Kacper Kozłowski to bez wątpienia jeden z najbardziej utalentowanych piłkarzy, jaki pojawił się w XXI wieku w polskim futbolu. Jeszcze w czerwcu może stać się najmłodszym w historii imprezy uczestnikiem finałów mistrzostw Europy.
17-letni wychowanek Bałtyku Koszalin i Pogoni Szczecin zapewne nie miałby szansy na tak spektakularne osiągnięcie, gdyby nie posiadał charakteru zwycięzcy. – Zawsze chciał we wszystko wygrywać. Bez względu na to czy była to mała piłkarska gierka, mecz w siatkówkę, piłkę ręczną, czy koszykówkę – mówią zgodnie trenerzy szkolący przez lata Kozłowskiego w Bałtyku Koszalin.
Miałem to dziennikarskie szczęście, że po raz pierwszy zobaczyłem go w akcji na boisku, gdy miał 13 lat. Grał w zespole Pogoni ze starszymi od siebie o dwa lata. Po jego zachowaniu, poruszaniu się po boisku, silnej sylwetce absolutnie nie można było odgadnąć, że jest najmłodszym w drużynie. Już wówczas świetnie trzymał się na nogach, imponował krótkim, ale bardzo sugestywnym dryblingiem, potrafił podejmować doskonałe decyzje. Wiedział, kiedy podać z pierwszej piłki, a kiedy „związać się” i wdać w pojedynek z jednym czy dwoma rywalami. Zazwyczaj wychodził z nich zwycięsko. Z przyjemnością przez minione cztery lata śledziłem jego piłkarski rozwój. To że zostanie piłkarzem na miarę ekstraklasy, było oczywiste. Pytanie, które sobie zadawałem i stawiam do dziś, brzmi: jak daleko zajdzie w piłkarskiej hierarchii?
Do Bałtyku Koszalin trafił w wieku siedmiu lat. Na pierwsze zajęcia w wieku siedmiu lat przyprowadził go tata Mariusz Kozłowski. Starsi kibice Gwardii dobrze pamiętają go z ligowych występów. Kozłowski senior miał predyspozycje, aby grać w dużo lepszym klubie, ale większej kariery nie zrobił. Co nie powiodło się ojcu, z powodzeniem realizuje syn, którego pierwszym trenerem był Mirosław Wiszniewski.
– Trudno było, żeby nie rzucił się w oczy. Jako jedyny trenował w specjalnych okularach, co wówczas było dużą rzadkością. Ale oczywiście nie tylko tym się wyróżniał – zapewnia Wiszniewski, który ma rękę do piłkarskich talentów. To on przez wiele lat szkolił między innymi Sebastiana Rudola, który z Bałtyku, przez Salos Szczecin, trafił do Pogoni Szczecin.
– Kacper miał wyjątkowy dar. W zasadzie bez szkolenia potrafił kierunkowo przyjmować piłkę i posiadał wrodzony nawyk wychodzenia na pozycję. Na tle rówieśników imponował też dynamiką. Szybko zaczął grać ze starszymi chłopcami, bo ze swoimi rówieśnikami robił na boisku, co chciał. Z Kacprem w składzie wygrywaliśmy turnieje Orlika, grając z zespołami o dwa lata starszymi. Nie miał żadnego respektu dla rywali, grał z fantazją, zawsze miło się to oglądało. Miałem go pod swoją opieką prawie trzy lata. Z perspektywy czasu sądzę, że za długo, ale takie były wówczas lata – wspomina Wiszniewski.
– Żadne niepowodzenie nie było w stanie go zrazić, czy do czegoś zniechęcić. Miał mentalność zwycięzcy, Kacper to taki typowy samiec alfa – wspomina Łukasz Korszański, wychowawca szkolny Kozłowskiego w koszalińskiej SP 7, w klasach 4-6.
W Bałtyku funkcjonował system, w którym za treningi w klubie Kacpra odpowiadał trener Jakub Husejko, natomiast w szkole treningi i lekcje prowadził Korszański.
– Gdy pojechaliśmy na szkolny turniej piłki ręcznej, po zawodach do Kacpra przychodzili trenerzy szczypiorniaka i namawiali go, aby zmienił dyscyplinę, bo w piłce ręcznej na pewno będzie grał w reprezentacji Polski. Dodawali, że w piłce nożnej konkurencja jest większa i pewności zrobienia kariery wcale mieć nie będzie… Tylko się śmiałem z tych podchodów, bo już wówczas wierzyłem, że wystąpi w piłkarskiej reprezentacji Polski seniorów. Nie przypuszczałem tylko, że nastąpi to tak szybko – przyznaje Korszański.
Razem z Kacprem do jednej klasy chodził Adrian Bukowski, obecnie piłkarz Śląska Wrocław. – O Adrianie lada chwila usłyszymy wiele dobrego. Razem z Kacprem stanowili niesamowity duet. Każdy z nich chciał za wszelką cenę wygrać. Pewnego razu w SP nr 7 w Koszalinie zorganizowano turniej koszykówki. Do Kacpra i Adriana dodałem dwóch innych chłopców. Nasza czwórka wygrała cały turniej, pokonując zespoły składające się z zawodników na co dzień trenujących basket. Nie muszę dodawać, że Kacper, choć nie imponował wzrostem, natychmiast otrzymał kolejną propozycję zmiany sportu, tym razem na koszykówkę – śmieje się Korszański.
W klubie pieczę nad rozwojem Kacpra, w tak zwanym złotym wieku piłkarza, pełnił Jakub Husejko. Młodzi piłkarze, mając 10-12 lat, zazwyczaj nabywają najwięcej technicznych umiejętności. Gdy w tym okresie proces szkolenia będzie szwankował, straty w rozwoju zawodnika z reguły stają się już nie do odrobienia. – Jestem wdzięczny losowi, że miałem możliwość trenować takiego zawodnika. Kacpra regularnie przesuwaliśmy do starszej grupy. Na rówieśników był za dobry, potrafił z piłką przy nodze biegać od bramki do bramki, od jednego do drugiego pola karnego. Ze starszymi już mu tak łatwo nie było, ale nigdy nie był speszony tym, że gra z większymi i silniejszymi. Był bardzo mocny mentalnie. Gdy przegrywał, nakręcał się pozytywnie. Wygrywanie sprawiało mu ogromną radość, ale przy tym zawsze był bardzo koleżeński i uśmiechnięty. Posiadał umiejętność jednoczenia zespołu, skupiał wokół siebie kolegów. Bardzo szybko adaptował się do nowego środowiska, był natychmiast akceptowany przez grupę. I to samo możemy powiedzieć teraz, po sygnałach, jakie docierają ze zgrupowania reprezentacji Polski przygotowującej się do Euro. Dużo starsi kadrowicze o Kozłowskim wypowiadają się w samych superlatywach. Wychowanie i styl bycia wyniósł z domu, a w rozmowach zawsze wyczuwało się szacunek, jakim darzy rodziców. W domu był dobrze prowadzony i to dawało się odczuć na każdym kroku – dodaje Husejko.
– Rodzice to pierwsi trenerzy każdego zawodnika. Mama Kacpra była w szkole zawsze na każdym zebraniu, z kolei tata kibicował synowi na wszystkich możliwych zawodach i meczach – wspomina Korszański. – Kacper do prymusów nie należał, ale nie było z nim większych kłopotów. No może poza tym, że regularnie brał udział w zdarzeniach, podczas których pękały świetlówki na korytarzach czy szyby w szkolnych oknach. Mimo licznych uwag prawie na każdej przerwie próbowali grać w piłkę na korytarzach – śmieje się Korszański.
W Bałtyku mówią, że piłkarską technikę Kaper odziedziczył po tacie, ale charakter wojownika po mamie, która uprawiała w młodości judo.
