Polski futbol dorobił się w trzeciej rundzie kwalifikacji do europejskich pucharów zaledwie jednej drużyny. Dokonała tego Legia Warszawa i to w fatalnym stylu.
W dwóch rundach kwalifikacyjnych nie potrafiła wygrać i zdobyć zwycięskiej bramki w meczach wyjazdowych grając przeciwko drużynom z Gibraltaru (51. miejsce w rankingu) i Finlandii (38. miejsce).
Nasze pozostałe trzy drużyny przegrywały ze swoimi pierwszymi rywalami. Piast Gliwice nawet dwukrotnie – najpierw w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów, a następnie w kwalifikacjach do Ligi Europy.
Polskie drużyny w tegorocznych eliminacjach przegrywały z zespołami z Białorusi, Łotwy i Słowacji. Drużyna z tego ostatniego kraju wyeliminowała polski zespół po raz trzeci z rzędu w ciągu ostatnich 12 miesięcy. Nie może być tu zatem żadnego przypadku.
Polski futbol mimo wciąż napływających coraz większych pieniędzy kompromituje się na arenie europejskiej. Nikt już nie mówi o nawiązaniu walki z czołówką europejską. Jesteśmy w tyle za piłkarskimi nacjami z byłych krajów socjalistycznych lub byłych republik ZSRR, gdzie infrastruktura wciąż pamięta czasy komunizmu.
W tegorocznych rozgrywkach po trzy drużyny do trzeciej rundy kwalifikacyjnej wprowadziły między innymi: Bułgaria i Rumunia, natomiast po dwie: Chorwacja, Serbia, Białoruś, Azerbejdżan, Armenia, Łotwa, Bośnia i Hercegowina oraz Gruzja.
Los i jednocześnie boisko sprawiły, że w fazie grupowej będzie jedna z drużyn z następujących państw: Armenia, Gruzja, Estonia, lub Luksemburg. Awans Legii wisi na włosku.
Gruzini nas uczą
Polski futbol przegrywa rywalizację z ligami amatorskimi, bez infrastruktury, bez pieniędzy, ale futbol w tych krajach jest lepiej zarządzany, szkoli się lepszych piłkarzy, jest mniej zadęcia, ale więcej uczciwej, mozolnej pracy popartej wykształceniem i umiejętnościami.
Od kilku lat w polskiej ekstraklasie furorę robią Gruzini: Gvilia, Dvali, Merebaszwili czy Zarandia, to najlepsze przykłady, choć nie wszyscy z nich są reprezentantami swojego kraju, natomiast w polskiej ekstraklasie każdy z nich imponował wyszkoleniem technicznym, jakie trudno dostrzec u polskich piłkarzy.
W Armenii w najwyższej klasie rozgrywkowej występowało ostatnio 6 zespołów, obecnie jest ich 10. Kraj ten w obecnych rozgrywkach nabił więcej rankingowych punktów od Polski, która z tytułu praw telewizyjnych wynegocjowała 8. pod względem wysokości kontrakt w Europie.
Stacje telewizyjne płacą klubom krocie, a niedzielny mecz o znakomitej porze oglądalności mistrza Polski Piasta Gliwice z liderem tabeli Pogonią Szczecin oglądało w stacji Canal Plus niespełna 60 tysięcy ludzi. Powstaje zatem pytanie, ilu tak naprawdę jest w blisko 400-tysięcznym Szczecinie fanów lokalnej piłki nożnej.
Rozwój futbolu w naszym kraju jest odwrotnie proporcjonalny do wpływających i absolutnie będących poza kontrolą pieniędzy.
– Słabe zarządzanie, układy przy zatrudnianiu trenerów, piłkarzy, rządzą dyrektorzy sportowi powiązani z agentami, biznes, tylko nie dla polskiej piłki. Nieliczni postępują inaczej, ale dobrych przykładów coraz mniej – napisał na swoim koncie tweeterowym Wiesław Wilczyński, właściciel i założyciel akademii piłkarskiej FCB Escola Varsovia i trudno się z nim nie zgodzić.
Biznes dla samych siebie
Polskimi klubami zarządzają przypadkowi, nieudolni ludzie widzący w futbolu jedynie biznes dla samych siebie. Przez to szwankuje też szkolenie, a raczej organizacja pracy przy akademiach, do których nie trafiają osoby najbardziej kompetentne, ale w wyniku różnych zależności, układów, sympatii i to od razu na wysokie stanowiska. Przykładów jest mnóstwo. W ten sposób nie ma szans nie tylko na gonienie Europy, ale nawet na utrzymanie i tak bardzo niskiej już dziś piłkarskiej pozycji na kontynencie. Wykształcenie, edukacja, doświadczenie schodzą na dalszy plan. Na pierwszym są układy i koterie.
To bardzo dziwne, że w wielu krajach wprowadza się pojedyncze projekty i nie trzeba na nie czekać 10 lat, ale efekty widoczne są znacznie szybciej. W holenderskim AZ Aklmaar wprowadzono w roku 2009 nowy projekt, który zakładał, że do roku 2020 grać będzie w wyjściowym składzie pierwszej drużyny przynajmniej 50 procent wychowanków. W roku 2017 było ich już 67 procent.
Przykładowo w Pogoni za poprzedni sezon tych wychowanków było około 6 procent, natomiast po trzech meczach obecnego sezonu Pogoń była zaledwie jednym z dwóch klubów (drugim był Śląsk), w którym nawet jednej minuty nie zaliczył ani jeden klasyczny młodzieżowiec pracujący na punkty do klasyfikacji Pro Junior System (rocznik 1999 lub młodsi).
Legia, która jako jedyna uzyskała awans do trzeciej rundy kwalifikacji Ligi Europy, rozpoczęła rewanżowy mecz z KuPS z dwoma polskimi piłkarzami w wyjściowym składzie, z których jeden miał 32 lata. Łącznie w trzech polskich drużynach podczas czwartkowych meczów pucharów w wyjściowych składach było tylko 13 polskich piłkarzy, czyli zaledwie 39 procent.
Łotewski klub z Rygi, który wyeliminował z europejskich pucharów mistrza Polski powstał cztery lata temu, a dziś jest w trzeciej rundzie kwalifikacji do Ligi Europy, w kolejnej fazie zmierzy się z fińskim HJK Helsinki i nie jest bez szans na awans do czwartej rundy skąd już tylko krok do fazy grupowej i jednocześnie pokaźnej premii w wysokości około 4 mln euro.
We wspomnianym AZ Alkmaar aż 40 procent piłkarzy z drużyn do lat 13 trafia później do zawodowej piłki. Z drużyny do lat 16 piłkarzy grających później na zawodowym poziomie jest 56 procent. Podobnie jest we Włoszech. 55 procent piłkarzy grających na poziomie juniorskim żyje później z gry w piłkę nożną.
We wszystkich krajach owoce pracy są widoczne, tylko nie w Polsce, gdzie w ostatniej dekadzie dokonano prawdziwego skoku na kasę, wyprowadzono się z zapyziałych stadionów na nowoczesne areny.
Jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że Polska po raz trzeci z rzędu nie będzie miała swojego przedstawiciela w fazie grupowej Ligi Europy o Lidze Mistrzów już nawet nie wspominając. Jeżeli tak się stanie, to będzie już trzeci z rzędu taki sezon. To prawdziwa katastrofa.
Lecimy w przepaść
Polski futbol klubowy leci w przepaść i jest to efekt działań ludzi zarządzających piłkarskimi przedsiębiorstwami w ostatniej dekadzie. Teraz mamy tego efekty. Na rankingowe punkty pracowała w ostatniej dekadzie praktycznie tylko Legia. Dziś nie mamy już ani jednej drużyny, która potrafiłaby to robić.
W roku 2016 Polska zajmowała 18. miejsce w rankingu UEFA i od tego momentu następuje absolutnie niekontrolowany spadek. W roku 2017 byliśmy już na 20. miejscu, w roku 2018 spadliśmy na 21. miejsce, a obecnie zajmujemy 25. miejsce między innymi za Kazachstanem, Białorusią, Norwegią.
W przyszłym roku zajmować będziemy 27. miejsce. Wyprzedzi nas Azerbejdżan, natomiast w roku 2021 biorąc pod uwagę cztery ostatnie sezony zamykać będziemy pierwszą 30 rankingu. Wyprzedzać nas będą kolejne kraje pozbawione profesjonalnej ligi piłkarskiej: Rumunia, Słowenia, Bułgaria.
To jeszcze nie koniec. Musimy być przygotowani na kolejne upadki. W roku 2022 biorąc pod uwagę trzy ostatnie sezony spadniemy na 32. miejsce. Wyprzedzi nas kolejny kraj z byłego bloku wschodniego – Węgry.
Żeby dopełnić obraz rozpaczy, jaki roztoczył się nad polskim futbolem klubowym, to warto wiedzieć, że w roku 2023 biorąc pod uwagę dwa ostatnie sezony, to Polska plasuje się obecnie na 35. miejscu.
W dwóch ostatnich sezonach więcej rankingowych punktów od Polski zdobyły takie kraje, jak: Kosowo, Liechtenstein czy Luksemburg. Tuż za nami są natomiast: Armenia, Litwa, Gruzja i Łotwa. Mocno naciskają.
Samorządy finansują dyletantów
Poziom dyletanctwa w polskim futbolu klubowym sięgnął absurdu. Doszło do sytuacji, kiedy samorządy za pieniądze podatników wybudowały klubom drogie w utrzymaniu stadiony, dzięki nim kluby mogą zarabiać więcej pieniędzy, dzięki nim stacje telewizyjne płacą klubom coraz większe pieniądze, ale nie ma to nic wspólnego ze wzrostem sportowego poziomu, który z każdym rokiem ulega osłabieniu.
Polskie kluby słabo szkolą, ale same o sobie mówią, że szkolą dobrze. Dzięki operatywnym i współpracującym z klubami agentom zarabiają na sprzedaży piłkarzy, ale do klubów dobrych piłkarzy nie kupują. Kadry swoich zespołów budują w oparciu o piłkarzy zagranicznych twierdząc, że polscy piłkarze są za drodzy. Wychowanków własnych nie wprowadzają, choć twierdzą, że świetnie szkolą. Istny absurd.
Generalnie jesteśmy mistrzami świata w szukaniu wymówek i usprawiedliwień w kwestii szkolenia i organizacji pracy klubów. Dobrze prowadzony marketing przykrywa skalę nieuctwa. Krótkie filmiki promocyjne, ustawiane wywiady, wypowiadanie zmanipulowanych tez, to jest fałszywy, ale coraz bardziej powszechny obraz polskich klubów piłkarskich. Jeżeli coś się odbywa nie po naszej myśli, to zawsze jest to winą czynników zewnętrznych, których jest całe mnóstwo. Nigdy nie jest to wina osób mających realny na to wpływ.
Polskie kluby zadowalają się graczami z kartą na ręku, na których w poważnych europejskich krajach nie ma chętnych, a którzy w Polsce zarabiają poważne pieniądze i wmawia się kibicom, że są to gracze, o których zabiegały mocne europejskie marki. Takie tezy bez pokrycia.
Ludzie zarządzający klubami nie mają absolutnie żadnej kontroli nad sportowym procesem działalności klubowej, natomiast mają świetną kontrolę nad realnymi zyskami. Nie mają wpływu na przyszłość własnych piłkarzy z ważnymi kontraktami. Praktycznie nie mają wpływu nawet na najbliższą przyszłość zarządzanych przez siebie piłkarskich przedsiębiorstw, ale z lubością opowiadają o długofalowych projektach, nowoczesnych programach szkoleniowych, z których nic nie wynika poza wstydem.
Wynik sportowy już dawno przestał być sprawą najistotniejszą, a awans do kwalifikacji europejskich pucharów od kilku lat stał się utrapieniem, a nie nagrodą i szansą na awans sportowy, poważny zarobek z tytułu gry w fazie grupowej Ligi Europy. Dojście do tej fazy jest jednak obecnie absolutnie poza zasięgiem. ©℗
Wojciech PARADA