Czwartek, 02 maja 2024 r. 
REKLAMA

Piłka nożna. Powrót do rywalizacji po 24 latach

Data publikacji: 24 lipca 2020 r. 23:09
Ostatnia aktualizacja: 26 lipca 2020 r. 09:27
Piłka nożna. Powrót do rywalizacji po 24 latach
 

Stal Mielec powraca do ekstraklasy po 24 latach. W roku 1996 spadła wraz z Pogonią Szczecin. Pogoń po roku wróciła do grona najlepszych, natomiast Stal w ostatnich 24 latach występowała na peryferiach polskiego futbolu. Jeszcze 12 lat temu grała na poziomie czwartej ligi.

Stal Mielec w latach 70. ubiegłego wieku była krajową potęgą. To był zespół, który w roku 1970 awansował do ekstraklasy, a trzy lata później już został mistrzem Polski – pięć lat po tym jak występował jeszcze w trzeciej lidze. Pogoń nie potrafiła znaleźć sposobu na mielecką drużynę przez wiele lat. Od roku 1971, kiedy pokonała mielczan przed własną publicznością 1:0, zanotowała serial 12 spotkań bez wygranej – czterech remisów i ośmiu porażek.

Szczecinianie mieli prawdziwy kompleks drużyny z małego miasteczka, która zdominowała rozgrywki ligowe przez całą dekadę lat 70. Jednym z najlepszych piłkarzy był Krzysztof Rześny – w latach 60. piłkarz Pogoni Szczecin, który dopiero w Mielcu stał się graczem dużego formatu.

– Krzysiek był za grzecznym chłopcem – mówił o swoim młodszym koledze Andrzej Trywiański, zawodnik Pogoni. – Pochodził z tamtych stron i zdecydował się na powrót, będąc jeszcze nastolatkiem.

W I lidze dołączył Rześny

Rześny trafił do Stali w roku 1970, kiedy ta awansowała do ekstraklasy. Już wcześniej byli jednak w tym zespole tacy gracze, jak: Grzegorz Lato, Henryk Kasperczak czy Zygmunt Kukla. W latach 70. Stal dwa razy zdobywała tytuł mistrza Polski. Krzysztof Rześny twierdzi, że mogłoby być tych tytułów znacznie więcej.

– Byliśmy zdecydowanie najlepszą drużyną w Polsce – mówi Rześny. – W każdym sezonie plasowaliśmy się na medalowym miejscu. Czasem zabrakło nam trochę szczęścia. Wybitnych piłkarzy mieliśmy na każdej pozycji.

Pogoń w latach 1972-75 w czterech po kolei meczach rozgrywanych na własnym stadionie przegrywała różnicą dwóch bramek – 0:2 lub 1:3.

– Przeważnie graliśmy na początku sezonu – opowiadał kilka lat temu nieżyjący już Zbigniew Kozłowski, w latach 70. jeden z najlepszych piłkarzy Pogoni. 
– Piłkarze byli jeszcze wypoczęci i decydowały indywidualności, a tych w Stali było z sezonu na sezon coraz więcej.

Problemy z Domarskim

W roku 1972 do drużyny dołączył kolejny gwiazdor, Jan Domarski. To było jeszcze przed pamiętnym meczem Anglia – Polska na Wembley w październiku 1973 roku. Domarski nie był jeszcze tak popularny, ale w kraju uchodził za napastnika bardzo wartościowego.

– Miewałem z nim wielkie problemy – mówił Kozłowski. – Nie osiągnął w piłce tyle co Lato czy Szarmach, nie był tak popularny, ale za to niezwykle trudny do upilnowania. Nigdy nie było wiadomo, co zrobi. Potrafił w odpowiednim momencie przyspieszyć, w innym zwolnić. Cały czas trzeba było mieć się na baczności.

Gwiazdą drużyny był jednak niewątpliwie Grzegorz Lato, którego wypromowała znakomita gra w reprezentacji, ale w rozgrywkach ligowych również był nie do zatrzymania. Dwa razy zdobywał tytuł króla strzelców. Zdobył łącznie w ekstraklasie 112 bramek, co dziś jest osiągnięciem raczej nierealnym.

– Wszystkie akcje robił na szybkości – wspominał Kozłowski. – Nie przypominam sobie Laty dryblującego albo strzelającego z dystansu.

Wtedy drużyny nie były tak zdyscyplinowane taktycznie jak obecnie. Piłkarze kurczowo trzymali się swoich pozycji i sektorów boiska. Lato miał dużo miejsca i wykorzystywał swoje atuty.

– Z nim więcej problemów mieli nasi boczni obrońcy – wspominał Kozłowski.

W latach 1972-75 trenerem Pogoni był Edmund Zientara. To była postać niezwykle barwna. To on nauczył wielu piłkarzy Pogoni gry na poziomie wcześniej niedostrzegalnym.

– Za kadencji Zientary nauczyliśmy się najwięcej – wspomina Henryk Wawrowski. – Dziś mówi się o grze w trójkątach, podwajaniu, a my już wtedy pod okiem Zientary to ćwiczyliśmy.

Skok jakościowy

Pogoń w latach 1972-75 dokonała wielkiego skoku jakościowego. Drużyna nie zajmowała miejsc gwarantujących grę w europejskich pucharach, ale radowała swoją postawą szczecińskich kibiców.

– Graliśmy zdecydowanie lepiej, niż wskazywały na to miejsca w tabeli – przypomina Wawrowski. – Zauważali to kibice, którzy coraz tłumniej przychodzili na stadion.

Zientara po trzech latach pracy w Pogoni odszedł właśnie do Stali Mielec z zadaniem zbudowania drużyny nie tylko dominującej w polskiej ekstraklasie, ale też rywalizującej na europejskiej arenie.

– Chciał, żebym poszedł do Stali razem z nim – wspomina Wawrowski. – Byłem już wtedy podstawowym reprezentantem kraju, to właśnie Zientara przekwalifikował mnie z pomocnika na bocznego obrońcę, lubiłem z nim pracować, ale z różnych względów pozostałem w Szczecinie.

Ćwierćfinał Pucharu UEFA

Wawrowskiego w ten sposób ominęły sukcesy, jakich mógł doświadczyć, grając w Stali. Pod wodzą trenera Zientary zespół ponownie został mistrzem Polski, a w Pucharze UEFA dotarł aż do ćwierćfinału, w którym miał mierzyć się ze słynnym wówczas Hamburger SV.

– W Mielcu zbudowano nowoczesny stadion z charakterystycznymi trybunami, które wypełnione do ostatniego miejsca robiły wrażenie – wspominał przed laty Zbigniew Kozłowski. – Był jednym z najnowocześniejszych w kraju, grało się tam bardzo dobrze, ale rzadko zdarzało się, że w meczach ligowych był wypełniony.

Na rewanżowym meczu z Niemcami z Hamburga zanotowano rekord frekwencji. Mecz oglądało ponad 40 tys. widzów. Co ciekawe, spotkanie rozgrywano w środę – w środku tygodnia około godziny 14. Stadion nie miał bowiem sztucznego oświetlenia. Mimo tych przeciwności trybuny już od wczesnych godzin rannych się zapełniały. Stal przegrała 0:2 (w Hamburgu był remis 1:1), a trzy dni później gościła na tym stadionie portowców.

– Na nasz mecz tak dużo kibiców już nie przyszło – wspomina Kozłowski. – Cała Polska skazywała nas wówczas na klęskę, my też w podświadomości czuliśmy, że gramy z zespołem europejskiej klasy. Ze Stalą zawsze grało się nam trudno.

Po pucharach czas na Pogoń

Jesienią roku 1976 portowcy podejmowali Stal w czwartej kolejce spotkań. Mielczanie przygotowywali się do meczu I rundy Pucharu Mistrzów ze słynnym Realem Madryt z takimi piłkarzami w składzie, jak: Camacho, del Bosque, Breitner czy Santillana.

Latem pozyskali z Górnika Zabrze kolejnego gwiazdora – Andrzeja Szarmacha. Miał on zastąpić na środku ataku Domarskiego, który wyjechał do Francji. Nikt jednak nie miał wątpliwości, że Szarmach jest graczem o wiele bardziej wartościowym. Ligowy sezon rozpoczął w glorii króla strzelców turnieju olimpijskiego w Montrealu, w którym zdobył 6 goli.

– Szarmach był oczywiście piłkarzem znakomitym i nikt tego nie negował – oceniał Kozłowski. – Ja jednak wolałem grać przeciwko niemu niż Domarskiemu. Szarmach miał charakterystyczny styl gry. Łatwo go jednak było rozszyfrować. Robił zamach i łamał akcję do środka. Ci, którzy o tym nie wiedzieli, to się nabierali. Poza tym nie zawsze angażował się w meczach ligowych na sto procent.

Przerwana zła passa

Pogoń zremisowała ze Stalą 0:0, nie wykorzystując szansy, że mistrzowie Polski nie byli jeszcze w najwyższej formie.

– Pierwsze dwa mecze Stal przegrała, ale z nami udało jej się zremisować – wspomina Kozłowski. – Przerwaliśmy okres czterech z rzędu porażek z tą drużyną u siebie, ale czuliśmy niedosyt. Zabrakło odwagi.

Stal dwa tygodnie po tym meczu przegrała u siebie z Realem 1:2, a w rewanżu 0:1. W tym drugim meczu znakomitej szansy na zdobycie gola nie wykorzystał Rześny.

– Nie przestraszyliśmy się renomowanego rywala – opowiada Rześny. – Szkoda, że nie zagraliśmy odważniej, bo mogliśmy uzyskać lepszy wynik.

Stal miała wtedy jeszcze innych znakomitych piłkarzy, którzy nie osiągali takich sukcesów międzynarodowych jak ich reprezentacyjni koledzy, ale też zasługiwali na uznanie.

– Taki Zbyszek Hnatio palił 40 papierosów dziennie, a mimo to biegał po boisku i praktycznie się nie zatrzymywał – przypominał Kozłowski.

Koledzy z młodzieżówki

Hnatio w roku 1975 uznany został za odkrycie piłkarskie w Polsce. Grał z Kozłowskim w reprezentacji młodzieżowej.

– Znałem się dobrze jeszcze z Ryszardem Perem, z którym w młodzieżówce tworzyliśmy blok obronny – przypominał Kozłowski.

Stal dopiero w sezonie 1977/78 wypadła z krajowej czołówki, choć wciąż w jej składzie występowali reprezentanci Polski: Zygmunt Kukla, Henryk Kasperczak, Grzegorz Lato i Andrzej Szarmach. Zajęła miejsce w środku tabeli, a z Pogonią przegrała w Szczecinie aż 0:3.

Do drużyny wchodzili wtedy młodzi piłkarze tacy jak Kazimierz Buda czy Edward Załężny. Wciąż byli Kukla, Kasperczak, Lato i Szarmach, ale chyba nie mieli już motywacji do gry w polskiej ekstraklasie. Tym bardziej że zbliżały się mistrzostwa świata w Argentynie.

– Oni myśleli już wtedy tylko o tym, by wyjechać na zachód i zarobić – wspominał Kozłowski.

W latach 80. w Stali również było kilku wyśmienitych piłkarzy, ale sukcesów drużyna już nie osiągała. Nie pomogli ani Włodzimierz Ciołek, Dariusz Kubicki i Andrzej Łatka, ani w późniejszych latach Piotr Czachowski, Adam Fedoruk i Maciej Śliwowski. ©℗ 

Wojciech PARADA

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

Pomorzanin
2020-07-26 08:58:09
To jest druzyna z pomorza zachodniego? Co druga informacja sportowa to stal, widzew i cracovia... moze warto napisac o naszych nizszych ligach jak nie ma o czym pisac...
Tomasz
2020-07-25 06:19:27
Edmund Zientara to najlepszy trener Pogoni w historii. Wcześniej był bardzo dobrym piłkarzem.

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA