Sobota, 20 kwietnia 2024 r. 
REKLAMA

Piłka nożna. Srebrny finał w Barcelonie

Data publikacji: 08 sierpnia 2019 r. 10:36
Ostatnia aktualizacja: 08 sierpnia 2019 r. 10:36
Piłka nożna. Srebrny finał w Barcelonie
 

8 sierpnia minęło dokładnie 27 lat od ostatniego polskiego piłkarskiego sukcesu. Młodzieżowa reprezentacja Polski wywalczyła w Igrzyskach Olimpijskich w Barcelonie srebrne medale. Nieoficjalnie została wicemistrzem świata do lat 23. Od tamtego czasu nie było tak dużego sukcesu choćby w piłce młodzieżowej.

W drużynie Janusza Wójcika było dwóch piłkarzy Pogoni Szczecin: Dariusz Adamczuk i Dariusz Szubert. Grali też: Dariusz Gęsior i Grzegorz Mielcarski, którzy do Pogoni trafili kilka lat później. Adamczuk był podstawowym graczem, Szubert nie rozegrał w turnieju nawet minuty. Mało tego, nawet minuty nie zagrał w eliminacjach. Srebrny medal jednak wywalczył, był częścią znakomitej drużyny.

Adamczuk i Szubert byli w reprezentacji jedynymi II-ligowcami. Pogoń od trzech sezonów grała na zapleczu ekstraklasy, jednak szczególnie Adamczuk cieszył się u Wójcika bardzo dużym zaufaniem. Poza tym, każdy z naszych reprezentantów, to był na tamten czas podstawowy zawodnik swojej drużyny klubowej, absolutnie kluczowy.

Nasi młodzieżowcy w wielu przypadkach już przed turniejem w Barcelonie debiutowali w dorosłej reprezentacji Polski prowadzonej przez Andrzeja Strejlaua. Również Adamczuk dostąpił tego zaszczytu. Dwa miesiące przed turniejem w Barcelonie zadebiutował w towarzyskim meczu z Austrią wygranym przez naszą drużynę 4:2. Prawy obrońca Pogoni Szczecin rozegrał w tamtym spotkaniu pełne 90 minut.

Debiutował w pierwszej reprezentacji będąc od trzech lat zawodnikiem klubu zaledwie II-ligowego. Opinia o polskich młodzieżowcach była jednak w tamtym czasie bardzo dobra. Skoro Adamczuk świetnie sobie radził w drużynie Janusza Wójcika, to można było mieć pewność, że tak samo będzie w starszej reprezentacji. I było.

Awans, medal, kontrakt

Rok 1992 był zatem dla wychowanka Pogoni szczególny. Najpierw awans do ekstraklasy, później turniej w Barcelonie zakończony wywalczeniem srebrnego medalu olimpijskiego, a w grudniu kontrakt do Eintrachtu Frankfurt, jednego z najsilniejszych na tamten czas zespołów w niemieckiej Bundeslidze.

Później okazało się, że krótki pobyt w Frankfurcie był surową lekcją dla 23-latka, którego potencjał okazał się absolutnie niewystarczający jak na czołową drużynę w Bundeslidze. Piłkarz w ciągu pół roku rozegrał w Eintrachcie 5 spotkań, łącznie niecłae 300 minut.

Bliski wyjazdu do Barcelony był też trzeci z portowców Radosław Majdan, ale ostatecznie przegrał rywalizację o miano rezerwowego bramkarza z Arkadiuszem Onyszko, co dla wychowanka Pogoni zgodnie uznano za decyzję krzywdzącą. Zadecydowała rola rezerwowego, jaką pełnił w rundzie wiosennej 1992 roku w meczach drugiej ligi piłkarskiej.

Majdan wcześniej był niemal etatowym dublerem dla Aleksandra Kłaka, w kolejnych młodzieżowych eliminacjach był kapitanem polskiej młodzieżówki, która dotarła do ćwierćfinału młodzieżowych mistrzostw Europy. Do dziś trudno określić, dlaczego niemal w ostatniej chwili nasz bramkarz przegrał rywalizację.

Być może zaważył fakt, że w klubowej drużynie był zawodnikiem głównie rezerwowym. Trener Leszek Jezierski wolał zaufać starszemu o trzy lata Wojciechowi Tomasiewiczowi. Majdan w rundzie wiosennej roku 1992 zagrał tylko w jednym, ostatnim meczu. Wcześniej występował w III-ligowych rezerwach.

Albertini i Baggio

Polscy piłkarze podczas turnieju w Barcelonie mierzyli się w fazie grupowej z Włochami. W drużynie tej występowali piłkarze z najlepszej na tamten czas ligi na świecie. Najbardziej znani, to: Demetrio Albertini i Dino Baggio, późniejsi wicemistrzowie świata z roku 1994.

Obaj już wtedy byli gwiazdami włoskiej Serie A i swoich słynnych klubów: Milanu i Interu Mediolan. Byli pewni siebie, świadomi swojej wartości. Ten drugi po igrzyskach przeniósł się do Juventusu. Obaj dwa lata później zostali wicemistrzami świata, finał przegrali po serii rzutów karnych z Brazylią.

To był drugi mecz w turnieju, mógł zadecydować nie tylko o awansie do ćwierćfinału, ale też o wygraniu grupy. Było to o tyle istotne, że w ćwierćfinale drugi zespół z naszej grupy trafiał na Hiszpanów, a wszyscy tego chcieli uniknąć.

- Przygotowywaliśmy się do tego meczu bardzo starannie - mówi Adamczuk. - Na tyle poważnie go potraktowaliśmy, że większość z nas zdecydowała, że nie będziemy uczestniczyć w uroczystości otwarcia, a wiadomo, że dla każdego sportowca to duże przeżycie.

Okulary i słuchawki

Dariusz Adamczuk doskonale pamięta włoskich piłkarzy, którzy mimo młodego wieku już wtedy regularnie grali w Serie A - wtedy najlepszej i najbogatszej lidze świata, która była marzeniem każdego piłkarza na świecie.

- Wyszli przed rozgrzewką na boisko pewni siebie, w okularach słonecznych, ze słuchawkami na uszach, w ogóle nie zwracali na nas uwagi, tak byli zajęci sobą - komentuje Adamczuk.

Polscy piłkarze wygrali 3:0, mecz rozgrywano na nieistniejącym już Estadi de Sarria w Barcelonie, będącym areną mistrzostw świata w roku 1982 i największej sensacji w postaci zwycięstwa Włochów nad Brazylią, co oznaczało pożegnanie z turniejem fantastycznie grającej wtedy drużyny Canarinhos.

Młodzi Włosi w roku 1992 wiedzieli, jak ważne jest to miejsce dla włoskiej piłki, jaką kryje legendę, to tam Paulo Rossi pogrążył znakomitych Brazylijczyków. Porażka 0:3 z polskim zespołem w dziesiątą rocznicę tamtego wydarzenia była zatem klęską podwójną.

Zainteresowanie Koźmińskim

To po tamtym spotkaniu doszło do zainteresowania Markiem Koźmińskim ze strony Udinese. Również Adamczuk trafił na krótko do tego klubu, ale dwa lata później. Włosi zapamiętali długowłosego blondynka z licznych rajdów prawą stroną boiska.

Adamczuk we włoskiej Serie A za wiele sobie nie pograł, ale jak sam stwierdził spełnił swoje marzenie i trafił do jednego z klubów najsilniejszej i dla wielu znakomitych piłkarzy niedostępnej ligi.

O tym, jak silna to była w tamtym czasie liga niech świadczy fakt, że po Zbigniewie Bońku pierwszym polskim piłkarzem, który zagrał we włoskim klubie był właśnie Koźmiński, a po nim jego koledzy klubowi: Piotr Czachowski i Dariusz Adamczuk.

W półfinałowym meczu Polska rozgromiła Australię 6:1. Adamczuk rozegrał znakomite spotkanie, ale otrzymał też drugą żółtą kartkę, przez co sam wyeliminował się z meczu o złoty medal.

- Im dalej od tego wydarzenia, tym mocniej to przeżywam - twierdzi Adamczuk. - Na stadionie było 120 tys. ludzi. Obiekt był przed modernizacją, więc mógł pomieścić właśnie tylu kibiców. Graliśmy świetnie, byliśmy bliscy wygranej. Ja niestety w tym wydarzeniu nie uczestniczyłem, choć byłem podstawowym piłkarzem w drużynie.

Guardiola, Luis Enrique

Polska przegrała w finale 2:3 z Hiszpanią. Gola decydującego o porażce straciła w ostatniej akcji meczu. W drużynie hiszpańskiej grali wtedy tacy piłkarze, jak: Guardiola, Luis Enrique, czy Kiko.

- Okazało się, że nikt w kraju nie przypuszczał, że możemy tak daleko zajść - wspomina Adamczuk. - PZPN wyznaczył pierwszą ligową kolejkę w dniu finału Igrzysk Olimpijskich, a przecież wszyscy prócz Juskowiaka graliśmy w polskich klubach.

Pogoń była wtedy beniaminkiem ekstraklasy i na inaugurację przegrała z Ruchem 0:3. W składzie zabrakło jednak dwóch najlepszych piłkarzy: Adamczuka i Szuberta. Również Ruch wystąpił osłabiony. Nie zagrał bowiem Dariusz Gęsior, który również był młodzieżowym reprezentantem Polski.

Polscy piłkarze na powrót do kraju musieli czekać cztery dni od zakończenia igrzysk. Trudno nie zgadnąć, co młodzi ludzie po ogromnym sukcesie mogli w tym czasie robić w słonecznej Barcelonie.

- Na początku była żałoba po przegranym finale, ale później dochodziło do nas, że jednak osiągnęliśmy ogromny sukces - kontynuuje Adamczuk. - Przyszedł czas na świętowanie. W samolocie w drodze powrotnej też sobie nie żałowaliśmy. Piliśmy alkohol, paliliśmy papierosy, nie spodziewaliśmy się, że na lotnisku będą na nas czekać kibice i przedstawiciele mediów.

Na Okęciu czekały media, a dziennikarze nie unikali prowokacyjnych pytań. To wtedy tacy piłkarze, jak Kowalczyk, czy Brzęczek twierdzili, że trzeba tylko zmienić szyld i jechać dalej.

- Niektórzy wzięli to zbyt dosłownie, ale fakt pozostaje faktem, że większość z nas, to byli podstawowi piłkarze reprezentacji przez wiele lat. Graliśmy w mocnych zachodnich klubach, a ci co nie wyjechali, decydowali o obliczu polskich klubów. Stanowiliśmy naprawdę świetny zespół - skwitował Adamczuk. ©℗

Wojciech PARADA

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA