Piłkarze Pogoni Szczecin podejmują w najbliższą sobotę Wisłę Płock i powalczą o trzecie z rzędu zwycięstwo. Ostatni raz szczecinianie wygrali w jednej rundzie trzy mecze z rzędu w kwietniu 2017 roku, czyli 1,5 roku temu. Trenerem drużyny był wtedy Kazimierz Moskal, a Pogoń dzięki wygranym z Arką, Ruchem i Lechią awansowała do pierwszej ósemki.
Szkoleniowcem naszego sobotniego rywala jest Dariusz Dźwigała. To jego pierwszy sezon w ekstraklasie w roli pierwszego trenera. W przeszłości był jedynie asystentem Tomasza Hajto w Jagiellonii Białystok.
Do Płocka trafił trochę przypadkowo, była to niejako transakcja wiązana PZPN z klubem. Selekcjonerem reprezentacji został Jerzy Brzęczek, a jego miejsce w Płocku zajął dotychczasowy trenerem reprezentacji juniorów do lat 19.
Dźwigała jak dotąd średnio wykorzystuje swoją szansę. Jego zespół był rewelacją poprzedniego sezonu, w obecnym wygrał tylko dwa razy, ale za to w pojedynkach bardzo prestiżowych, z mocarzami polskiej ekstraklasy: Legią w Warszawie i Lechią w Płocku.
Filmowe gole
Dźwigała był w przeszłości piłkarzem Pogoni, w latach 1999-2002 rozegrał 61 ligowych spotkań, zdobył w nich 13 goli. Niemal wszystkie strzelone przez niego gole były przedniej urody. Był zawodnikiem z niezwykłym darem do zdobywania pięknych goli.
Potrafił posyłać piłki z zadziwiającą precyzją tuż nad murem, ta niemal zawsze ocierała się jeszcze o poprzeczkę, była dla bramkarza celem nie do zdobycia. Potrafił też zdobywać gole atomowymi uderzeniami z dalszej odległości, nawet z 30 metrów, piłka omal nie rozrywała wówczas siatki.
Był taki mecz z ŁKS w Łodzi. Dźwigała w jednej połowie zdobył dwa gole i każdy był potwierdzeniem jego nieprzeciętnych strzeleckich umiejętności. Najpierw strzelił bramkę z rzutu wolnego z odległości około 18 metrów od bramki. Strzał był precyzyjny, tuż przy słupku, nie do obrony.
Po kilku minutach zdobył gola strzałem z 30 metrów. Rywal zostawił mu zbyt dużo swobody, gra toczyła się daleko od bramki, zawodnik dzióbnął piłkę do przodu, a następnie huknął jak z armaty. Te gole, tamten mecz, to była kwintesencja piłkarskiego, strzeleckiego potencjału Dariusza Dźwigały.
To nigdy nie był w naszym kraju piłkarz z pierwszych stron gazet i dziś możemy stwierdzić, że absolutnie niezasłużenie. Jego kariera nie przebiegała modelowo, nie miał tyle szczęścia, tylu szans, ile dostali jego rówieśnicy.
Za wcześnie urodzony
Był piłkarzem urodzonym w roku 1969, ale w marcu. Gdyby urodził się pięć miesięcy później, to miałby szanse stać się członkiem kadry olimpijskiej, która wywalczyła w Barcelonie srebrny medal olimpijski.
Olimpijczycy z Barcelony mieli zdecydowanie łatwiej, szybciej trafiali do reprezentacji, do zagranicznych klubów, mieli wyrobioną opinię, choć nie zawsze na nią zasługiwali.
Dźwigała na swoją piłkarską pozycję pracował bardzo długo. W efekcie rozegrał w ekstraklasie aż 258 meczów, ale tylko w Pogoni i to przez krótki okres walczył o wysokie cele i był wtedy zawodnikiem kluczowym, absolutnie podstawowym.
W Pogoni w sezonie 2000/01 występowało trzech olimpijczyków z Barcelony: Dariusz Gęsior, Dariusz Szubert, Grzegorz Mielcarski, ale mimo to Dźwigała nie miał żadnych kłopotów z wywalczeniem miejsca w składzie. W przeciwieństwie do Szuberta i Mielcarskiego.
Był pewnym punktem zespołu, wygrywał rywalizację nie tylko ze srebrnymi medalistami olimpijskimi, ale też byłymi reprezentantami Polski: Jackiem Chańko, czy Sergiuszem Wiechowskim. Dla wszystkich trenerów, z którymi pracował w Pogoni: Albina Mikulskiego, Mariusza Kurasa, Edwarda Lorensa był zawsze wyborem numer 1.
Marzenie o Legii
Jest rodowitym warszawiakiem, w młodym wieku przebijał się w aż czterech warszawskich klubach, nigdy jednak nie spotkał się z zainteresowaniem Legii, o czym marzył najbardziej. Legia wtedy zajmowała się głównie sprowadzaniem gotowych piłkarzy, choć zdarzało się, że dawała szanse miejscowej młodzieży. Dźwigała takiej nigdy nie dostał.
Na przełomie lat 80. i 90. w małych warszawskich klubach wychowało się wielu znakomitych później piłkarzy. W Gwardii Warszawa między innymi wypromowali się: Maciej Szczęsny czy Roman Kosecki, nieco wcześniej z tego samego klubu do wielkiej piłki trafili: Dariusz Dziekanowski i Dariusz Wdowczyk, w IV-ligowym Polonezie wychował się Wojciech Kowalczyk, a w Okęciu Maciej Śliwowski. Każdy z nich grał później w reprezentacji.
Również Dźwigała błąkał się po niższych klasach rozgrywkowych, reprezentując między innymi Drukarza, Gwardię, Polonię, czy Ursus. Grywał też w rozgrywkach ligi halowej, został nawet reprezentantem Polski w 5-osobowej halowej piłce nożnej. Po latach możemy ocenić, że doświadczenie z gry w hali bardzo się mu później przydało.
Szyk i elegancja
Świetnie orientował się w grze na małej przestrzeni, preferował grę szybką, na jedno tempo, miał jak to się mówi skan w oczach, posiadał tę umiejętność, że doskonale orientował się w przestrzeni, na boisku podejmował dobre decyzje, dokonywał słusznych wyborów.
Gdy był ustawiany z tyłu, jako gracz defensywny, ale nie do wybijania piłek, ale do rozpoczynania ataku pozycyjnego, uruchamiania dalekimi podaniami szybkich skrzydłowych: Bartosza Ławę czy Ferdinanda Chi Fona, to wtedy prezentował się świetnie, poruszał się po boisku w sposób elegancki, z przyjemnością patrzyło się na jego ruchy, gesty, balans, zwody, drybling. Był graczem bez szybkości, ale świetnie przyspieszał grę piłką.
Do Pogoni trafił w przerwie zimowej sezonu 1999/2000. Miał już prawie 31 lat, klub od kilku tygodni był własnością Sabri Bekdasa, trenerem był Albin Mikulski, a Dźwigała okazał się jedynym zimowym transferem Pogoni.
Kibice Pogoni byli trochę rozczarowani, spodziewali się mocniejszych transferów, głośniejszych nazwisk, Albin Mikulski przygotował listę nazwisk, na której widnieli: Tomasz Wieszczycki, Arkadiusz Bąk, Krzysztof Bizacki, Arkadiusz Kaliszan.
Głośne nazwiska pojawiały się później, ale pozyskanie Dźwigały okazało się na przestrzeni tych wszystkich lat, kiedy klubem kierował turecki biznesmen, jednym z najbardziej trafionych ruchów transferowych.
Duet z Drumlakiem
Piłkarz świetnie wkomponował się w zespół, tworzył w środkowej strefie boiska znakomicie rozumiejący się duet środkowych pomocników z młodszym o siedem lat Pawłem Drumlakiem. Dźwigała był tym piłkarzem ustawionym nieco głębiej, Drumlak bliżej bramki przeciwnika. Gdy obaj łapali odpowiedni rytm, to byli nie do zatrzymania, świetnie się rozumieli.
Latem 2000 roku doszło w Pogoni do prawdziwej kadrowej rewolucji. Klub zasiliło 13 nowych piłkarzy, przeważnie byli to gracze z głośnymi nazwiskami, między innymi król strzelców mistrzostw świata Oleg Salenko, ale prócz niego sama śmietanka krajowych wyjadaczy, mających za sobą grę w reprezentacji, najlepszych polskich klubach, jak: Wisła, Legia, czy Widzew.
Nową kadrę zespołu tworzył Janusz Wójcik i spodziewano się, że może zabraknąć miejsca w składzie dla Dźwigały, którego piłkarskie dokonania na tle jego konkurentów do miejsca w składzie był blade.
Wójcik nie poprowadził jednak Pogoni w ani jednym meczu, trenerem został Edward Lorens i w całym sezonie 2000/01, kiedy Pogoń zdobywała wicemistrzostwo Polski, Dźwigała mecze na ławce rezerwowych rozpoczynał zaledwie dwa razy.
Piłkarz w białych butach
To był też piłkarz, który wprowadził na polskie boiska ekstraklasy modę grania w białych butach. Dziś nikogo nie dziwi kolorowe obuwie na nogach zawodowych piłkarzy, ale na przełomie wieków grało się tylko w czarnych butach. W polskiej ekstraklasie było dwóch piłkarzy, którzy wyłamali się z obowiązujących zwyczajów. W Legii takim piłkarzem był Marcin Mięciel, natomiast w Pogoni Dariusz Dźwigała.
To był gracz, który mógł i powinien osiągnąć zdecydowanie więcej. Długo trwało zanim w ogóle trafił do ekstraklasy. Jego dwie przygody z zagranicznymi klubami kończyły się fiaskiem. Najpierw jako gracz Polonii Warszawa wyjechał do Izraela i w miejscowym Hapoel Kfar Saba zagrał ledwie siedem meczów, po czym wrócił do Polski i ponownie musiał odbudowywać swoją pozycję.
Miał już 28 lat i praktycznie żaden klub z ekstraklasy nie był zainteresowany jego zatrudnieniem. Zgłosił się dopiero Górnik Zabrze, dla którego w ekstraklasie rozegrał najwięcej meczów, był jego kapitanem, nieformalnym przywódcą. W każdym klubie, w którym występował stawał się liderem, kapitanem, taką rolę umiał zdobywać postawą na boisku, umiejętnościami.
Z boiska do samolotu
Po raz drugi do zagranicznego klubu wyjechał jesienią 2001 roku. To była kuriozalna sytuacja. Dźwigała w piątek zagrał w Warszawie w nieudanym meczu przeciwko Legii Warszawa (0:3), a już następnego dnia siedział w samolocie lecącym do Turcji. W Diyarbakirsor nie zrobił ani kariery sportowej, ani nie zarobił wielkich pieniędzy i szybko wrócił do Pogoni.
To był w Pogoni czas, kiedy oszukany przez władze miejskie Sabri Bekdas pozbywał się piłkarzy, szukał oszczędności, ewidentnie zwijał interes. Dźwigała był nawet piłkarzem, który jako jeden z nielicznych nie zawiódł w kompromitującym dwumeczu kwalifikacji Pucharu UEFA z Fylkirem Reykjavik. Pogoń na wyjeździe przegrała 1:2, u siebie zaledwie zremisowała 1:1, odpadła z rozgrywek, ale oba gole strzelił niezawodny Dźwigała.
W Pogoni w latach 1999-2002, kiedy grał Dźwigała, zmieniało się bardzo wiele, ale wychowanek Drukarza Warszawa zawsze w tym czasie był piłkarzem, na którym można było opierać drużynę, na którego można było liczyć w trudnych sytuacjach, który zdobywał gole w ważnych momentach.
To jest klasyczny przykład zawodnika, który nie wykorzystał, ale nie ze swojej winy dużego potencjału. W pewnym momencie swojej kariery nie został zauważony, nie dostał szansy, zabrakło na jego drodze profesjonalnych osób zajmujących się kierowaniem karierami młodych ludzi. To był na pewno piłkarz na duże międzynarodowe granie, zapamiętany został jako solidny ligowiec. Zdecydowanie za mało. ©℗
Wojciech PARADA
Fot. R. Pakieser