Środa, 17 lipca 2024 r. 
REKLAMA

Piłka nożna. Legia - Pogoń. Wspomnienia i anegdoty (cz. 3)

Data publikacji: 07 listopada 2015 r. 08:08
Ostatnia aktualizacja: 07 listopada 2015 r. 08:08
Piłka nożna. Legia - Pogoń. Wspomnienia i anegdoty (cz. 3)
 

Pogoń w niedzielę kończy pierwszą część sezonu zasadniczą mocnym uderzeniem. W Warszawie zechce pokonać miejscową Legię po raz pierwszy od 32 lat.

Legia Warszawa jest klubem, z którym piłkarze Pogoni rozegrali najwięcej spotkań w ekstraklasie. Wygrywała jednak w co ósmym spotkaniu, a na wyjeździe w co dziesiątym. To Legia była zawsze faworytem potyczek pomiędzy obu ekipami - nawet w czasach, kiedy portowcy byli wyżej w tabeli.

W roku 1981 portowcy wygrali rozgrywki w drugiej lidze i awansowali do finału pucharu Polski, w którym mieli zmierzyć się z Legią. 

- W finale graliśmy z Legią na stadionie w Kaliszu - wspomina Jerzy Kopa, wtedy trener Pogoni, a później też szkoleniowiec Legii. - W drużynie rywali takie nazwiska, jak: Jacek Kazimierski, Adam Topolski, Paweł Janas, Henryk Miłoszewicz, Stefan Majewski, Marek Kusto, czy Mirosław Okoński.

Sędziował Alojzy Jarguz, który na kilka minut przed zakończeniem meczu przy stanie 0:0 podyktował dla Legii karnego. Jerzy Kopa wiedział, że musi coś zrobić. Była 83 minuta gry. Czasu niewiele na wyrównanie.

- Postanowiłem dokonać zmiany bramkarzy. Marek Szczech wszedł za Zbigniewa Długosza.

- Byłem wściekły - mówi po latach Długosz. - Grałem prawie przez cały mecz, a w sytuacji, gdy zależało dużo ode mnie, trener wprowadza rezerwowego. Potem pretensji jednak nie miałem, bo decyzja okazała się słuszna.
 

Rywalizacja bramkarzy

Szczech i Długosz rywalizowali o miejsce w bramce przez cały sezon. Długosz był bramkarzem nieco bardziej odpornym psychicznie, a Szczech nieco bardziej szalonym. Długosz schodząc z boiska długo podpowiadał coś Szczechowi. Dziś przyznaje, że udzielał swojemu koledze dokładnych wskazówek, co ma robić przy wykonywaniu rzutu karnego.

- Wiedziałem, że Topolski większość rzutów karnych strzela w lewy róg - mówi Długosz. - Ja prosiłem Marka, by rzucił się w prawy. Miałem intuicję, że tam poleci piłka i nie pomyliłem się.

Pogoń jednak mecz przegrała. Na trzy minuty przed końcem dogrywki Legia wykonywała rzut rożny i Topolski strzałem rozpaczy zdobył jedynego gola w meczu.

- Gdyby doszło do serii rzutów karnych, mielibyśmy na pewno większe szanse - mówi Długosz. - Marek był niezwykle sprawny, miał przewagę psychologiczną, bo Legia jednego karnego już przestrzeliła.
 

W Szczecinie nikt nie robił tragedii z porażki. Pogoń nie była faworytem, a sezon uznano za bardzo dobry. Jesienią 1981 szczecinianie ciągle zadziwiali swoją pełną ekspresji grą.

Na jedną kolejkę przed zakończeniem rundy jesiennej prowadzili w tabeli z przewagą trzech punktów nad drugim zespołem (wtedy za zwycięstwo przyznawano dwa punkty) i zapewnili sobie tytuł mistrza jesieni.

- Na ostatni mecz rundy jechaliśmy do Warszawy - wspomina Jerzy Kopa. - To była ostatnia niedziela listopada - bardzo mroźnego. Mecz na żywo transmitowała telewizja, co nie było wtedy na porządku dziennym. Powiedziałem piłkarzom, że nie mogą się wystraszyć, nie mogą grać na utrzymanie bezbramkowego wyniku, że muszą przede wszystkim pokazać się z dobrej strony.

Dobra odprawa trenera

To była bardzo dobra odprawa trenera. Dziś rzeczywiście wiele osób wspomina tamto spotkanie z ochotą. Pogoń co prawda przegrała aż 2:5, ale zagrały futbol otwarty, ofensywny i pełen polotu.

- Już w pierwszej połowie przegrywaliśmy 0:2, ale jeszcze przed przerwą bramki zdobyli: Janusz Turowski i Zbigniew Stelmasiak i wyrównaliśmy - wspomina Kopa. - Już wtedy pokazaliśmy charakter i temperament.
 

Po przerwie na boisku Legia już dominowała. Strzeliła trzy gole, a Pogoń gdyby zagrała bardziej rozważnie, to mogła porażki uniknąć. Uniknęłaby jednak też wielu pochlebstw po tym spotkaniu.

9 maja 1982 roku obie drużyny spotkały się ponownie. To była ostatnia kolejka sezonu. Rozgrywana była tak wcześnie, bo trener kadry - Antoni Piechniczek szykował się na turniej mistrzostw świata w Hiszpanii, gdzie Polacy zajęli trzecie miejsce.

Trenerem Legii był wówczas Kazimierz Górski, a rolę gospodarza przejęło na siebie Świnoujście. To był efekt kary nałożonej przez PZPN na szczeciński klub, który swój ostatni mecz musiał rozgrywać w miejscu oddalonym o ponad 100 kilometrów od siedziby klubu.

Co się działo w Świnoujściu ...

Spotkanie miało swój podtekst i do dziś kryje wiele niewyjaśnionych historii. Legia przed tym meczem traciła do trzeciej w tabeli Stali Mielec jeden punkt i było raczej mało prawdopodobne, że wyprzedzi ją w tabeli. Stal grała na wyjeździe z Gwardią Warszawa i niespodziewanie do przerwy przegrywała.
 

Po Świnoujściu krążą legendy, że piłkarze Legii w przerwie meczu w Świnoujściu (do przerwy Pogoń prowadziła 1:0 po bramce Zbigniewa Stelmasiaka) wtargnęli do szatni Pogoni i dawali w zastaw obrączki.

Do prawdziwej - nielegalnej oczywiście - transakcji miało dojść po spotkaniu. Gracze Pogoni poczuli się ponoć urażeni i nie skorzystali z propozycji.

Mecz zakończył się wynikiem 1:1 (wyrównał strzałem z rzutu karnego Henryk Miłoszewicz), Stal przegrała z Gwardią 1:2, ale to ona reprezentowała nasz kraju w pucharze UEFA następnego sezonu, a Legię z tych rozgrywek wyeliminowała w pamiętnym spotkaniu w Świnoujściu właśnie Pogoń.

W drużynie Legii grali wówczas uczestnicy pamiętnego Mundialu w Hiszpanii: Stefan Majewski, Paweł Janas, Jacek Kazimierski, Marek Kusto i Andrzej Buncol.

Jerzy Kopa za swoje dokonania w roku 1981 otrzymał nagrodę trenera roku. Wyrobił sobie markę na tyle, że do jego domu przyjechał sam Kazimierz Górski i zaproponował pracę w Legii. To właśnie pod kierunkiem Kopy Legia przegrała ostatni mecz z Pogonią na własnym boisku.
 

Ostatnia wygrana w Warszawie

Kopa z Legią grał w Szczecinie aż cztery razy. Najbardziej pamiętny był jednak mecz Legia - Pogoń rozgrywany w Warszawie w kwietniu 1983 roku. Prowadzona przez Kopę Legia przegrała wtedy 2:3 i była to do tej pory ostatnia wiktoria szczecińskiej drużyny na stadionie przy ul. Łazienkowskiej.

- Poturbowali mi bramkarza - żalił się wtedy Eugeniusz Ksol, trener Pogoni.

Chodziło o Marka Szczecha, którego później zastąpił Zbigniew Długosz i uratował wygraną 3:2 po golach Jerzego Stańczaka, Marka Włocha i Jarosława Biernata.

Kopa zrewanżował się swojemu byłemu klubowi rok później. W kwietniu 1984 Legia wygrała w Szczecinie z Pogonią 2:0 (gole Zbigniewa Kaczmarka i Witolda Karasia), czym mocno skomplikowała sytuację szczecińskiej drużyny, która rywalizowała z Lechem Poznań i Widzewem Łódź o miejsce na podium rozgrywek.

W meczu nie zagrał Kazimierz Sokołowski - podstawowy piłkarz Pogoni, który tamtego dnia brał akurat ślub. Po meczu kilku piłkarzy Legii, między innymi byli gracze Pogoni: Janusz Turowski i Jarosław Biernat spieszyli na przyjęcie weselne.


Zwerbowani do wojska 

Kopie kibice w Szczecinie zarzucali później, że osłabił Pogoń werbując do Legii Janusza Turowskiego i Jarosława Biernata.

- Rzeczywiście, oni przyszli do Legii na moje polecenie, ale  ich wtedy uratowałem - mówi Kopa. - Gdyby nie trafili do Legii, to wylądowaliby w prawdziwym wojsku.

Kopa z Legią pojawił się w Szczecinie po raz kolejny w czerwcu 1985 roku w ostatnim meczu sezonu. Legia zremisowała w Szczecinie 1:1 (bramki: Andrzej Miązek i Witold Sikorski), czym zapewniła sobie tytuł wicemistrza Polski. Pogoń natomiast dzięki remisowi utrzymała się w ekstraklasie. Mecz był przyjacielski i aż za bardzo jednoznaczny w ocenie.

Wiosną 1987 roku piłkarze Pogoni prowadzeni byli przez trenera Leszka Jezierskiego do tytułu wicemistrzów Polski. Kluczowym spotkaniem decydującym o tym był mecz z Legią Warszawa w Szczecinie.

Pogoń prowadziła w pierwszej połowie dwa razy - 1:0 (Jacek Krzystolik) i 2:1 (Marek Ostrowski), ale w drugiej połowie przegrywała już 2:3. Wtedy dał znać o sobie 23 letni napastnik z numerem 11 na koszulce.

Marek Leśniak zdobył dwa gole. Doprowadził najpierw do wyrównania, a potem strzelił gola na 4:3. To był jeden z najlepszych meczów, jakie kiedykolwiek rozegrano na stadionie przy ul. Twardowskiego.
 ©℗ Wojciech Parada

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA