Wtorek, 24 grudnia 2024 r. 
REKLAMA

Piłka nożna. Rentgen w oku Marka Śledzianowskiego

Data publikacji: 24 sierpnia 2018 r. 22:05
Ostatnia aktualizacja: 24 sierpnia 2018 r. 22:05
Piłka nożna. Rentgen w oku Marka Śledzianowskiego
 

Rozmowa z trenerem piłkarskim Markiem Śledzianowskim

Szkoleniowiec i menedżer piłkarski Marek Śledzianowski, po zakończeniu przygody zawodniczej oraz znacznie dłuższej i barwniejszej kariery trenerskiej, postanowił powrócić do Szczecina, więc umówiliśmy się na rozmowę w kawiarni „Sorrento”, która niedawno została reaktywowana, a nasz rozmówca świetnie ją pamiętał z dawnych lat i dlatego wybrał to miejsce.

– Co sądzi pan o nominacji Jerzego Brzęczka na selekcjonera reprezentacji Polski?

– Ma wiele cech, które powinna mieć osoba na tym stanowisku. Wiem o tym dobrze, bo nie tylko znam jego umiejętności piłkarskie, ale także mam przy sobie arkusz jego badań psychologicznych sprzed lat. Z upływem lat w profilu psychologicznym człowieka niewiele się zmienia… Mam z Jurkiem kontakt i gdy dowiedziałem się, że został selekcjonerem, od razu wysłałem mu wesołą rymowankę: „Przyjm ode mnie gratulacje, czekaj na fanów owacje!”

– Skąd ma pan te wyniki psychologicznego badania?

– Pracując jako trener kadry narodowej juniorów, wypatrzyłem Jerzego Brzęczka, gdy miał zaledwie 14 lat i szybko w reprezentacji dałem mu opaskę kapitana. Byłem związany z Akademią Wychowania Fizycznego w Warszawie i robiłem wtedy rozmaite badania, w tym także psychologiczne.

– Mówią, że ma pan rentgena w oku i łatwość w wynajdywaniu piłkarskich talentów…

– Zetknąłem się z tym określeniem i może coś w tym jest, bo gdy 30 minut poobserwuję zawodnika, to jestem w stanie wystawić opinię, która zazwyczaj się sprawdza. Wielu srebrnych medalistów z Barcelony, którzy zostali wicemistrzami u boku Janusza Wójcika, wyszło spod mojej ręki, a ponieważ jesteśmy w Szczecinie, to wymienię choćby Dariuszów, Adamczuka i Szuberta. Drążąc zachodniopomorskie tematy, pochwalę się, że sprowadziłem do Pogoni młodziutkiego Mariusza Kurasa z Rakowa Częstochowa i nieco starszego Marka Ostrowskiego z Wisły Płock. Bliżej Szczecina był Andrzej Miązek, którego znalazłem w Stali Lipiany. Natomiast Marka Leśniaka z dobrym skutkiem namówiłem do zmiany dyscypliny, z piłki ręcznej na nożną. Do Stali Stocznia sprowadziłem zaś Czesława Jakołcewicza z Czcibora Cedynia. Wypatrzyłem też talent Wiesława Wragi z Błękitnych Stargard i polecałem go Pogoni, ale władze klubu chciały poczekać, a Widzew Łódź od razu wyłożył pieniądze i kupił piłkarza. Już trochę później przywiozłem na zgrupowanie portowców bardzo dobrego stopera z Izraela, ale zaoferowano mu tak śmieszne zarobki, że od razu wyjechał.

– Prosimy przedstawić swoją zawodniczą i trenerską metryczkę.

– Jako piłkarz grałem w Polonii Warszawa, ale oszałamiającej kariery nie zrobiłem. Studiowałem, a następnie pracowałem w stołecznym AWF-ie, przechodząc szczeble od asystenta do starszego wykładowcy, gdzie na Wydziale Gier Zespołowych moimi mentorami byli Jerzy Talaga i Ryszard Koncewicz. Bardzo ich cenię, a po tym drugim pozostało mi, że do dziś palę fajkę. Związek z warszawską uczelnią niejako automatycznie zrobił ze mnie trenera III-ligowego zespołu AZS AWF. Później prowadziłem Gwardię Warszawa oraz Wisłę Płock i do dzisiaj pamiętam jeden z pierwszych meczów nafciarzy, gdy w Pucharze Polski przegraliśmy po dogrywce 2:3 z Górnikiem Wałbrzych, w którym grało wielu znanych zawodników, z Włodzimierzem Ciołkiem na czele. Z Płocka trafiłem do Arkonii, ale na bardzo krótko, lecz ze Szczecina nie wyjechałem, bo zatrudniła mnie Wojewódzka Federacja Sportu w roli trenera koordynatora. Wydałem wtedy na potrzeby Okręgowego Związku Piłki Nożnej trzy zeszyty „Materiałów Szkoleniowych”, których egzemplarze do dziś przechowuję na pamiątkę. W 1984 roku związałem się z Polskim Związkiem Piłki Nożnej i powierzono mi kadrę do lat 16, i wtedy właśnie zetknąłem się z Jerzym Brzęczkiem, od którego zaczynaliśmy rozmowę. Po czterech latach spotkał mnie awans, bo zostałem asystentem selekcjonera pierwszej reprezentacji Wojciecha Łazarka i byłem przy kadrze w czterech meczach, w tym bardzo bolesnym dla mnie spotkaniu z Irlandią Północną w Belfaście.

– Wyjazdowy remis nie jest czymś strasznym…

– Nie chodziło o sprawy sportowe, lecz o osobistą tragedię. Dzień przed wyjazdem zadzwoniła do mnie mama, informując, że tata nie żyje. Po rodzinnej naradzie ustaliliśmy, że nic już tu nie pomogę, więc polecę z reprezentacją na mecz. Aby nie dekoncentrować piłkarzy, nie przekazaliśmy im wiadomości o moim tacie, a o sprawie wiedziało jedynie kierownictwo. Po powrocie spodziewałem się, że związek jakoś mnie wspomoże, zainteresuje się sytuacją i tak dalej. Nic takiego się jednak nie stało, spotkałem się z chłodem i obojętnością, co wpłynęło na moją decyzję o rezygnacji z pracy.

– Szybko jednak przyszła nowa oferta i to zagraniczna.

– To efekt wcześniejszego pobytu z kadrą narodową w Izraelu, gdzie prowadziłem wiele treningów. Zauważyli mnie przedstawiciele II-ligowego Maccabi Rehowot i przyjąłem ofertę, lecz praca okazała się nadzwyczaj ciężka. Merytorycznie jako szkoleniowiec byłem dobrze przygotowany, ale organizacyjnie i mentalnie jeszcze się do tego nie nadawałem, a dochodziły jeszcze problemy językowe. Byłem wtedy pierwszym polskim piłkarskim trenerem w Izraelu, bo Wojciech Łazarek wybrał się tam już znacznie później. Po tym falstarcie kolejnym klubem był Hapoel Tel Awiw, gdzie byłem asystentem pierwszego trenera i równocześnie trenerem koordynatorem młodzieży, bo łączenie tych funkcji jest w Izraelu powszechne. Później pracowałem w centrum szkoleniowym w Kfar-Saba, gdzie miałem 12 współpracowników i pół tysiąca młodych adeptów futbolu. W izraelskim okresie wypatrzyłem stopera Szimona Gerszona, który przez 10 lat był etatowym reprezentantem swojego kraju. Z II ligi wyciągnąłem zaś Ronena Haraziego, który też trafił do kadry i… ładnie mi się odwdzięczył. W przegranym 1:2 przez Polskę w Tel Awiwie eliminacyjnym spotkaniu do mistrzostw Europy w 1996 roku strzelił oba gole. W Izraelu zajmowałem się też pracą menedżera i sprowadziłem między innymi 12 piłkarzy z Polski, w tym znanych z gry w Pogoni: Mariusza Kurasa, Mariusza Niewiadomskiego i Jarosława Araszkiewicza. Jeśli chodzi o pozatrenerskie wątki, to na marginesie wspomnę, że przez pewien czas wspólnie z Krzysztofem Dmoszyńskim byłem doradcą Janusza Romanowskiego, prezesa Legii Warszawa, w czasie gdy ta awansowała do elitarnej Ligi Mistrzów. Klub ten był wtedy nieco prywatno-biznesowy, lecz trochę jeszcze wojskowy, a nie było to dobre połączenie. Nie mogłem się odnaleźć w tych powiązaniach i zrezygnowałem.

– Wróćmy do pracy szkoleniowej, a w trenerskim CV ma pan jeszcze bardziej egzotyczny kraj niż Izrael…

– Dwa lata pracowałem w Indonezji i spostrzeżeń przywiozłem mnóstwo. Jest tam naprawdę wielu utalentowanych kandydatów na świetnych piłkarzy, których główne atuty to waleczność, wytrzymałość i ambicja oraz brak zmanierowania, bo za kontrakt na tysiąc dolarów zrobiliby wszystko. Dziwię się, że europejscy menedżerowie zupełnie nie penetrują indonezyjskiego rynku, gdzie grają też zawodnicy z Afryki oraz Ameryki Południowej. Mankamentem ligi indonezyjskiej jest zaś duża korupcja i dzikie sędziowanie. Zatrudniono mnie w ekstraklasowym klubie Persib z 6-milionowego miasta Bandung i za zdobycie mistrzostwa obiecywano najnowszy model BMW. Klub miał jednak na to za słabych piłkarzy. Postanowiłem go wzmocnić kręgosłupem z Polski, czyli bramkarzem, stoperem, pomocnikiem i napastnikiem. Pomysł jednak nie całkiem wypalił, a najbardziej zawiodłem się na obrońcy, który na wstępie niemal wymusił podwyższenie kontraktu, a później okazało się, że ma siłę grać co najwyżej 45 minut, a ponadto podkopywał mój autorytet nie wykonując poleceń. Trzeba więc było rozwiązać kontrakt, a zawodnik oszukał władze klubu, bo nie rozliczył się z wcześniej pobranej zaliczki. Jego żona przesłała potwierdzenie dokonania przelewu, a gdy mąż otrzymał paszport i wsiadł do samolotu, anulowała transakcję…

– Jak wyglądało wyławianie talentów w Indonezji?

– Podam jeden przykład. Pojechaliśmy do Dżakarty obejrzeć obrońcę, z którym Persib był już praktycznie dogadany. Rozczarowałem się jego grą, ale przy okazji zobaczyłem świetnego pomocnika, więc powiedziałem, by wziąć gracza II linii, a z obrońcy zrezygnować. Okazało się, że jest on amatorem, a na życie zarabia pracą w banku, zaś mieszka nie w stolicy, lecz w naszym mieście. Wytrwałe poszukiwania przynoszą owoce i chociaż mieszkańcy Indonezji są zazwyczaj niskiego wzrostu, udało mi się znaleźć stopera mierzącego 190 centymetrów. Kiedyś władze klubu kazały mi szukać zdolnej młodzieży na wszystkie pozycje. Okazało się, że miały plan przewietrzenia szatni i wymiany całej drużyny. Gdyby realizowano takie pomysły, to niezależnie czy byłaby to Indonezja, czy jakikolwiek inny kraj, zespół złożony z samej młodzieży nie miałby żadnych szans walczyć o mistrzostwo, lecz niechybnie zostałby zdegradowany.

– Myśli pan jeszcze o pracy trenera lub menedżera?

– Na razie odpoczywam, a ze sportem wiąże mnie jedynie… pisanie wierszyków i fraszek, choć oczywiście całkiem amatorsko. Po mundialu w Rosji popełniłem takie dziełko z morałem, że trenerem polskiej kadry powinien zostać minister Szyszko, by powycinał całe drewno…

– Dziękujemy za rozmowę. ©℗

(mij)

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA