Rozmowa z Patrykiem Lipskim - piłkarzem Ruchu Chorzów
W piątek piłkarze Pogoni Szczecin podejmują w pierwszym meczu fazy mistrzowskiej drużynę Ruchu Chorzów. Jeszcze w poniedziałek wydawało się, że przeciwnikiem będzie Podbeskidzie Bielsko - Biała, ale wycofanie skargi Lechii Gdańsk do Trybunału Arbitrażowego przy PKOl spowodowało, że po zakończeniu sezonu zasadniczego to Ruch znalazł się w grupie mistrzowskiej.
- Te dwa dni między ostatnią kolejką sezonu zasadniczego, a ostateczną decyzją promującą waszą drużynę były rzeczywiście aż tak mocno nerwowe ? - pytamy Patryka Lipskiego, czołowego piłkarza Ruchu, ale wychowanka Salosu Szczecin.
- Na pewno nie był to łatwy okres. W krótkim odstępie czasu mocno skomplikowaliśmy sobie sytuację w tabeli i o mało nie wypadliśmy spoza pierwszej ósemki. Wiadomo, że po podziale punktów możemy walczyć o czołowe lokaty, a w grupie spadkowej gralibyśmy o utrzymanie]. Stawka jest duża, zatem trudno dziwić się nerwowej atmosferze. To już jednak za nami i skupiamy się teraz tylko na meczu z Pogonią.
- Pan z przyjazdu do Szczecina cieszy się chyba szczególnie i to nie tylko z tego powodu, że się w tym mieście urodził i wychował ?
- Po raz pierwszy przyjechałem grać na tym stadionie przed miesiącem. Wygraliśmy 3:2, a ja strzeliłem dwa gole. Nie mogło być zatem lepiej. Wiele razy wyobrażałem sobie, jak może wyglądać mój pierwszy mecz na tym stadionie, przed szczecińską publicznością. Nigdy jednak nie przypuszczałbym, że w meczu będzie tak wiele dramaturgii i zwrotów akcji.
- To było wasze ostatnie zwycięstwo. Później w czterech meczach zdobyliście zaledwie punkt. Kryzys ?
- Nie sądzę. Graliśmy z naprawdę mocnymi rywalami, mieliśmy trochę kłopotów personalnych, a czasami po prostu zabrakło odrobiny szczęścia.
- No właśnie, w meczu z Wisłą nie wykorzystał pan rzutu karnego. Gdyby pan trafił, to całego zamieszania po ostatniej kolejce nie byłoby.
- To prawda, czułem się źle z myślą, że nie wykorzystałem rzutu karnego w tak ważnym momencie, ale nie trwało to długo. Szybko doszedłem do siebie i skupiałem się na kolejnym spotkaniu, czyli meczu z Lechią. Nikt w drużynie nie dał mi odczuć, że coś zawaliłem, wręcz przeciwnie ciągle mogłem liczyć na zaufanie.
- Czy w meczu z Lechią wciąż był pan wyznaczony do wykonywania rzutu karnego ?
- Przed każdym meczem decyduje o tym trener, w meczu z Lechią nie było rzutu karnego, więc na razie to, kto jest wyznaczony do karnego pozostanie w drużynie.
- Dlaczego trafił pan do Ruchu, a nie do Pogoni ?
- To było w przerwie zimowej sezonu 2011/12. Pogoń też się o mnie pytała, ale Ruch wydawał się klubem, któremu zależy na tym bardziej. Dużą rolę odegrał trener Pietrzak. Ogromne znaczenie miał również fakt, że Ruch grał wtedy w ekstraklasie, a Pogoń w I lidze. Mogłem występować w drużynie Młodej Ekstraklasy, a w Pogoni tylko w rozgrywkach juniorskich. Grałbym zatem na tym samym szczeblu i w tej samej lidze, ale w innej drużynie. Oceniłem, że to nie będzie dla mnie postęp i zdecydowałem się na Chorzów.
- To bardzo daleko od Szczecina, a pan nie był nawet pełnoletni. Rodzice nie odradzali tak dalekiej przeprowadzki ?
- Na pewno nie byli do końca zadowoleni, że wyjeżdżam tak daleko, ale ostateczną decyzję podjąłem sam. Dylematów było sporo, byłem w połowie drugiej klasy liceum, musiałem zatem zmienić szkołę. Z domu przeprowadziłem się do wynajętego przez klub mieszkania, w którym mieszkało razem ze mną czterech młodych piłkarzy. Moje życie mocno się zmieniło, ale opłaciło się.
- Grając w Salosie rywalizował pan z Pogonią, ale również z Chemikiem. To były jeszcze czasy, kiedy Pogoń nie dominowała w piłce młodzieżowej nawet w regionie.
- Rywalizacja rzeczywiście była spora. Pamiętam, że w rywalizacji juniorów młodszych w sezonie 2010/11 do końca konkurowaliśmy o wygranie rozgrywek z Chemikiem Police. Na koniec mieliśmy po tyle samo punktów i przegraliśmy ze względu na gorszy bilans bezpośrednich meczów. W ostatnim decydującym spotkaniu przegraliśmy aż 0:3 i ten mecz zadecydował, że Chemik wygrał z nami rywalizację.
- Chemik później został mistrzem Polski juniorów młodszych.
- Pamiętam i życzyłem mu jak najlepiej. Czuliśmy się wtedy mocni i zdawaliśmy sobie sprawę, że przy odrobinie szczęścia to my mogliśmy być na miejscu Chemika, zdobywając złoty medal. Z jednej strony był żal, że zabrakło bardzo niewiele, a z drugiej satysfakcja, że minimalnie przegraliśmy z późniejszymi mistrzami Polski.
- Salos miał wtedy całkiem mocny zespół.
- Był na tyle mocny, że ja nawet się nie łapałem do jedenastki. Podobnie, jak Hubert Matynia, a teraz obaj gramy w reprezentacji młodzieżowej. We wspomnianym spotkaniu z Chemikiem wszedłem na boisko zaledwie na minutę. Miałem wtedy 17 lat i mocno odstawałem fizycznie od rówieśników. W naszej drużynie byli wtedy między innymi: Pogorzelczyk, Fijałkowski, Murawski, Rudol, czy Porzeziński. Wszyscy później trafili do Pogoni i rok później świętowali zdobycie brązowego medalu mistrzostw Polski juniorów. Był też Konrad Korczyński, który razem ze mną trafił do Ruchu, jest obecnie w kadrze pierwszego zespołu i oczekuje na debiut w ekstraklasie.
- Młodsi o rok gracze Salosu: Rudol i Matynia już poza Szczecin nie wyjechali.
- Spotykamy się teraz na zgrupowaniach reprezentacji Polski i stanowimy całkiem mocną grupę byłych piłkarzy Salosu. Powołanie swego czasu otrzymał też Murawski, ale przeszkodziła mu kontuzja. Pozostawiłem w Szczecinie wielu kolegów, nie tylko tych, z którymi spotkałem się w Salosie. Mam też dobre relacje z rok starszym Zwolińskim.
- Zanim trafił pan do Ruchu, to był wiernym kibicem Pogoni ?
- Po raz pierwszy trafiłem na mecz Pogoni chyba jak miałem 7 lat. To była wtedy era Sabri Bekdasa. Słabo to pamiętam. Jednym z moich pierwszych idoli był Bartosz Ława. Tak jak ja, to też był chłopak ze Szczecina i radził sobie w wielkiej drużynie stworzonej przez Sabri Bekdasa. Imponowało mi to. Nieco później podziwiałem Sergio Batatę. Jego uwielbiali wszyscy. Wtedy już na mecze chodziłem z kolegami z Salosu, potem byłem pod wrażeniem gry Olgierda Moskalewicza, Ediego Andradiny. Zawsze podziwiałem piłkarzy mocno związanych z klubem, mających istotny wpływ na grę całego zespołu.
- Kibicuje pan wciąż Pogoni ?
- Cały czas. Oczywiście w piątkowy wieczór nie będzie sentymentów. To jest sport, a ja gram dla Ruchu. W każdej innej sytuacji jestem jednak za Pogonią. Na bieżąco śledzę, co się dzieje w klubie i życzę mu jak najlepiej.
- Dziękuję za rozmowę. ©℗ Wojciech Parada