Sobota, 30 listopada 2024 r. 
REKLAMA

Piłka nożna. Skradziony Puchar Polski

Data publikacji: 12 grudnia 2019 r. 19:56
Ostatnia aktualizacja: 12 grudnia 2019 r. 20:29
Piłka nożna. Skradziony Puchar Polski
 

17 maja 2005: Wisła Kraków – Pogoń Szczecin 1:0 (0:0) 1:0 Kłos (85)

Żółte kartki: Magdoń, Matlak, Grzelak, Andradina, Batata (wszyscy Pogoń)

Widzów: 5,5 tys.

Wisła: Majdan – Kuzera, Kłos, Baszczyński, Stolarczyk – Błaszczykowski (90, Kwiek), Cantoro, Sobolewski, Zieńczuk – Brożek (72, Frankowski), Żurawski. Trener: Werner Liczka

Pogoń: Peskovic – Michalski, Magdoń, Julcimar, Matlak – Parzy (88, Kasprak), Łabędzki, Kaźmierczak, Grzelak – Andradina (90, Bugaj), Batata (78, Trałka). Trener: Bogusław Pietrzak

Sezon 2004/05 wydawał się dla Pogoni stracony. Drużyna zaprzepaściła szanse na zajęcie miejsca gwarantującego grę w europejskich pucharach, zimowe transfery okazały się w większości nietrafione, trener Bohumil Panik uporządkował drużynę pod względem taktycznym, ale styl gry zespołu był nie do zaakceptowania.

Antoni Ptak nie czekał do zakończenia sezonu. W przeddzień pierwszego ćwierćfinałowego meczu Pucharu Polski z Wisłą Kraków w Szczecinie dokonał zmiany na stanowisku trenera. Czeskiego szkoleniowca zastąpił Bogusław Pietrzak. To był trener, który przebywał w Szczecinie już od blisko 1,5 roku, a Antoni Ptak wciąż szukał dla niego odpowiedniego zadania.

Właściciel Pogoni lubił mieć zawsze w zanadrzu drugiego szkoleniowca i w dowolnej chwili dokonać zmiany na stanowisku trenera. Liczył, że Bohumil Panik będzie trenerem na lata, ale tu też się pomylił.

Bogusław Pietrzak w Pogoni był odpowiedzialny za pracę z drużyną rezerw. To wtedy poznał mnóstwo młodzieży w naszym regionie, nawiązał liczne kontakty, które przydały się w jego pracy, kiedy trafił do Ruchu Chorzów. Liczne koneksje sprawiły, że to właśnie w Szczecinie i okolicach szukał talentów, którym później proponował grę w chorzowskim klubie.

Debiuty Celebana i Kowala

Pietrzak nie bał się stawiać na młodzież i udowodnił to również podczas swojej krótkiej pracy z pierwszym zespołem Pogoni. To za jego kadencji – już podczas rundy wiosennej 2005 roku zadebiutowało w ekstraklasie dwóch 20-letnich wychowanków: Piotr Celeban i Marek Kowal.

Ten pierwszy swój premierowy mecz zaliczył podczas wyjazdowej potyczki w Łęcznej przeciwko miejscowemu Górnikowi i to od pierwszej minuty. Trener Pietrzak przed meczem wyszedł na płytę boiska z Piotrem Celebanem, czule go objął, a najważniejszą rzeczą, jaką mu przekazał, to że jak nie będzie wiedział co zrobić z piłką, to niech kopnie ją w kierunku Ediego Andradiny.

Nie tylko Celeban otrzymywał takie wskazówki, również inni piłkarze i to wcale nie ci najmłodsi. Edi już był w drużynie tą osobą, która zyskała potężne zaufanie i praktycznie decydował o obliczu zespołu.

Bogusław Pietrzak pozwolił zadebiutować w ekstraklasie Kowalowi, Celebanowi, ale też poważniej postawił na niewiele starszego od nich Łukasza Trałkę. Przed objęciem zespołu Trałka zdołał wystąpić tylko w trzech wiosennych meczach. Dopiero u trenera Pietrzaka zaczął grywać więcej.

Więcej minut Trałki

Nowy szkoleniowiec zauważył u 22-letniego pomocnika wiele cech, dzięki którym stał się później reprezentantem Polski, mistrzem Polski, kapitanem kilku drużyn z ekstraklasy. Wtedy to był jednak piłkarz nieokrzesany, notował wiele strat i trudno było przypuszczać, że stanie się czołowym defensywnym pomocnikiem w naszym kraju.

Bogusław Pietrzak przed pierwszym meczem ćwierćfinałowym z Wisłą Kraków zapowiadał, że nastawi drużynę na grę bardziej ofensywną, niż to miało miejsce do tej pory. Moment wybrał sobie bardzo trudny. Wisła była wówczas bezwzględnym hegemonem na krajowym podwórku. Rozgrywki ligowe zakończyła na pierwszym miejscu z 11-punktową przewagą nad drugim w tabeli Groclinem Grodzisk. Zdobycie Pucharu Polski też wydawało się formalnością.

Pogoń jednak już w pierwszym meczu mocno się przeciwnikowi postawiła. To właśnie Pogoń miała wtedy przewagę, ale świetnie w bramce spisywał się 33-letni wówczas Radosław Majdan. Wychowanek Pogoni właśnie w Wiśle osiągał największe klubowe sukcesy. Grał w tym klubie przez 2,5 roku, dwa razy zostawał mistrzem Polski, dwa razy bez skutku zabiegał o awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów.

Majdan na Santiago Bernabeu

Za pierwszym razem Wisła z Majdanem w bramce nie miała na to żadnych szans, bo trafiła na słynny Real Madryt. Majdan zagrał jednak na słynnym Santiago Bernabeu i przeciwko tak słynnym piłkarzom, jak: Raul, Zidane, Beckham, Roberto Carlos czy Figo.

Majdan znacznie bliższy awansu do fazy grupowej Ligi Mistrzów był następnym razem. Wisła ograła Panathinaikos w Krakowie 3:1, a następnie przegrała z nim w rewanżu po dogrywce i w bardzo kontrowersyjnych okolicznościach 1:4.

To właśnie podczas pobytu w Krakowie Majdan był coraz częściej rozpoznawalną osobą nie tylko przez ludzi ze świata futbolu. Tak naprawdę sławny zaczął być dopiero po zapoznaniu się z Dorotą Rabczewską. 20-letnia piosenkarka stała się szczęśliwa u boku 32-letniego piłkarza. Kwitła wręcz przy jego boku, nagrywała płyty, zarabiała miliony, a Majdan nieuchronnie zbliżał się do końca kariery.

Doda pokazywała się nie tylko na oficjalnych meczach z udziałem męża, ale również na treningach. Zachowywała się prowokacyjnie i wyprowadziła raz z równowagi nawet spokojnego Henryka Kasperczaka, który w niezbyt wyszukanych słowach wyprosił piosenkarkę z zajęć.

Bramkarz w Platformie Obywatelskiej

Majdan na krótko wrócił do Szczecina i wtedy podobno za namową żony zaczął szukać nowych życiowych wyzwań. Z ramienia Platformy Obywatelskiej postanowił wystartować do wyborów samorządowych. Znana i popularna twarz podziałała na wyobraźnię wyborców, piłkarz bez problemów znalazł się w gronie samorządowców.

Na posiedzeniach bywał jednak sporadycznie. Jego zapał osłabł jeszcze bardziej, gdy wyprowadził się do Warszawy. Oficjalnie chciał ratować swoje małżeństwo, ale wtajemniczeni twierdzą, że rozwód był tylko medialnym pretekstem, mającym na celu spopularyzowanie piosenkarki przed wydaniem jej nowej płyty. Rzeczywiście Doda odniosła kolejny sukces.

Majdan natomiast wylądował w drugiej lidze i wplątywał się w coraz to nowe kłopoty. Policja zabrała mu prawo jazdy, bo przekroczył limit punktów karnych. Jego luksusowy mercedes musiał zostać odstawiony na parking. Polscy paparazzi śledzili bramkarza, czy przypadkiem nie łamie prawa, ale nie udało się im to. Majdan nie wszedł do samochodu za kierownicę.

W ćwierćfinałowym dwumeczu Wisły z Pogonią grał też inny wieloletni były piłkarz Pogoni Szczecin Maciej Stolarczyk. Do Wisły trafił mając już 30 lat i spędził w krakowskim klubie aż pięć lat. W tym czasie aż trzy razy zdobywał mistrzostwo Polski, grał w pamiętnych meczach Pucharu UEFA z Parmą, Schalke 04 i Lazio Rzym, trafił do reprezentacji, występował w eliminacjach do mistrzostw Europy, miał w Wiśle silną pozycję i dobre notowania.

Majdan nie dał się pokonać

W pierwszym ćwierćfinałowym meczu Pucharu Polski rozgrywanym w Szczecinie Pogoń nie wygrała tylko dlatego, że świetnie w bramce spisywał się właśnie Majdan. W rewanżu to jednak były bramkarz Pogoni Szczecin mógł przyczynić się do odpadnięcia Wisły z rozgrywek.

