W tym roku Arkonia Szczecin obchodzi okrągły jubileusz 70-lecia istnienia. Uroczyste obchody zaplanowano w dniach 12-15 maja. Przewidziano wiele atrakcyjnych imprez sportowych i rekreacyjnych. Patronat medialny objął „Kurier Szczeciński”.
Arkonia to najstarsze stowarzyszenie sportowe działające w Szczecinie i jedno ze starszych w województwie. Dziś prezentujemy sylwetkę najwybitniejszego trenera nie tylko w dziejach Arkonii, ale również całego piłkarstwa na Pomorzu Zachodnim.
Jeżeli jest w Szczecinie osoba, której miejscowy futbol zawdzięcza najwięcej, to na pewno Stefan Żywotko bije resztę stawki na głowę. Trenerskie sukcesy osiągał nie tylko w grodzie Gryfa. Świetnie pamiętają go w Gdyni, Poznaniu, ale najlepiej chyba w Algierii, gdzie tytułów miał bez liku.
Stefan Żywotko jest rodowitym lwowiakiem. O rok starszy od Kazimierza Górskiego, którego po raz pierwszy spotkał dopiero w roku 1944. Obaj trafili wówczas do Spartaka Lwów.
– Wcześniej nie było okazji się spotkać, choć byliśmy prawie rówieśnikami – wspomina Stefan Żywotko. – Pochodziliśmy z różnych dzielnic i graliśmy w innych drużynach.
Jazda na koń
Gdy wojna się kończyła, Stefan Żywotko trafił do wojska. Dostał powołanie do jednostki kawaleryjskiej w Hrubieszowie.
– Był wrzesień 1944 roku, a ja o koniach nie miałem zielonego pojęcia. Bałem się ich – wspomina S. Żywotko. – Gdybym nie pojechał do Hrubieszowa, to znalazłbym się pewnie pod Warszawą, razem z Kazikiem Górskim i wtedy z całą pewnością moje losy inaczej by się potoczyły.
Wojna zaprowadziła Stefana Żywotkę do Koszalina, następnie do Gryfic. Zdemobilizowani żołnierze rozgrywali mecze, stroje szyli z flag niemieckich, grali w kaloszach lub oficerkach. Stefan Żywotko spotkał znajomego ze Lwowa, który ściągnął go do Szczecina.
– Pracowałem w przetwórni mięsa, mieszkałem z rodziną niemiecką – wspomina pan Stefan. – Pomagałem im, przypominali mi rodziców, nie było między nami nienawiści. Byli wystraszeni i niepewni jutra.
Być może Stefan Żywotko nie wróciłby do wielkiego futbolu, gdyby dwukrotnie na swojej drodze nie spotkał Bronisława Skobla – późniejszego prezesa Pogoni. W powojennym Szczecinie futbol był w powijakach, organizowano mecze na zasadzie łapanki.
Z Czyżewskim do ekstraklasy
Stefan Żywotko zauważył, że bez regularnych treningów i tylko okazjonalnymi meczami nie osiągnie się sukcesów. Postanowił ściągnąć do Szczecina Zygmunta Czyżewskiego. Sam był jego asystentem, a obaj po raz pierwszy wprowadzili szczeciński klub do ekstraklasy.
– Ówczesna Gwardia grała wśród najlepszych tylko jeden rok – wspomina Stefan Żywotko. – Nie byliśmy organizacyjnie przygotowani na walkę o najwyższe cele. W całym sezonie wygraliśmy tylko jeden mecz i spadliśmy.
Stefan Żywotko nie tracił zapału. W roku 1952 ukończył kurs trenerski w Warszawie. Wśród absolwentów byli między innymi: Kazimierz Górski i Marian Suchogórski – w latach 50. piłkarz Gwardii, a potem między innymi trener Pogoni.
– Nasza trójka należała do prymusów – wspomina S. Żywotko.
Trenerzy, którzy ukończyli kurs w roku 1952 potem przez wiele lat odgrywali kluczowe role w klubach ekstraklasy. Wśród absolwentów było mnóstwo lwowiaków.
– W naszej 14-osobowej grupie naliczyłem ich aż dziesięciu – zaznacza nasz rozmówca.
Derby coraz pikantniejsze
Lata 50. to coraz częstsze konfrontacje Arkonii z Pogonią. W roku 1956 do II ligi awansowała Arkonia, a druga była Pogoń. Obie drużyny łącznie w 40 meczach zdobyły ponad 170 goli. Dwa lata później oba kluby rywalizowały już o wejście do najwyższej klasy rozgrywkowej. Lepsza była Pogoń, a Arkonia rozgrywki zakończyła na czwartym miejscu.
Stefan Żywotko wprowadził Arkonię do ekstraklasy w roku 1960 – niemal 10 lat po pierwszym awansie, kiedy był jeszcze drugim trenerem. Rywalizacja była coraz bardziej zacięta. W sezonie 1962/63 oba szczecińskie kluby spotkały się w ekstraklasie.
– Na derbowe mecze przychodziły tłumy – wspomina Stefan Żywotko. – Pamiętam, że gdy spotkania rozgrywane były przy ul. Twardowskiego, to małą trybunę zajmowali kibice Arkonii. Byli spokojniejsi, starsi, bardziej wyważeni. Ci z Pogoni kibicowali bardziej żywiołowo. Żadnych kordonów milicyjnych oddzielających fanów obu ekip nie było. Nikt wtedy nie myślał o żadnych rozróbach.
Z Arkonii do Pogoni
Arkonia w roku 1963 pod wodzą trenera Żywotki zajęła szóste miejsce – przed Legią, Wisłą, ŁKS, Lechią i Lechem. Po roku była już ostatnia.
– Atmosfera w Arkonii była coraz gorsza – wspomina S. Żywotko. – Wciąż byli tam utalentowani piłkarze, jak: Szaryński, Waliłko, Mańko, Mikulski, drużyna juniorów została mistrzem Polski, ale w klubie coraz większy wpływ mieli działacze z przemysłu stoczniowego.
Arkonia spadła do drugiej ligi, a następnie do trzeciej i wtedy znów na drodze Stefana Żywotki stanął Bronisław Skobel, wtedy prezes Pogoni.
– Pogoń w roku 1965 spadła do II ligi, była rozbita i potrzebowała trenera – mówi S. Żywotko. – Początkowo byłem niechętny pracy w Pogoni. Przecież przez tyle lat rywalizowałem z nią, ale uznałem, że to przecież szczeciński klub i należy spróbować.
Hat trick juniora
W pierwszym meczu w II lidze Pogoń przegrała w Krakowie z Hutnikiem 0:2. Trener Żywotko już wtedy wiedział, że trzeba odważniej postawić na młodzież. Ściągnął z turnieju o mistrzostwo Polski juniorów Zenona Kasztelana, a ten w debiucie zdobył trzy gole. Potem do drużyny wchodziło wielu innych młodych, obiecujących piłkarzy.
– Mikulski i Mańko przyszli z Arkonii – wylicza S. Żywotko. – Kasztelan, Malinowski, Jatczak i Rynkiewicz byli wychowankami, Boguszewicz, Czubak i Justek trafili ze Słupska, a Wojciechowski i Jakóbczak ze Śląska.
Trener Żywotko zbudował kapitalną drużynę. W roku 1968 zajęła 6. miejsce – najwyższe w historii (miała tyle samo punktów, co czwarta Polonia Bytom). Przed nią plasowały się tylko kluby śląskie i Legia. Przez całą następną dekadę Pogoń budowała swoją siłę w oparciu o tych piłkarzy.
W roku 1970 zajęła czwarte miejsce, a w ekstraklasie grała nieprzerwanie przez 13 lat – najdłużej w historii. Trener Żywotko pracował nieprzerwanie jako pierwszy trener przez 4,5 roku – też najdłużej w historii klubu. Potem wrócił na dwa lata do Arkonii.
– W tym klubie nie było już determinacji, parcia na sukces. Dominowała przeciętność, a mnie praca w takich warunkach nie interesowała – wyjaśnia nasz rozmówca.
Prezes się pomylił
Następnie wyruszył w Polskę. Przez trzy sezony pracował w Warcie Poznań i pewnie osiągnąłby z tym klubem sukces, gdyby prezes nie wygłupił się i nie podsunął trenerowi kartki ze składem na następny mecz.
– Dla mnie to oznaczało koniec współpracy – mówi S. Żywotko. – Później, po latach ten sam prezes przepraszał mnie i przyznawał, że popełnił wielki błąd.
W roku 1975 trener wyjechał do Gdyni. Miejscowa Arka spadła do drugiej ligi i trzeba było ją „reanimować”.
– W klubie miałem utalentowanego 20-latka. Janusz Kupcewicz się nazywał. Jego ojciec, z którym przed laty grałem w piłkę, szukał mu klubu. Kupcewicza chciał Górnik, a ja miałem już dość tej przepychanki. Powiedziałem, żeby się zdecydował. Wybrał Arkę i stąd trafił do reprezentacji, był na mistrzostwach świata i wywalczył z reprezentacją trzecie miejsce.
Największe sukcesy trenerskie odnotował jednak w Algierii. Wyjechał tam w roku 1977, a rok wcześniej miał jechać z Kazimierzem Górskim do Kuwejtu.
– Wszystko było załatwione, ale po igrzyskach w Montrealu prezes PZPN Marian Ryba tak się zdenerwował przegranym finałem z NRD, że odmówił wyjazdu Górskiemu i mnie.
Przybył z dalekiego kraju
Minął rok, a Stefan Żywotko wylądował w Algierii – niemal w przeddzień świąt Bożego Narodzenia, nie znając języka, kultury i obyczajów. To właśnie dzięki polskiemu trenerowi futbol w Algierii święcił w latach 80. największe sukcesy – klubowe i reprezentacyjne.
Z klubem Kabylie JS był siedem razy mistrzem kraju i dwa razy wygrywał z nim Puchar Mistrzów Afryki. Od prezydenta kraju otrzymał najwyższe odznaczenie państwowe. Pewnie zostałby dłużej niż 13 lat, gdyby nie napięta sytuacja w kraju.
W latach 80. Algieria dwukrotnie grała w finałach mistrzostw świata. W roku 1982 pokonała RFN 2:1, ale z grupy nie wyszła.
– Przestrzegałem ich, żeby nastawili się na mecz z Austrią – wspomina S. Żywotko. – Oni zagrali mecz życia z Niemcami, ale z Austrią już przegrali. ©℗ Wojciech Parada