Środa, 17 lipca 2024 r. 
REKLAMA

Piłka nożna. Od Pekowskiego do Michniewicza

Data publikacji: 17 października 2019 r. 19:57
Ostatnia aktualizacja: 17 października 2019 r. 19:57
Piłka nożna. Od Pekowskiego do Michniewicza
 

W piątkowy wieczór liderująca w tabeli ekstraklasy Pogoń Szczecin podejmowana będzie przez Zagłębie Lubin, które na krajowych piłkarskich salonach występuje od połowy lat 80 ubiegłego wieku.

We wrześniu 1995 roku Zagłębie podejmowało Pogoń na własnym boisku i był to mecz, który pozwolił portowcom uwierzyć, że jest w stanie powalczyć o coś więcej, niż tylko środek tabeli. Do drużyny z klubów zagranicznych powrócili: Jacek Cyzio i Dariusz Adamczuk, a zespół objął szkoleniowiec, który w latach 70 prowadził między innymi wielkiego Widzewa Łódź - Janusz Pekowski.

- Ten trener nie miał absolutnie wyczucia - ocenił po latach Maciej Stolarczyk, wtedy piłkarz Pogoni. - Nie potrafił znaleźć porozumienia z piłkarzami.

Konflikt Pekowskiego z Moskalewiczem

Pekowski odsunął między innymi od składu Olgierda Moskalewicza, który już wtedy - w wieku zaledwie 21 lat był człowiekiem otwartym, ale też przy tym krnąbrnym i zadziornym, przez co popadał w konflikty ze swoimi przełożonymi. Moskalewicz nie grał przez pół roku, ale zanim to się stało, to strzelał regularnie gole - między innymi w spotkaniu z Zagłębiem w Lubinie.

Po godzinie gry przy stanie 0:0 miejscowi wykonywali rzut karny. Do piłki podszedł Stefan Machaj, który dwa sezony wcześniej reprezentował barwy Pogoni. Obrońca Zagłębia nie wykorzystał okazji. Potem gola strzelił wspomniany Moskalewicz, a Robert Dymkowski w przeciwieństwie do Machaja, jedenastkę zamienił na gola.

Wygrana z Zagłębiem na jego boisku spowodowała, że Pogoń była tuż za plecami Widzewa Łódź i Legii Warszawa - dwóch zdecydowanie najlepszych wtedy polskich drużyn. Nikt wtedy nie mógł przypuszczać, że portowcy spadną do drugiej ligi, a tak się niestety stało.
 
Dramatyczny mecz Norki
 
Nieprawdopodobny mecz rozegrały drużyny Pogoni i Zagłębia jesienią 1997 roku. W bramce drużyny gości stał 18 letni Przemysław Norko - wychowanek Chemika Police, który od dziecka marzył o tym, by zagrać na szczecińskim stadionie.
Nie spodziewał się pewnie wtedy, że jego inauguracyjny występ przy ul. Twardowskiego nastąpi w tak dramatycznych okolicznościach i że grać będzie przeciwko drużynie, której kibicował od dziecka.

Norko miejsce między słupkami Zagłębia zajął w siódmej kolejce i grał w wyjściowym składzie lubinian aż do feralnego dla niego meczu w Szczecinie - czyli w szóstym kolejnym spotkaniu. Do przerwy gra dla Zagłębia układała się fenomenalnie. Trzy kontry zakończyły się bramkami i goście prowadzili 3:0. Mecz mieli praktycznie wygrany, a humorów nie zepsuła im nawet kontaktowa bramka Roberta Dymkowskiego.

Kilka minut później czerwoną kartkę otrzymał Zdzisław Leszczyński, więc sytuacja Zagłębia stała się jeszcze bardziej komfortowa. Na pół godziny przed końcem meczu w niepotrzebną przepychankę wdał się Norko i też ujrzał czerwony kartonik.
 
Mecz na wagę kariery
 
To był dla niego moment, który być może zaważył na całej karierze. Norko do bramki Zagłębia wrócił tylko na ostatni mecz sezonu - nic nie znaczący. W kolejnym wystąpił w zaledwie dwóch spotkaniach i powrócił do Szczecina. Nigdy już później nie wypłynął na szersze wody i nie grał w klubie, walczącym o wysoką stawkę. Mecz ostatecznie zakończył się wygraną lubinian 4:1.

Mecz z Zagłębiem rozgrywany wiosną 2000 roku był szczególny dla Mariusza Kurasa. Po przegranej Pogoni z Górnikiem Zabrze 0:1, Sabri Bekdas - wtedy właściciel klubu postanowił zwolnić ze stanowiska trenera Albina Mikulskiego. Jego miejsce zajął Mariusz Kuras, który był asystentem Mikulskiego i świetnie znał zespół.

Debiut w roli trenera nie wypadł okazale. Drużyna szczególnie w defensywie spisała się fatalnie. Przegrała 1:3, choć po golu Roberta Dymkowskiego prowadziła 1:0. Co ciekawe, o obliczu drużyny Zagłębia decydowali piłkarze, którzy wkrótce trafili na Twardowskiego: Daniel Dubicki i Jerzy Podbrożny.
 
Gol bez buta
 
Ten pierwszy strzelił wyrównującą bramkę w warunkach dość dziwacznych. Biegł z piłką i po drodze stracił buta. Nie zatrzymywał się jednak i choć jego akcja straciła tempo, to piłkarz zdołał oddać strzał i zdobyć gola. Sytuacja dość wstydliwa szczególnie dla szczecińskich defensorów i bramkarza Radosława Majdana.

W sezonie 2000/01 Pogoń walczyła o najwyższe cele. W rundzie jesiennej grała z Zagłębiem w Lubinie i ograła rywala na jego terenie 1:0 po golu Kazimierza Węgrzyna. W rewanżu już tak dobrze nie było. Pogoń z trudem zremisowała 1:1 po bramce Roberta Dymkowskiego na 5 minut przed końcem.

To był ostatni mecz w roli trenera dla Edwarda Lorensa, który remisem z Zagłębiem mocno ograniczył szanse na tytuł mistrza Polski. To był wiosną czwarty mecz Pogoni u siebie i żaden z nich nie zakończył się wygraną.
 
Kuras na ratunek
 
Podobnie jak przed rokiem, znów na stanowisku trenera zasiadł Mariusz Kuras, ale tym razem sezon zakończył się dla niego zupełnie inaczej. Zdołał z drużyną wywalczyć wicemistrzostwo Polski i sukces ten na lata zostanie zapisany na jego trenerskie konto.

W inauguracyjnym meczu sezonu 2002/03 Pogoń doznała w Lubinie największej klęski w historii wzajemnych kontaktów. Przegrała 0:5, a trzy z pięciu bramek zdobyli byli piłkarze Pogoni: Olgierd Moskalewicz dwie i Grzegorz Niciński - jednego.

Lubinianie mieli o tyle łatwiej, bo od 40 minuty grali z przewagą jednego piłkarza. Czerwoną kartkę otrzymał bowiem Dariusz Dźwigała, a było to już przy stanie 0:2. W rewanżu również górą byli lubinianie, którzy zwyciężyli zdecydowanie skromniej, bo tylko 1:0, ale też po golu byłego portowca - tym razem Pawła Drumlaka. 

Tak się składa, że największe sukcesy Zagłębie osiągało w latach, kiedy Pogoń przeżywała poważne kryzysy. W roku 2007 lubinianie po raz drugi wywalczyli tytuł mistrza Polski. Było to w sezonie, kiedy portowcy z hukiem zlatywali do drugiej ligi. W bezpośrednich konfrontacjach nie było oczywiście niespodzianek. Zagłębie wygrało u siebie 6:2, a w Szczecinie 3:1, a trenerem lubinian był przyszły szkoleniowiec Pogoni Czesław Michniewicz. ©℗ Wojciech Parada

Fot. R. Pakieser

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA