Pogoń jest jedynym klubem w polskiej ekstraklasie, który w przerwie zimowej pozbył się podstawowego zawodnika z wyjściowego składu, swojego najlepszego piłkarza w rundzie wiosennej ubiegłego roku, reprezentanta swojego kraju i w zamian na tę samą pozycję nie pozyskał żadnego innego gracza.
Lasza Dwali miał kontrakt ważny do 31 grudnia obecnego roku. Pogoń nie chciała ryzykować i czekać do lata obecnego roku na swoją ostatnią szansę zarobienia na piłkarzu. Postanowiła skorzystać z okazji i za pół mln euro wytransferowała zawodnika do węgierskiego Ferencvarosu Budapeszt, z którym 24-latek z Gruzji najprawdopodobniej wywalczy mistrzostwo kraju i zagra w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów.
Polskie kluby sprzedają nawet swoich najlepszych piłkarzy i nikt się temu nie dziwi. Problem w tym, ze Pogoń zlekceważyła zagrożenie grania bez swojego najlepszego defensora w poprzednim roku i nie zamierzała nikogo nim zastępować. Nie potrafiła utrzymać dobrze skomponowanego jesienią zespołu nawet przez jeden pełny sezon.
Zadecydowała wiara w to, że do dużej formy po wyleczeniu wielomiesięcznej kontuzji wróci Jarosław Fojut, który już po kilku miesiącach gry w Pogoni zimą 2016 roku przedłużył kontrakt z Pogonią aż do 2020 roku. 32-latek nawet jednak przed odniesieniem kontuzji prezentował się kiepsko. Zawalał gole, nie radził sobie z wyprowadzaniem piłki, był coraz wolniejszy i pasywniejszy.
Pożyteczny w drużynie Michniewicza
Radził sobie jako tako w sytuacjach, kiedy zespół wycofany był głęboko we własną strefę obronną i wtedy zbierał większość piłek posyłanych w pole karne. Tak było za kadencji Czesława Michniewicza, kiedy drużyna prezentowała defensywny styl gry, a Fojut przy zastosowaniu takiej taktyki radził sobie poprawnie. Później już jednak nie.
Drużyna Kosty Runjaica prezentuje zupełnie inny styl gry, preferuje grę ofensywną, chce rozpoczynać swoje akcje od środkowych obrońców, przez co środkowi pomocnicy nie muszą cofać się po piłkę na własną połowę. Jest wtedy więcej możliwości w ofensywie. Potrzebuje jednak do takiej gry obrońców kreatywnych, a Fojut takim nie jest i nigdy nie był.
Taktykę trzeba było zmienić po tym, gdy okazało się, że zastąpienie Dwaliego i jednocześnie kontuzjowanego Walukiewicza nie jest możliwe, bo w drużynie po prostu brakuje na tych pozycjach piłkarzy. Każdy profesjonalny klub z ambicjami musi zabezpieczyć wszystkie pozycje na wypadek niespodziewanych okolicznościowych wydarzeń, a z taką sytuacją spotykamy się obecnie.
To jest niemal identyczna sytuacja do tej z rundy jesiennej roku 2017, kiedy klub mimo wyraźnych braków w ofensywie nie zdecydował się na sprowadzenie napastnika z jakością, decydując się na wariant z Łukaszem Zwolińskim, który przez dwa lata nie strzelał goli, zablokował się psychicznie i przeżywał podobne katusze jak dziś Jarosław Fojut.
Trzech środkowych obrońców
Trener Kosta Runjaic na mecze w rundzie wiosennej pozostał z trzema środkowymi obrońcami, z których Walukiewicz został kontuzjowany, a Fojut okazał się piłkarzem bez formy. Nasz były kapitan próbował wrócić do regularnego grania już w rundzie jesiennej. Zagrał w trzech meczach III-ligowych rezerw i podczas jednego z nich odniósł kolejną kontuzję.
Nawet na poziomie III ligi spisywał się słabo, defensywa z Fojutem w składzie przegrała między innymi z Jarotą Jarocin 0:3 tracąc dwa pierwsze gole już po kwadransie gry. Fojut kiepsko też wyglądał w towarzyskiej potyczce z młodzieżowcami z Odense.
Nie było żadnych sygnałów świadczących o tym, że piłkarz powraca do wysokiej formy. Wręcz przeciwnie, pojawiły się spore obawy, czy doświadczony defensor będzie kiedykolwiek zawodnikiem zdolnym do powierzenia mu zadania bycia podstawowym graczem w drużynie z aspiracjami.
Te obawy znalazły swoje odzwierciedlenie podczas tegorocznych meczów, które dla środkowego obrońcy są jak z nocnych koszmarów. Fatalne statystyki indywidualne, notorycznie przegrywane pojedynki, bojaźliwy sposób gry, samobójczy gol w Warszawie wynikający ewidentnie ze spóźnienia się za akcją, dwie zmiany w trakcie meczu, co w przypadku środkowego obrońcy po prostu się nie zdarza, to były zdarzenia niespotykane i podające w wątpliwość decyzję o pozostawieniu na rundę wiosenną formacji defensywnej w tak mocno okrojonym składzie.
Bez uzupełnienia strat
Żaden polski klub ekstraklasy nie zdecydował się na sprzedaż podstawowego piłkarza i jednocześnie nie dokonał na tej pozycji choćby częściowego uzupełnienia. Pogoń pozyskała z Wisły Kraków Jakuba Bartkowskiego, ale to jest prawy obrońca, a Lasza Dwali jest lewym stoperem. To dwie różne pozycje, choć Bartkowski mógłby występować ewentualnie na pozycji prawego stopera.
Pogoń w przeszłości próbowała już takich rozwiązań, że zawodnicy grywali na nieswoich pozycjach. Dwa lata temu na środku defensywy występował Cornel Rapa. Wydawało nam się jednak, że Pogoń poczyniła od dwóch lat pewien postęp w formatowaniu szerokiej kadry, ale obecna runda pokazuje, że jednak niekoniecznie.
Pogoń w ciągu ostatniego roku zarobiła na transferach ponad 30 mln złotych, wydała na prowizje dla menadżerów ponad 3 mln złotych i nie zdecydowała się na zakup solidnego środkowego obrońcy w sytuacji, gdy za 2 mln złotych postanowiła sprzedać swojego najlepszego gracza na tej pozycji.
Okres zimowy to nie jest dobry czas na transfery, dlatego Pogoni mogło być trudno pozyskać solidnego środkowego obrońcę, jeszcze na dodatek z lepszą lewą nogą. Skoro tak, to trzeba było Dwaliego nie sprzedawać, poczekać do lata. Dać sobie i kibicom chociaż szansę na powalczenie o coś więcej niż pierwsza ósemka. Dwa miliony złotych okazały się jednak priorytetem.
Jagiellonia sprzedawała i kupowała
Jagiellonia podczas zimowej przerwy też sprzedała i to nawet nie jednego swojego piłkarza, ale w zamian za Frankowskiego pozyskała Kostala, za Świderskiego Imaza, a za Bezjaka kupiła Scepovica. Jagiellonia wydała 550 tys. euro na Kostala i 100 tys. euro na Imaza.
Sprzedając swoich piłkarzy, miała opcję zapasową, natomiast Pogoń zarabiając na transferach najwięcej spośród wszystkich klubów ekstraklasy, nie zdecydowała się wydać w zimowym oknie transferowym nawet złotówki, by wypełnić lukę po swoim najlepszym obrońcy.
Nawet mająca znacznie niższy budżet od Pogoni Korona Kielce też dokonała swoistej zamiany kilku podstawowych graczy. Straciła obrońcę Diawa, ale pozyskała Bjelicę, odszedł pomocnik Janjic, ale przyszedł Gnjatic. Nie zawsze uda się zastąpić podstawowych zawodników, którym kończą się kontrakty lub których sprzedaje się do innych klubów, ale zawsze istnieje obowiązek próbowania załatania dziury. Pogoń tak nie zrobiła, inne kluby tak.
Nawet Wisła Kraków, która cudem przystąpiła do rozgrywek, która do pewnego momentu praktycznie nie miała żadnego wpływu na decyzje swoich piłkarzy, w stosunku do których zalegała z wypłatami, to potrafiła praktycznie każdego utraconego piłkarza zastąpić kimś innym.
Wisła dokonała wymiany
Bartkowskiego zastąpił Burliga, Halilovica zastąpił Savicevic, w miejsce Imaza przyszedł Peszko, w miejsce Korta trafił Drzazga, a za Kostala zobaczyliśmy Błaszczykowskiego. Pozycja za pozycję. Nie było sytuacji, żeby Wisła znalazła się bez klasowego piłkarza na jakiejkolwiek pozycji, w Pogoni tak się stało i są tego ujemne skutki.
Również broniąca się przed degradacją Wisła Płock sprzedała do Rosji reprezentacyjnego pomocnika Damiana Szymańskiego, ale pozyskała w jego miejsce piłkarza z podobnym lub nawet większym potencjałem Ariela Borysiuka.
Pogoń po rundzie jesiennej plasowała się na piątym miejscu z dużymi szansami na podium na mecie rozgrywek. Świetną momentami grę w rundzie jesiennej powinna wykorzystać na dodatkowe wzmocnienia, wykorzystanie nadarzającej się okazji, faktu posiadania dobrego trenera, co w przeszłości było sporym problemem. Postanowiła jednak wykorzystać sprzyjające okoliczności na sprzedaż jednego ze swoich asów. Z negatywnymi jak dotąd skutkami sportowymi. ©℗
Wojciech PARADA
Fot. R. Pakieser