Pogoń w niedzielę kończy pierwszą część sezonu zasadniczą mocnym uderzeniem. W Warszawie zechce pokonać miejscową Legię po raz pierwszy od 32 lat.
Legia Warszawa jest klubem, z którym piłkarze Pogoni rozegrali najwięcej spotkań w ekstraklasie. Wygrywała jednak w co ósmym spotkaniu, a na wyjeździe w co dziesiątym. To Legia była zawsze faworytem potyczek pomiędzy obu ekipami - nawet w czasach, kiedy portowcy byli wyżej w tabeli.
Szczecińscy kibice niewątpliwie mają w pamięci mecz z sierpnia 2000 roku. Prowadzona przez Franciszka Smudę Legia chciała zastopować w Szczecinie kroczący od zwycięstwa do zwycięstwa zespół prowadzony przez Edwarda Lorensa i z Radosławem Majdanem w roli kapitana drużyny.
W licznych wywiadach Majdan najczęściej wspomina mecz z Legią Warszawa (1:1), rozegrany w sierpniu 2000 roku, jako jeden z najbardziej pamiętnych w jego karierze. Szczeciński stadion pękał w szwach już na kilka godzin przed meczem.
Niepowtarzalna atmosfera
Wychowanek Pogoni obronił rzut karny, pobito rekord Polski w ilości rzuconych serpentyn. Nigdy wcześniej, ani nigdy później nie było już tak wspaniałej atmosfery na szczecińskim obiekcie.
- Kibice wypełnili tłumnie trybuny stadionu już trzy, cztery godziny przed meczem - wspomina grający w tamtym spotkaniu przez kwadrans Ferdinand Chi Fon. - Nigdy już później nie grałem przed taką publicznością.
- Czuliśmy się trochę, jak gladiatorzy, wychodzący na arenę walki - wspomina Radosław Majdan.
- To było spotkanie wyjątkowe dla kibiców, ale dla mnie mało przyjemne - wspomina Robert Dymkowski, napastnik Pogoni.
W pierwszej połowie przy stanie 1:0 dla Pogoni, goście wykonywali rzut wolny. Piłkę w pole karne wrzucił Piekarski, a Zieliński padł na murawę, jak ścięty. Nikt nie widział przewinienia, zobaczył je sędzia Ryszard Wójcik.
- Jacek zachował się wtedy po cwaniacku - mówi Dymkowski. - Ja rzeczywiście trzymałem go za koszulkę, jednak nie tak mocno, by go przewrócić. Nie miał już szans na dojście do piłki i wywrócił się.
Majdan uratował Dymkowskiego
Dymkowskiego i całą drużynę uratował jednak Majdan, który wybronił strzał Sylwestra Czereszewskiego.
- Potem miałem jeszcze dogodną okazję, ale nie wykorzystałem jej - kontynuuje Dymkowski. - Po przerwie na boisko już nie wyszedłem.
Na krótko do Legii trafił najbardziej utalentowany wychowanek Pogoni, jaki pojawił się w ostatnich latach - Kamil Grosicki. W roku 2007 piłkarz został sprzedany za 250 tys. euro. Całość stała się łupem Antoniego Ptaka, który najwięcej zarobił na piłkarzach wychowanych w Pogoni, a nie w uwielbianych przez niego w Brazylii.
Wcześniej Grosicki niespodziewanie odmówił wyjazdu na zgrupowanie, a następnie na finały młodzieżowych mistrzostw świata.
- To dla mnie niezrozumiałe - mówił trener, Michał Globisz. - Przecież ci piłkarze nigdy już być może nie będą mieli okazji zagrać przeciwko Brazylii, czy Argentynie, gdzie wystąpują tacy gracze, jak: Pato, Jo, czy Aguerro.
Grosicki nie żałował swojej decyzji i cieszył się z kontraktu w Legii. Przeciwko Argentynie - już w pierwszej reprezentacji zagrał cztery lata później. Warszawa oszołomiła go, a przed piłkarzem otwierały się coraz to nowe jej wątpliwe atrakcje.
- W kasynie po raz pierwszy byłem w wieku 17 lat. Było to jeszcze w Szczecinie - wspomina K. Grosicki.
Spotkanie z trenerami
W Warszawie wpadł w nałóg bez reszty.
- Chodziłem do kasyn codziennie. Przegrywałem po kilkanaście tysięcy złotych jednej nocy. Gdy nie miałem pieniędzy, to patrzyłem, jak inni grają.
Grosicki radził sobie w Legii coraz lepiej. Zdobył swoją pierwszą bramkę, wygrał rywalizację na prawej pomocy z Radovicem. Po wielu miesiącach o ciekawej historii przypomniał sobie Jacek Magiera - jeden z trenerów Legii, opiekujący się młodymi graczami Legii.
- Kiedyś spotkaliśmy z Janem Urbanem na lotnisku w Warszawie Grosickiego udającego się do Szczecina. Stanowczo zakazaliśmy mu wyjazdu. Tej samej nocy byliśmy w jednym ze szczecińskich klubów nocnych i spotkaliśmy tam ... Grosickiego. Nasze zdumienie było ogromne, ale jeszcze większe piłkarza. ©℗ Wojciech Parada