Wtorek, 24 grudnia 2024 r. 
REKLAMA

Piłka nożna. Pogoń - Lech, wspomnienia i anegdoty

Data publikacji: 22 listopada 2015 r. 16:10
Ostatnia aktualizacja: 12 grudnia 2015 r. 14:09
Piłka nożna. Pogoń - Lech, wspomnienia i anegdoty
 

Piłkarze Pogoni Szczecin i Lecha Poznań po raz pierwszy zmierzyli się w 1958 roku. Dopiero jednak od połowy lat 70 ubiegłego wieku zaczęły toczyć boje, które z każdym kolejnym sezonem nabierały coraz większej pikanterii. Dziś pojedynki obu klubów traktowane są, jako wielka piłkarska wojna, choć Lech jeszcze bardziej jest nastroszony na rywalizację z Legią Warszawa.

Obie drużyny po raz pierwszy na szczeblu ekstraklasy spotkały się w sezonie 1962/63. Pogoń była beniaminkiem. Lech był zdecydowanie najsłabszą drużyną w pierwszej lidze. Pogoń poradziła sobie z Lechem dwukrotnie - u siebie wygrała 1:0, a na wyjeździe 2:1. Jednym z piłkarzy Pogoni był wówczas Andrzej Trywiański.

- Mecze w Poznaniu odbywały się na Dębcu - wspomina były obrońca Pogoni. - Na początku lat 60 obiekt został zmodernizowany, zlikwidowano bieżnie, przybliżono trybuny do boiska, sprawiał wrażenie typowo piłkarskiego, a takich wtedy w Polsce nie było za wiele.
 
Piłkarzem Lecha był wówczas Lucjan Gojny, który wcześniej grał w Pogoni i nie sprawdził się. W roku 1960 rozegrał w barwach szczecińskiego klubu zaledwie 14 spotkań i strzelił tylko dwie bramki spadając z drużyną do drugiej ligi.

Wypuścili króla strzelców

Gojny miał już 32 lata, więc w Szczecinie nie chciano inwestować w wiekowego piłkarza, tym bardziej, że świetnie rozwijał się Marian Kielec. Gojny trafił do Lecha, a w roku 1961 grając z nim na boiskach ekstraklasy został nawet królem strzelców. Na 27 bramek zdobytych przez Lecha Gojny zdobył aż 14, czyli więcej, niż połowę.

- Nie wiem, czemu Pogoń zrezygnowała z takiego piłkarza - kontynuuje A. Trywiański. - To był zawodnik uniwersalny, bo prócz gry w ataku, świetnie mu wychodziła również gra w obronie w roli stopera.

W roku 1972 rozpoczął się otwarty konflikt kibiców obu drużyn. Przyczyną było odejście z Pogoni do Lecha dwóch czołowych szczecińskich graczy: Romana Jakóbczaka i Włodzimierza Wojciechowskiego.

- Obaj pochodzili z tamtych stron i nie dziwiło mnie, że zapałali chęcią gry w Lechu, gdy ten  po wielu latach miał awansować do pierwszej ligi - mówił po latach Stefan Żywotko, trener, za którego kadencji obaj piłkarze trafili do Pogoni.
 
Było lato roku 1971. Pół roku wcześniej z gry w Pogoni zrezygnował Marian Kielec. Pogoń zajęła jednak czwarte miejsce - najlepsze w historii, a apetyty kibiców wciąż rosły. Drużyna prowadzona przez Eugeniusza Ksola szykowała się do wyjazdu na zgrupowanie do Świnoujścia.

Zbiórka bez napastników

Na miejscu zbiórki zabrakło dwóch napastników: Wojciechowskiego i Jakóbczaka, którzy w tajemnicy postanowili zamienić Pogoń na Lecha Poznań. Obaj uciekli z Pogoni, by zagrać w rodzinnej Wielkopolsce.

- Pogoń nas zresztą za to zdyskwalifikowała i musieliśmy poczekać, by ta dyskwalifikacja minęła - wspomina W. Wojciechowski. - Tak, chyba faktycznie od nas się zaczęło. Wcześniej między kibicami Lecha i Pogoni, między Poznaniem a Szczecinem nie było jakichś większych waśni. Ta sytuacja była jednak skomplikowana i głośna.

W roku 1978 Lech zakończył rozgrywki na trzecim miejscu.

- Graliśmy na stadionie Warty, a na mecze przychodziło po 50 tysięcy ludzi - wspomina Jerzy Kopa, który zmienił pozycję Mirosławowi Justkowi, przez wiele lat napastnikowi Pogoni, a u Jerzego Kopy lewemu obrońcy.

- Justek miał idealne predyspozycje do grania na lewym skrzydle, jak rasowy skrajny obrońca - charakteryzuje Kopa. - Miał zdrowie, biegał od pola karnego do pola karnego, świetnie dośrodkowywał. Nie zdziwiło mnie, że pojechał na mistrzostwa świata do Argentyny.

Okoński o krok od Pogoni
 
Jesienią 1977 roku Lech po raz pierwszy wygrał z Pogonią w Szczecinie. Zwyciężył na Twardowskiego 3:2, a jednym z najlepszych piłkarzy na boisku był wtedy 19 letni Mirosław Okoński.

To był pierwszy sezon tego niezwykle utalentowanego piłkarza w barwach Lecha. Do Szczecina przyjechał dwa tygodnie po debiucie w pierwszej reprezentacji Polski, która w towarzyskim meczu wygrała we Wrocławiu ze Szwecją 2:1. Na finały mistrzostw świata w roku 1978 już jednak nie pojechał.
 
Mirosław Okoński, to najlepszy piłkarz Lecha Poznań w jego historii. Fenomenalny technik, drybler, ulubieniec poznańskiej publiczności. Trzykrotnie sięgnął z tym klubem po mistrzostwo Polski, dwa razy po puchar Polski.

Był ikoną Lecha i toczył z obrońcami Pogoni wiele fascynujących pojedynków. Urodzony w Koszalinie trafił do milicyjnej Gwardii, za co od ojca otrzymał porządną burę. W mieście był bowiem jeszcze jeden klub - budowlany Bałtyk, ale Gwardia dawała większe możliwości rozwoju.

- Gdy miałem 17 lat, graliśmy z Gwardią mecz z Pogonią w 1/16 finału pucharu Polski - wspomina Okoński. - Wygraliśmy 1:0, a ja rozegrałem świetny mecz. To wtedy miałem pierwszy kontakt ze szczecińskim klubem, choć nie mogłem jeszcze wiedzieć, jak potoczą się moje losy.

Krętactwa działacza
 
Szczecin nie był dla Okońskiego obcym miastem. Mieszkała tu jego rodzina, często przyjeżdżał w odwiedziny. Gwardia w sezonie 1976/77 grała w pucharze Polski fenomenalnie. Prócz Pogoni wyeliminowała jeszcze naszpikowanego reprezentantami kraju Górnika (z Gorgoniem, Wieczorkiem i Szarmachem) i przegrała dopiero w ćwierćfinale z mistrzem Polski - Śląskiem Wrocław.

- Pogoni kibicowałem od zawsze - wspomina Okoński. - Ucieszyłem się, kiedy ta zainteresowała się moją osobą. Wszystko było już dogadane. Byłem w Szczecinie na rozmowach, pokazywali mi nawet mieszkanie w wieżowcu na placu Zwycięstwa. Blisko mieszkała moja rodzina, więc byłem zadowolony.

Do transferu jednak nie doszło. Prezesem Pogoni był wówczas Jan Więcław, który niemal całą swoją piłkarską karierę spędził w konkurencyjnej Arkonii.

- Ten człowiek chciał mnie oszukać - kontynuuje Okoński. - Obiecywał 200 tys. zł., a potem wmawiał mi, że umówiliśmy się na 150 tys. zł. Miałem również oferty z Górnika i Lecha, więc nie zastanawiałem się długo i zerwałem negocjacje.
 
W ten sposób Pogoń straciła kapitalną okazję pozyskania utalentowanego piłkarza. W nim w składzie może sięgnęłaby po mistrzostwo Polski, które dla Lecha trzy razy wywalczył Okoński.

Przyjaźń z Justkiem

Okoński wchodził do drużyny Lecha, gdy grał już tam Mirosław Justek - były piłkarz Pogoni, który w Szczecinie spędził 9 sezonów.

- Przyjaźniliśmy się bardzo - opowiada Okoński. - Często wspominaliśmy ten mecz pucharowy, w którym Gwardia wygrała z Pogonią 1:0. Justek właśnie odszedł do Lecha i śmiał się, że z nim w składzie Pogoń wygrałaby, a ja zostałbym w tym Koszalinie na dłużej.

Jerzy Kopa do Pogoni trafił na początku października 1979 roku. Szczecinianie plasowali się na 12 miejscu w tabeli II ligi, byli w poważnym kryzysie, odwrócili się kibice. W roku 1980 postanowił wzmocnić drużynę piłkarzami z Poznania.

- Do Wielkopolski jechałem razem z Lucjanem Kosobuckim - mówi Andrzej Rynkiewicz, wtedy kierownik drużyny. - Kopa chciał Zbigniewa Stelmasiaka do ataku i Leszka Piekarczyka do obrony. My jednak zastosowaliśmy sprytny manewr, że zainteresowani jesteśmy tylko Stelmasiakiem. Gdy rozmowy zbliżały się do końca, wspomnieliśmy jeszcze o Piekarczyka i obaj trafili do nas.
 
Zarówno Stelmasiak, jak i Piekarczyk stanowili ogromne wzmocnienie. Ten pierwszy był uzupełnieniem dla młodego Janusza Turowskiego w ataku, a ten drugi dla Zbigniewa Kozłowskiego na środku defensywy.

37 goli Stelmasiaka

Stelmasiak przez trzy sezony gry w Pogoni zdobył 37 goli, a swojego pierwszego w ekstraklasie na stadionie ... Lecha przy ul. Bułgarskiej 26 sierpnia 1981 roku. To była pierwsza wizyta portowców na nowy poznański obiekt, który do użytku został oddany w roku 1980.

Do 85 minuty utrzymywał się wynik bezbramkowy, ale wtedy kapitalny rajd przeprowadził Janusz Turowski, który wyłożył piłkę Stelmasiakowi, jak na tacy i były piłkarz Lecha pogrążył swój klub.

Swój premierowy sezon 1981/82 Pogoń zakończyła na szóstym miejscu, a do trzeciej w tabeli Stali Mielec straciła zaledwie dwa punkty. Sezon jednak mogła uratować, bo grała w finale pucharu Polski z ...  Lechem Poznań.

- Znałem tą drużynę doskonale - mówi Jerzy Kopa. - Trenowałem ją kilka lat wcześniej, wiele się tam nie zmieniło. Byliśmy faworytami, ale zadecydował jeden błąd i przegraliśmy 0:1.

Finał rozegrano we Wrocławiu. W ostatniej chwili przeniesiono go z Warszawy, bo w stolicy trwały zamieszki, demonstracje solidarnościowe i napływ kibiców ze Szczecina i Poznania jeszcze bardziej mógł zaognić sytuację.

- Wyjechaliśmy ze Szczecina po południu dzień przed meczem - wspomina Kopa. - Po drodze nasz autobus dwa razy złapał gumę. Na drodze żywej duszy, ludzie nie jeździli tak jak obecnie. Nie mieli benzyny, ta była na kartki. Szukaliśmy w pobliskich wsiach mechanika, znaleźliśmy i dotarliśmy do Wrocławia po północy. W miejscowym hotelu czekała na nas kolacja. Stół zastawiony szynką, polędwicą i innymi rarytasami, których na co dzień w domach brakowało. Piłkarze zjedli zdecydowanie więcej, niż powinni i musieli. Być może ten fakt w jakiś sposób wpłynął na ich formę na boisku. ©℗ Wojciech Parada
 

 

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA