy, to nie należy się dziwić.
Pogoń całkowicie oddała inicjatywę po przerwie. Nie oddała w tej części gry ani jednego celnego strzału. Już dawno nie mieliśmy z czymś takim do czynienia w wykonaniu podopiecznych trenera Runjaica.
Tym razem mocno rozregulowany celownik miał Kozulj, który jak zwykle imponował dynamiką, walecznością, ale przestrzelił w znakomitej sytuacji, nie wykorzystując otwierającego podania od Nunesa. Gdyby Bośniak trafił na 2:0, to Lech prawdopodobnie nie podniósłby się. Nie wyglądał na drużynę na tyle zdeterminowaną.
Pogoń jednak sama prosiła się o kłopoty. W miarę upływającego czasu była coraz bardziej bezradna, nie wytrzymała meczu pod względem fizycznym, nie potrafiła dłużej utrzymać piłki, była chaotyczna i bezproduktywna.
Wyrównującego gola straciła w pechowych okolicznościach. Bartkowski, który chwilę wcześniej zastąpił kontuzjowanego Walukiewicza najpierw dał się ograć w polu karnym przez Tibę, a następnie nabił piłką rozpędzonego Drygasa i futbolówka wpadła do bramki. Gol kuriozalny, ale ostatnio Pogoń takie bramki traci bardzo często.
Jakakolwiek, nawet kilkuminutowa wyrwa w defensywie powoduje ogromne zamieszanie i niemal pewne straty bramkowe. Tak było tym razem po zejściu z boiska Walukiewicza i mocno pasywnej postawie całego zespołu w drugiej połowie. ©℗ Wojciech Parada
Fot. R. Pakieser