9 stycznia swoje 97 urodziny obchodzi Stefan Żywotko. To jedna z najbarwniejszych i na pewno jedna z najbardziej zasłużonych postaci w historii szczecińskiej piłki nożnej. Ma wielkie zasługi zarówno dla rozwoju Arkonii, jak i Pogoni.
Jeżeli jest w Szczecinie osoba, której miejscowy futbol zawdzięcza najwięcej, to na pewno pan Stefan bije resztę stawki na głowę. Trenerskie sukcesy osiągał nie tylko w Grodzie Gryfa. Świetnie pamiętają go w Gdyni, Poznaniu, ale najlepiej chyba w Algierii, gdzie tytułów miał bez liku. Gdyby nie jego przywiązanie do rodziny - żony, trójki dzieci, to mógłby w trenerskim fachu zdobyć znacznie więcej. Niczego jednak nie żałuje, bo rodzina, jak sam przyznaje i podkreśla, jest w życiu najważniejsza.
Stefan Żywotko jest rodowitym lwowiakiem. O rok starszy od Kazimierza Górskiego, którego po raz pierwszy spotkał dopiero w roku 1944. Obaj trafili wówczas do Spartaka Lwów.
- Wcześniej nie było okazji się spotkać, choć byliśmy prawie rówieśnikami - wspomina Stefan Żywotko. - Pochodziliśmy z różnych dzielnic i graliśmy w innych drużynach.
Lwów przed wojną być najsilniejszym ośrodkiem piłkarskim w Polsce. To była nie tylko Pogoń, która w latach 20 poprzedniego wieku cztery razy zdobywała tytuł mistrza Polski, a w latach 30 trzy razy była wicemistrzem. Lwów miał w ekstraklasie inne drużyny: Lechię, Hasmoneę i Czarnych. W finale pucharu Polski grała natomiast Sparta.
- Najsilniejsze były jednak: Pogoń i Czarni - wspomina S. Żywotko. - Oba kluby miały swoje siedziby po dwóch stronach ulicy. Każda drużyna przebierała się na własnych obiektach, a potem przechodziła przez ulice do wrogo nastawionego przeciwnika. Żadnych burd i awantur jednak nie było. To nie to samo, co obserwujemy dziś.
Jazda na koń
Gdy wojna się kończyła, Stefan Żywotko trafił do wojska. Dostał powołanie do jednostki kawaleryjskiej w Hrubieszowie.
- Był wrzesień 1944 roku, a ja o koniach nie miałem zielonego pojęcia. Bałem się ich - wspomina S. Żywotko. - Gdybym nie pojechał do Hrubieszowa, to znalazłbym się pewnie pod Warszawą, razem z Kazikiem Górskim i wtedy z całą pewnością moje losy inaczej by się potoczyły.
Wojna zaprowadziła Stefana Żywotkę do Koszalina, następnie do Gryfic. Zdemobilizowani żołnierze rozgrywali mecze, stroje szyli z flag niemieckich, grali w kaloszach, lub oficerkach. Stefan Żywotko spotkał znajomego ze Lwowa, który ściągnął go do Szczecina.
- Pracowałem w przetwórni mięsa, mieszkałem z rodziną niemiecką - wspomina pan Stefan. - Pomagałem im, przypominali mi rodziców, nie było między nami nienawiści. Byli wystraszeni i niepewni jutra.
Być może Stefan Żywotko nie wróciłby do wielkiego futbolu, gdyby dwukrotnie na swojej drodze nie spotkał Bronisława Skobla - późniejszego prezesa Pogoni. W powojennym Szczecinie futbol był w powijakach, organizowano mecze na zasadzie łapanki.
Z Czyżewskim do ekstraklasy
Stefan Żywotko zauważył, że bez regularnych treningów i tylko okazjonalnymi meczami nie osiągnie się sukcesów. Postanowił ściągnąć do Szczecina Zygmunta Czyżewskiego. Sam był jego asystentem, a obaj po raz pierwszy wprowadzili szczeciński klub do ekstraklasy.
- Ówczesna Gwardia grała wśród najlepszych tylko jeden rok - wspomina Stefan Żywotko. - Nie byliśmy organizacyjnie przygotowani na walkę o najwyższe cele. W całym sezonie wygraliśmy tylko jeden mecz i spadliśmy.
Stefan Żywotko nie tracił zapału. W roku 1952 ukończył kurs trenerski w Warszawie. Wśród absolwentów byli między innymi: Kazimierz Górski i Marian Suchogórski - w latach 50 piłkarz Gwardii, a potem między innymi trener Pogoni.
- Nasza trójka należała do prymusów - wspomina S. Żywotko.
Trenerzy, którzy ukończyli kurs w roku 1952 potem przez wiele lat odgrywali kluczowe role w klubach ekstraklasy. Wśród absolwentów było mnóstwo lwowiaków.
- W naszej 14 osobowej grupie naliczyłem ich aż dziesięciu - zaznacza nasz rozmówca.
Derby coraz pikantniejsze
Lata 50, to coraz częstsze konfrontacje Arkonii z Pogonią. W roku 1956 do II ligi awansowała Arkonia, a druga była Pogoń. Obie drużyny łącznie w 40 meczach zdobyły ponad 170 goli. Dwa lata później oba kluby rywalizowały już o wejście do najwyższej klasy rozgrywkowej. Lepsza była Pogoń, a Arkonia rozgrywki zakończyła na czwartym miejscu.
Stefan Żywotko wprowadził Arkonię do ekstraklasy w roku 1960 - niemal 10 lat po pierwszym awansie, kiedy był jeszcze drugim trenerem. Rywalizacja była coraz bardziej zacięta. W sezonie 1962/63 oba szczecińskie kluby spotkały się w ekstraklasie.
- Na derbowe mecze przychodziły tłumy - wspomina Stefan Żywotko. - Pamiętam, że gdy spotkania rozgrywane były przy ul. Twardowskiego, to małą trybunę zajmowali kibice Arkonii. Byli spokojniejsi, starsi, bardziej wyważeni. Ci z Pogoni kibicowali bardziej żywiołowo. Żadnych kordonów milicyjnych oddzielających fanów obu ekip nie było. Nikt wtedy nie myślał o żadnych rozróbach.
Z Arkonii do Pogoni
Arkonia w roku 1963 pod wodzą trenera Żywotko zajęła szóste miejsce - przed Legią, Wisłą, ŁKS, Lechią i Lechem. Po roku była już ostatnia.
- Atmosfera w Arkonii była coraz gorsza - wspomina S. Żywotko. - Wciąż byli tam utalentowani piłkarze, jak: Szaryński, Waliłko, Mańko, Mikulski, drużyna juniorów została mistrzem Polski, ale w klubie coraz większy wpływ mieli działacze z przemysłu stoczniowego.
Arkonia spadła do drugiej ligi, a następnie do trzeciej i wtedy znów na drodze Stefana Żywotki stanął Bronisław Skobel, wtedy prezes Pogoni.
- Pogoń w roku 1965 spadła do II ligi, była rozbita i potrzebowała trenera - mówi S. Żywotko. - Początkowo byłem niechętny pracy w Pogoni. Przecież przez tyle lat rywalizowałem z nią, ale uznałem, że to przecież szczeciński klub i należy spróbować.
Hat trick juniora
W pierwszym meczu w II lidze Pogoń przegrała w Krakowie z Hutnikiem 0:2. Trener Żywotko już wtedy wiedział, że trzeba odważniej postawić na młodzież. Ściągnął z turnieju o mistrzostwo Polski juniorów Zenona Kasztelana, a ten w debiucie zdobył trzy gole. Potem do drużyny wchodziło wielu innych młodych, obiecujących piłkarzy.
- Mikulski i Mańko przyszli z Arkonii - wylicza S. Żywotko. - Kasztelan, Malinowski, Jatczak i Rynkiewicz byli wychowankami, Boguszewicz, Czubak i Justek trafili ze Słupska, a Wojciechowski i Jakóbczak ze Śląska.
Trener Żywotko zbudował kapitalną drużynę. W roku 1968 zajęła 6 miejsce - najwyższe w historii (miała tyle samo punktów, co czwarta Polonia Bytom). Przed nią plasowały się tylko kluby śląskie i Legia. Przez całą następną dekadę Pogoń budowała swoją siłę w oparciu o tych piłkarzy.
