Piłkarze Pogoni Szczecin w piątkowy wieczór rozegrają trzeci w obecnym sezonie mecz i drugi przeciwko jednemu z beniaminków. Zagłębie Sosnowiec to w przeciwieństwie do Miedzi Legnica klub bardzo utytułowany, zasłużony, odnoszący swoje największe sukcesy w latach 60. i 70. ubiegłego wieku, rozgrywający przeciwko drużynie Pogoni wiele niezapomnianych meczów. Było to jednak dawno temu.
Gdy Pogoń w roku 1962 wchodziła do pierwszej ligi, Zagłębie Sosnowiec odniosło swój pierwszy poważny sukces. W finale Pucharu Polski, rozegranym na Stadionie Śląskim w Chorzowie, sosnowiczanie pokonali Górnik Zabrze 2:1, czym zapoczątkowali pasmo sukcesów trwające całą dekadę. Nic dziwnego, że portowcy miewali z drużyną Zagłębia mnóstwo problemów, choć udawało im się sprawiać miłe niespodzianki.
Po raz pierwszy spotkali się z nią w trzeciej kolejce sezonu 1962/63 i po raz pierwszy przekonali się o sile sosnowieckiej ekipy. Przegrali aż 2:5, a w żadnym następnym spotkaniu sezonu nie stracili aż tak dużo goli.
– Zagłębie miało bardzo dobry atak – mówi Teodor Jabłonowski, wtedy kapitan portowców. – Niekwestionowaną gwiazdą był Józef Gałeczka.
W latach 60. jedną z wiodących postaci w drużynie Zagłębia był Władysław Gzel. W roku 1962 był jeszcze piłkarzem Arkonii Szczecin, wraz z Marianem Kielcem z Pogoni Szczecin debiutował w reprezentacji w tym samym meczu, obaj mieli po 20 lat, ale to Kielec pozostał wierny szczecińskiemu klubowi, Gzel po sportowym upadku Arkonii rozgrywał znakomite sezony w Zagłębiu.
W pierwszej połowie lat 70. nastąpiła w tym klubie pokoleniowa wymiana. Kariery zakończyli między innymi: Roman Bazan (najwięcej występów w historii Zagłębia – ponad 300 spotkań w ekstraklasie) i Józef Gałeczka, a Andrzej Jarosik przegrywał rywalizację o miano napastnika numer 1 klubie z Włodzimierzem Mazurem – legendą Zagłębia lat 70.
Właśnie on, Jerzy Dworczyk, Zdzisław Kostrzewa, Andrzej Rudy i sprowadzony z Górnika Zabrze wychowanek Arkonii Szczecin – Władysław Szaryński byli ikonami Zagłębia z lat 70., mającymi nawiązać do tradycji z pierwszej połowy lat 60., kiedy drużyna dwa razy wywalczyła Puchar Polski i cztery razy stawała na podium.
Pod czujnym okiem sekretarza
Choć drużyna z Sosnowca w latach 1977 i 78 dwa razy zdobywała Puchar Polski, to w rozgrywkach ligowych jej pozycja nie była na miarę oczekiwań kierującego wówczas naszym państwem Edwarda Gierka, który nie krył swoich sympatii względem sosnowieckiego zespołu.
– Nie wiem, na ile Gierek decydował o ruchach transferowych, ale pamiętam, że pozyskanie takich piłkarzy jak Szaryński czy Grotyński odbiło się szerokim echem w światku piłkarskim – mówi Zbigniew Kozłowski, w drugiej połowie lat 70. obrońca Pogoni.
Obaj piłkarze zostali pozyskani w roku 1974 – po sezonie, który nazwano prawdziwym piłkarskim cudem w Zagłębiu.
– Po pierwszej rundzie byli na ostatnim miejscu i nikt nie wróżył tej drużynie niczego dobrego – wspomina Kozłowski, dla którego był to pierwszy sezon w ekstraklasie. – Wiosną zdarzył się jednak cud i nikt nie miał wątpliwości, że to wynik odgórnych decyzji.
Wiosna cudów
Zagłębie po rundzie jesiennej roku 1973 miało 8 punktów na koncie i zaledwie cztery zdobyte bramki w 15 meczach! Wiosną wywalczyło jednak 19 punktów i strzeliło 18 goli. W drugiej połowie lat 70. to był bardzo niewygodny rywal dla portowców. Ci po raz pierwszy przekonali się o tym w przedostatnim meczu sezonu 1976/77.
– Graliśmy u siebie właśnie z Zagłębiem, a na koniec z Odrą Opole – wspomina Kozłowski. – Obie drużyny praktycznie o nic już nie walczyły. Zagłębie szykowało się do finału Pucharu Polski, a piłkarze Odry czekali na wakacje. Musieliśmy w tych meczach jeden raz wygrać i raz zremisować. Zadanie wydawało się proste, ale rzeczywistość przeszła nasze oczekiwania. W meczu z Zagłębiem mieliśmy spętane nogi. Jeszcze do przerwy remisowaliśmy 1:1 i wszystko było w naszym zasięgu. Po zmianie stron wszystko runęło. Traciliśmy gola za golem i ostatecznie przegraliśmy z kretesem aż 1:5, grzebiąc nasze szanse na udział w Pucharze UEFA.
W meczu tym grał wspomniany Szaryński, w latach 60. był złotym dzieckiem Szczecina, swoją popularnością i talentem przewyższał Zenona Kasztelana, dużo wcześniej od niego debiutował w ekstraklasie. Do Pogoni nigdy nie trafił, a w meczu decydującym o pierwszym, historycznym awansie do europejskich pucharów mocno portowcom przeszkodził.
Zabrakło doświadczenia
Okazało się zatem, że drużynie zabrakło doświadczenia w meczach o dużą stawkę, a nadzieje o grze w europejskich pucharach trzeba było znów odłożyć.
Zagłębie tak mocno wryło się w pamięć działaczy Pogoni, że ci postanowili sprowadzić dwóch czołowych piłkarzy tej drużyny. Jednym z nich był Jerzy Dworczyk. Ostatecznie obaj pozostali w Sosnowcu i znów mówiło się, że zadziałały najwyższe władze państwowe.
– Z piłkarzami Zagłębia zawsze mieliśmy dobre stosunki – dodaje Z. Kozłowski. – Oni niejednokrotnie podkreślali, że nie są Ślązakami, ale Zagłębiakami. Dzieliła ich ulica, ale dla tamtejszych kibiców to już było stanowczo za wiele.
Pogoń po tej porażce nie potrafiła się pozbierać i w kolejnych meczach na własnym boisku z Zagłębiem zawsze wychodziła na boisko na ugiętych nogach. Przegrała w kolejnym sezonie u siebie 0:4, a w następnym 1:2 i spadła do drugiej ligi.
Zmiana pokoleniowa
W pierwszej połowie lat 80. ubiegłego wieku to już była zupełnie inna Pogoń i zupełnie inne Zagłębie. Szczecinianie w sezonie 1981/82 byli beniaminkiem, natomiast w Zagłębiu powoli kończyli karierę tacy piłkarze, jak: Rudy. Mazur czy Dworczyk. Do składu wchodzili natomiast młodzi: Roman Geszlecht i Jan Urban – później wielka gwiazda też Górnika Zabrze i reprezentacji Polski.
Urban właśnie na stadionie w Szczecinie zdobył swoją pierwszą bramkę w ekstraklasie. Było to w meczu drugiej kolejki rundy wiosennej roku 1982. Goście z Sosnowca nawet prowadzili po bramce 20-letniego młokosa 1:0, ale zakończyli spotkanie porażką 1:4.
To był pierwszy sezon gry Urbana na boiskach ekstraklasy i jedyny gol w sezonie 1981/82. W sumie były piłkarz Zagłębia strzelił na boiskach polskiej ekstraklasy 78 bramek.
W roku 1985 Pogoń grała o utrzymanie i w przedostatniej kolejce mierzyła się w Sosnowcu właśnie z Zagłębiem, które nie mając już szans na medalową lokatę, przegrywało mecz za meczem. O kulisach tamtego wydarzenia opowiadał w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” Piotr Voigt, wtedy człowiek od „specjalnych zadań” w Wiśle Kraków, która też broniła się przed spadkiem i się nie uchroniła.
– Pamiętam mecz, kiedy Wisła wylatywała z ligi. Graliśmy z Górnikiem Wałbrzych, a Pogoń z Zagłębiem Sosnowiec. Sosnowiec musiał wygrać z Pogonią, a Wisła z Wałbrzychem, tylko taki układ nas ratował. Przyjechał do mnie tajny polonez milicyjny. Mówią, że trzeba dać chłopakom z Sosnowca kasę, żeby wygrali z Pogonią. Powiedzieli mi, że ktoś będzie czekał na mnie w kiblu w Sosnowcu na stadionie… Daje mu kopertę, a on: „Powiem panu jedno: Pogoń to trzeci dzień już tu siedzi”. Słynny trener, pan Gałeczka z Sosnowca, wystawił wtedy ośmiu rezerwowych. Pierwsza akcja i 1:0 dla Pogoni. Druga akcja 2:0, trzecia – już trójką jadą.
Wygrał potrzebujący
Pogoń wygrała ten mecz 3:1, podobnie jak dwa poprzednie, bo potrzebowała punktów, by utrzymać się w ekstraklasie. Zagłębie natomiast przegrało cztery ostatnie spotkania w sezonie, bo tych punktów nie potrzebowało.
W sosnowieckim meczu dwa gole strzelił Andrzej Miązek, który w całej swojej karierze nigdy nie trafił do siatki rywali dwa razy w jednym spotkaniu. Ponadto Pogoń nigdy w meczu ekstraklasy nie wygrała wcześniej ani później w Sosnowcu różnicą dwóch goli. ©℗
Wojciech PARADA