– Sportowe geny to jedno, ale bez wytrwałej pracy nie zaszedłby tak daleko. Zawsze rzucało się w oczy, że to piłkarski kryształ, taki diament do oszlifowania – mówi z kolei Mateusz Kaźmierczak, który na wstępie zaznacza, że nie może sobie przypisać wkładu w szkolenie Kacpra. – Owszem, zdarzało się, że kilka razy trafił do mnie na trening, ale to absolutnie nie upoważnia mnie do tego, żebym uważał się za jego trenera. Zawsze imponował swobodą na boisku, pewnością podania czy strzału. Ale nic nie przychodzi samo z siebie. Żeby na meczu dziesięć razy dokładnie podać, najpierw trzeba to wykonać setki razy na treningu. I Kacper do każdego ćwiczenia przykładał się bardzo, bez względu na to czy był to trening w klubie, czy w szkole. Miał świadomość, że jeżeli koszykarz ma swoją klepkę, z której trafia zawsze do kosza, to tylko dzięki temu, że na treningach oddaje z tego miejsca tysiące rzutów. Kozłowski przykładał się na treningu do wszystkich zadań, wykonywał je na 100 procent możliwości i przy pełnej koncentracji – mówi Kaźmierczak. Piłkarska Polska po raz pierwszy talent Kapra zauważyła podczas ogólnopolskiego turnieju Rewelandia w Rewalu. – Kacper z Adrianem byli w nim nie do zatrzymania. Po imprezie zbierali mnóstwo pochwał, a organizatorzy twierdzili, że takiego talentu jak Kacper nie widzieli w Rewalu od czasu, gdy wiele lat wcześniej grał tam jako dzieciak Kamil Grosicki – wspomina Husejko.
Ostatni rok w Bałtyku Kacper trenował pod okiem Tomasza Pozorskiego. Gdy miał 13 lat i skończył szkołę podstawową, rodzice musieli podjąć decyzję, gdzie kontynuować piłkarskie szkolenie syna. – Wiem, że bardzo mocno na zmianę barw naciskał Lech. Ostatecznie rodzice wybrali Pogoń i kolejne lata dowiodły, że było to dobre posunięcie. My jako klub nie mogliśmy, ani nie zamierzaliśmy w żaden sposób ingerować w decyzję rodziców. Na pewno żałowaliśmy, że odchodzi, ale dla jego piłkarskiego rozwoju to było konieczne. U nas trenerów mamy świetnych, ale zaplecze treningowe, a zwłaszcza brak odpowiedniej konkurencji mógłby przyhamować jego rozwój. Na pewno w Bałtyku każdy mocno ściska za niego kciuki – zapewnia Zenek Bednarek, prezes Bałtyku Koszalin.
W Pogoni rozwijał się modelowo. Pod opieką mieli go: Tomasz Bielecki, Michał Zygoń, Piotr Łęczyński, Paweł Cretti, a zanim trafił pod skrzydła Costy Runjaicia, w drugim zespole terminował u Pawła Ozgi. Wszyscy oni przyczynili się do tego, że wieku 15 lat i 7 miesięcy zadebiutował w ekstraklasie. Jego rozwój został zatrzymany tylko raz, po groźnym w skutkach wypadku samochodowym, w którym uczestniczyła grupa młodych piłkarzy Pogoni. Na szczęście po ponad półrocznej absencji wrócił na ligowe boiska. Pod koniec marca tego roku zadebiutował w seniorskiej reprezentacji Polski, stając się najmłodszym po Włodzimierzu Lubańskim debiutantem w historii naszej kadry.
Co ciekawe, piłkarz dobijający do pierwszego składu w reprezentacji Polski nie gra od „deski do deski” w ligowych meczach Pogoni. Mało tego, do dziś nie zaliczył ani jednego występu w ekstraklasie w pełnym wymiarze 90 minut! Ale to temat na zupełnie inną historię…
– Zawsze miał charakter wilka. Nie był potulnym pieskiem, który czeka, co mu da jego pan, tylko zaciekle walczył o swoje. W profesjonalnym sporcie, gdzie panuje wielka konkurencja, wspomniane przysłowiowe pieski szybko znajdą się pod ścianą, której nie zdołają przeskoczyć. Przed Kacprem takiej ściany jeszcze nie postawiono – uważa Korszański.
– Prognozując rozwój Kacpra, nie sięgajmy za daleko. Nie chodźmy z głową w chmurach. Cieszmy się tym, co osiągnął w tej chwili. Już to, że w tak młodym wieku zagrał w reprezentacji seniorów, jest wielką sprawą. Chyba jak każdy bardzo chciałbym, żeby Paulo Sousa dał mu okazję wystąpić w Euro. Ale nawet jeżeli tak się nie stanie, za pewien czas to będzie pierwszoplanowy piłkarz naszej reprezentacji – kończy Jakub Husejko.
Dariusz JACHNO