W roku 1970 zajęła czwarte miejsce, a w ekstraklasie grała nieprzerwanie przez 13 lat - najdłużej w historii. Trener Żywotko pracował nieprzerwanie jako pierwszy trener przez 4,5 roku - też najdłużej w historii klubu. Potem wrócił na dwa lata do Arkonii.
- W tym klubie nie było już determinacji, parcia na sukces. Dominowała przeciętność, a mnie praca w takich warunkach nie interesowała - wyjaśnia nasz rozmówca.
Prezes się pomylił
Następnie wyruszył w Polskę. Przez trzy sezony pracował w Warcie Poznań i pewnie osiągnąłby z tym klubem sukces, gdyby prezes nie wygłupił się i nie podsunął trenerowi kartki ze składem na następny mecz.
- Dla mnie to oznaczało koniec współpracy - mówi S. Żywotko. - Później, po latach ten sam prezes przepraszał mnie i przyznawał, że popełnił wielki błąd.
W roku 1975 trener wyjechał do Gdyni. Miejscowa Arka spadła do drugiej ligi i trzeba było ją „reanimować".
- W klubie miałem utalentowanego 20 latka. Janusz Kupcewicz się nazywał. Jego ojciec, z którym przed laty grałem w piłkę szukał mu klubu. Kupcewicza chciał Górnik, a ja miałem już dość tej przepychanki. Powiedziałem, żeby się zdecydował. Wybrał Arkę i stąd trafił do reprezentacji, był na mistrzostwach świata i wywalczył z reprezentacją trzecie miejsce.
Największe sukcesy trenerskie odnotował jednak w Algierii. Wyjechał tam w roku 1977, a rok wcześniej miał jechać z Kazimierzem Górskim do Kuwejtu.
- Wszystko było załatwione, ale po igrzyskach w Montrealu prezes PZPN, Marian Ryba tak się zdenerwował przegranym finałem z NRD, że odmówił wyjazdu Górskiemu i mnie.
Przybył z dalekiego kraju
Minął rok, a Stefan Żywotko wylądował w Algierii - niemal w przedzień świąt Bożego Narodzenia, nie znając języka, kultury i obyczajów. To właśnie dzięki polskiemu trenerowi futbol w Algierii święcił w latach 80 największe sukcesy - klubowe i reprezentacyjne.
Z klubem Kabylie JS był siedem razy mistrzem kraju i dwa razy wygrywał z nim Puchar Mistrzów Afryki. Od prezydenta kraju otrzymał najwyższe odznaczenie państwowe. Pewnie zostałby dłużej, niż 13 lat, gdyby nie napięta sytuacja w kraju.
- Zapraszali mnie sześć lat temu. Proponowali kontrakt. Za sam podpis dawali 50 tys. dol. - dodaje S. Żywotko, który gdyby się zgodził, to zostałby chyba najstarszym szkoleniowcem na świecie.
W latach 80 Algieria dwukrotnie grała w finałach mistrzostw świata. W roku 1982 pokonała RFN 2:1, ale z grupy nie wyszła.
- Przestrzegałem ich, żeby nastawili się na mecz z Austrią - wspomina S. Żywotko. - Oni zagrali mecz życia z Niemcami, ale z Austrią już przegrali.
Kapitan od Żywotki
W drużynie narodowej grał wówczas między innymi Ali Fergani - podopieczny trenera Żywotki z Kabylie JS.
- Był kapitanem drużyny, który miał więcej w zespole do powiedzenia, niż Madjer, czy Belloumi - dodaje trener.
Drużyna Algierii w latach 80 trzy razy stawała na podium w Pucharze Narodów, grała w finale Igrzysk Olimpijskich w Moskwie. Stefan Żywotko miał propozycję, by prowadzić reprezentację Algierii. Wtedy może zostałby w Polsce bardziej doceniony i stawiany przynajmniej na równi z Henrykiem Kasperczakiem, czy Antonim Piechniczkiem, którzy również w Afryce radzili sobie doskonale.
- W reprezentacji było za dużo polityki - wspomina S. Żywotko. - Ja zawsze lubiłem być zależny tylko od siebie, a gardziłem wszelakimi układami i układzikami. Dlatego prowadziłem klub z Algierii, a nie reprezentację tego kraju, dlatego pracowałem na Wybrzeżu, a nie na śląsku, gdzie w latach 60 i 70 nie brakowało ptasiego mleka. ©℗ Wojciech Parada
Fot. R. Pakieser