Na 10 minut przed zakończeniem meczu sędzia Robert Werder powinien podyktować dla Pogoni ewidentny rzut karny. Edi Andradina przejął w polu karnym zbyt lekkie podanie Marcina Baszczyńskiego do Radosława Majdana, a bramkarz Wisły bezpardonowo sfaulował Brazylijczyka. Arbiter pozostał niewzruszony.

Pogoń była w tamtym meczu znakomicie zorganizowana w defensywie, nie dopuszczała przeciwnika do żadnych klarownych sytuacji. Gdyby sędzia zachował się tak, jak powinien, to mało prawdopodobne, by Wisła zdołała w ciągu ostatnich 10 minut strzelić dwa gole dające jej awans, skoro nie umiała tego dokonać w ciągu 170 minut.

Frustracja piłkarzy Pogoni była tak wielka, że nie udało się im utrzymać koncentracji. Na 5 minut przed końcem Tomasz Kłos zdobył zwycięską dla Wisły bramkę, która zadecydowała również o awansie do półfinału Pucharu Polski. Pogoń miała jeszcze szansę na wyrównanie, ale strzał Grzegorza Matlaka został wybroniony przez Majdana.

Sędzia przeszkodził

Pogoń straciła niepowtarzalną szansę na wyeliminowanie drużyny naszpikowanej reprezentantami kraju. Jej taktyka była prosta i świetnie realizowana. Zespół grał niemal perfekcyjnie w defensywie, nie kwapił się do ataków, czekał na odpowiednią okazję i doczekał się. Nikt nie mógł jednak przewidzieć, że w realizacji celu przeszkodzi jej ewidentnie arbiter.

Antoni Ptak był po meczu wściekły i nie przebierał w słowach. Oskarżył całe sędziowskie środowisko włącznie z prezesem PZPN Michałem Listkiewiczem i szefem kolegium sędziów Januszem Hańderkiem.

Sprawa nabrała sporego rozgłosu. Na tyle dużego, że PZPN zalecił zbadać sprawę przez prokuraturę. Brak decyzji przy podyktowaniu ewidentnego rzutu karnego dla Pogoni, był bowiem niejedyną pomyłką tego sędziego. Wściekłość Pogoni była na tyle duża, że Robert Werder nie sędziował już później w żadnym meczu rozgrywanym w Szczecinie. Kilka lat później sędzia został skazany za ustawianie meczów, ale co do spotkania w Krakowie – mówił, że była to tylko brzemienna w skutkach pomyłka.

Ptak jak Kali

Reakcja Antoniego Ptaka była jednak znamienna. Jego oburzenie było autentyczne i naturalne. Dziś wiemy, że przecież jego klub również korumpował sędziów i to na skalę gigantyczną. Wygląda zatem na to, że Antoni Ptak albo nie wiedział, co za jego plecami wyprawia jego syn i kilku czołowych piłkarzy, albo wiedział, a następnie się oburzał, że coś podobnego dzieje się przeciwko niemu. Hipokryzja do kwadratu.

Kilka dni po rewanżowym meczu Wisły z Pogonią opublikowano wywiad z prezesem GKS Katowice Piotrem Dziurowiczem, który bez ogródek opowiadał o korupcyjnych szwindlach w polskiej ekstraklasie, które odbywają się za przyzwoleniem najwyższych władz polskiej piłki nożnej.

Kilka dni później również dopuszczono się prowokacji, w wyniku której przyłapano na gorącym uczynku jednego z arbitrów. To wtedy tak naprawdę rozpoczął się trwający przez wiele lat proces oczyszczający polską piłkę nożną z ludzi totalnie w niej zanurzonych.

Co ciekawe, w dniu kiedy zatrzymano pierwszą ofiarę, Michał Listkiewicz w publicznym oświadczeniu stwierdził, że to tylko czarna owca, a środowisko sędziowskie jest nieskazitelne. To była wypowiedź pełna obłudy i hipokryzji. Michał Listkiewicz był prezesem PZPN, a wcześniej wieloletnim sędzią i trudno uwierzyć, że nie miał absolutnie żadnej wiedzy na temat korupcji w Polsce.

Jeżeli jednak rzeczywiście jej nie miał, to też świadczy o nim fatalnie, że kierujący związkiem człowiek był tak bardzo odrealniony od świata rzeczywistego. Do dziś Michał Listkiewicz uchodzi za eksperta w dziedzinie piłki nożnej i wielokrotnie jest zapraszany do programów publicystycznych. ©℗

Wojciech PARADA

Fot. R. Pakieser

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

Ja3,14erdolę
2019-12-12 20:13:14
wreszcie ktoś pokazał im miejsce w szeregu...
Janek
2019-12-12 20:10:35
Pogon to totalne DNO ! PIlka nozna to bagno korupcyjne ! Rzygac na NICH>

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA