Były piłkarz Stali Stocznia Leszek Bitowt dwa lata temu obchodził swoje 60-lecie, a wkrótce będzie miał kolejne urodziny, a widzimy, że z upływem czasu, ma coraz więcej pomysłów i energii. To zresztą charakterystyczna cecha u wielu sportowców!
Nasz bohater regularnie gra w piłkę z oldbojami, przeważnie raz w tygodniu, a do tego dochodzą też okazjonalne turnieje, organizowane przez różne kluby, w tym także Stal. Często rozgrywki mają charakter memoriałowy i są poświęcone pamięci bardziej lub mniej znanych i już nieżyjących piłkarzy, jak np. Piotra Dąbrowskiego, Henryka Waliłki, Janusza Kamińskiego, Zbigniewa Kozłowskiego czy Romana Dziedzica.
Bitowt nie ogranicza się do gry, lecz aktywnie włącza się w organizację wspomnieniowych imprez, a swoim kolegom oldbojom organizuje też raz w tygodniu odnowę biologiczną, co jest bardzo ważne dla osób uprawiających sport w starszym wieku. Jest dzielnicowym patriotą - a jak go poznaliśmy, okazało się, że nie tylko lokalnym - i bardzo go cieszy powstanie ośrodka piłkarskiego na jego rodzinnym Warszewie przy ul. Kresowej, ale mocno niepokoi go los pobliskiego stadionu przy ul. Bandurskiego, na którym nie tak dawno rozgrywane były mecze ekstraklasowego zaplecza, a teraz obiekt niestety niszczeje, jedna z trybun wyłączona jest całkowicie z eksploatacji, a budynek klubowy, zwłaszcza zimą, nie nadaje się praktycznie do użytku...
- Nowe boiska przy Kresowej są bez przerwy wykorzystywane i to nawet po zmroku przy sztucznym świetle, co bardzo mnie cieszy, bo sport uratował moje życie, a piłka nożna jest świetną alternatywą, by choć na chwilę odciągnąć młodzież od komputerów, konsol z grami czy smartfonów i komórek - mówi L. Bitowt. - Boisk jest jednak ciągle za mało, o czym świadczą choćby waśnie między klubami, dotyczące godzin korzystania ze sportowych obiektów. Trawiasty stadion przy Bandurskiego nie ma oświetlenia, ale mieszkając w pobliżu często widzę, że do zmroku jest wykorzystywany przez najmłodszych piłkarzy. Byłoby niepowetowaną stratą, gdyby został zlikwidowany, a o takich przymiarkach niestety słyszałem. Jako piłkarz Stali Stocznia czuję jakieś fatum ciążące nad moim klubem, bo przeżyłem już likwidację stadionu przy ulicy Dubois i boisk przy ulicy 1 Maja, a także przy kąpielisku Gontynka. Będę robił wszystko, by nie było tragicznego w skutkach ciągu dalszego, a nasze dzieci miały gdzie pograć w piłkę u siebie i nie musiały opuszczać miasta, a tym bardziej kraju... Jeszcze raz powtórzę, że sport może uratować niejedno życie, a mówię to na własnym przykładzie. Moim rodzicom zdawało się, że nic z tej piłki nie będzie, bo nie byli związani ze sportem i nie dawali mi przykładu w tym kierunku. Jednak moja pasja wyprostowała mi życie, a wielu rówieśników z Bandurskiego, gdzie mieszkałem i z trudnej dzielnicy, jaką wtedy było Warszewo, popadło w rozmaite problemy, a ja nie asymilując się z otoczeniem społecznym i wiedząc, że nazajutrz czeka mnie mecz lub trening, rezygnowałem z ryzykownych nocnych przygód...
W mrocznych czasach tuż po stanie wojennym wyjechał do jej rodzinnego Andrychowa, podejmując tam pracę w zakładach przemysłu maszynowego Bumar-Łabędy. Jako przybysz z Wybrzeża, z ideami solidarnościowymi w duszy, pod koniec lat 80-tych, pomijając drogę służbową wystąpił do dyrekcji zakładu z petycją o zmiany warunków ciężkiej pracy i przywrócenia zasad sprzed wprowadzenia akordu. Dzięki temu praca była mniej wyczerpująca fizycznie, a pracowali zarobili te same pieniądz, co spotkało się u z dużą aprobatą załogi.
– Wróciła mi młodość, gdy po powrocie do Szczecina, po blisko 40-letnim rozbracie z futbolem, przygarnęło mnie środowisko piłkarskich oldbojów! – mówi entuzjastycznie 62-latek. – Nie mogło mi się trafić nic lepszego! Widocznie mam jeszcze w swoim życiu jakąś misję do spełnienia...
(mij)