Na poziomie ćwierćfinałów w piłkarskiej Lidze Mistrzów i Lidze Europy pozostało sześć drużyn angielskich, trzy hiszpańskie, po dwie z Włoch i Portugalii oraz po jednej z Holandii, Niemiec i Czech. W ćwierćfinale Ligi Europy zagrają między innymi Eintracht Frankfurt i Slavia Praga.
Ten pierwszy bronić będzie honoru niemieckiego futbolu, który od finałowego turnieju mistrzostw świata przeżywa coraz to nowe upokorzenia. Eintracht awansował do ćwierćfinału Ligi Europy mając budżet na poziomie 10. lub 11. miejsca w niemieckiej Bundeslidze.
To zespół zbudowany przez dyrektora sportowego Fredi Bobica z takich zawodników, jak N Dicka wypożyczony z francuskiego Auxerre, Da Costa – rezerwowy w Bayer Leverkusen, Kostic, który zaliczył spadek z HSV Hamburg, Haller z holenderskiego Utrechtu, Jovic sprowadzony z rezerw Benfiki Lizbona, Rode sprowadzony po 1,5 rocznej przerwie w grze i z trenerem ze Szwajcarii.
Nie trzeba zatem sprowadzać wielkich nazwisk i wydawać wielkich pieniędzy, by jako jedyny niemiecki zespół znaleźć się w elitarnym gronie zespołów na poziomie ćwierćfinałów europejskich pucharów. Eintracht uzyskał awans piłkarzami wartymi 22 mln euro. Tyle trzeba było za nich zapłacić, żeby mieć ich u siebie w drużynie.
Budżet nie jest problemem
Budżet Slavii Praga wynosi 27 mln euro. Oba kluby znajdują się w tym względzie w tyle za Legią Warszawa i są tylko nieznacznie przed Lechem Poznań. Budżet Pogoni Szczecin wynosi 8 mln euro, szczeciński klub na przestrzeni ostatnich dwóch okienek transferowych sprzedał piłkarzy za 7 mln euro, a wydał na nowych trzy razy mniej.
To pokazuje, jak niewiele dzieli polskie kluby od europejskich średniaków. Tak naprawdę to najbardziej brakuje ludzi umiejących pokierować projektem skazanym nie tylko na szybką sprzedaż piłkarzy i tkwienie w krajowym średniactwie, ale też umiejących stworzyć fundamenty pod sportowy sukces.
W roku 2012 Czechy w krajowym rankingu UEFA plasowały się na 19. pozycji, natomiast Polska była na 20. miejscu. Dziś Czesi zajmują 13. miejsce, mogą wystawić do gry w europejskich pucharach pięć drużyn, jedna z automatu gra w Lidze Mistrzów, kolejna w Lidze Europy, natomiast Polska spadła na 25. miejsce (branych jest pod uwagę pięć ostatnich sezonów).
W europejskim rankingu uwzględniającym ostatnie trzy sezony Polska plasuje się na 30. miejscu. Wyprzedziły nas: Kazachstan i Azerbejdżan, a doganiają: Litwa i Liechtenstein. Cypr za ostatnie trzy sezony plasuje się na 13. miejscu, a Czechy na 15. pozycji.
Wpadamy w przepaść
Zaczyna się robić przepaść nie tylko w stosunku do mocarzy, lub nawet średniaków europejskich. Zaczyna się robić przepaść w stosunku do krajów słabo rozwiniętych pod względem piłkarskim, ale i tak pod wieloma względami przerastających polską piłkę nożną.
Siedem lat temu byliśmy praktycznie na tym samym poziomie co Czesi mający przecież zdecydowanie mniejsze możliwości. Od tamtej pory zmieniło się bardzo wiele. W Polsce powstały nowoczesne stadiony, do klubów zaczęły napływać coraz większe pieniądze z tytułu praw telewizyjnych.
Samorządy i spółki Skarbu Państwa wspierają kluby, nie pobierają różnego rodzaju opłat, traktują firmy nastawione na finansowy zysk, jak podmioty specjalnej troski z powodu społecznego zasięgu, historii, tradycji, z uwagi na emocje. To są elementy, którymi polskie kluby rozgrywają swoje większe, lub mniejsze interesy, ale nie ma to nic wspólnego z podnoszeniem wartości sportowej, która ulega systematycznej degrengoladzie.
W Szczecinie trwa euforia związana z podpisaniem umowy na budowę obiektu piłkarskiego, czyli stadionu o pojemności ponad 20 tys. kibiców, a także boisk treningowych. Już trwają wyliczenia, ile klub zarobi na lożach biznesowych, w tytułu dnia meczowego, ale wcale to nie będzie oznaczało, że zyska na tym klub pod względem sportowym. Zyska właściciel klubu pod względem finansowym, ale już niekoniecznie przełoży się to postęp sportowy.
Stadiony to tylko środek
Przykłady z innych miast, gdzie powstały nowoczesne stadiony pokazują, że efekt jest odwrotnie proporcjonalny. Im lepsze warunki, tym gorsze wyniki. Nie dlatego, że jest lepsza infrastruktura, ale dlatego, że biznesem piłkarskim w Polsce zarządzają ludzie niekompetentni, lub mający zupełnie inne priorytety związane z zyskiem finansowym, ale już niekoniecznie postępem sportowym.
Polski futbol został w Europie zmarginalizowany i nie dlatego, że brakuje pieniędzy. Brakuje profesjonalistów. Polski piłkarz według raportu Sports Intelligence zarabia średnio 91 tys. euro rocznie. To o 30 tys euro więcej od średnio zarabiającego piłkarza w Czechach. To więcej niż zarabia się w klubach z Norwegii, Serbii, Białorusi czy Cypru, które tez nas wyprzedzają w europejskim rankingu.
Problem polega na tym, że różnica w zarobkach w lidze czeskiej jest znacznie większa biorąc pod uwagę kluby z górnej części tabeli, a te plasujące się w jej ogonie. Slavia Praga awans do ćwierćfinału Ligi Europy uzyskała grając siedmioma czeskimi piłkarzami w wyjściowym składzie. Na czternastu piłkarzy grających w tym meczu, aż dziewięciu to Czesi, a tylko pięciu to obcokrajowcy.
Slavia sprowadza wyróżniających się piłkarzy z ligi czeskiej, ale też płaci spore pieniądze za zagraniczne gwiazdy. Peter Olayinka został sprowadzony za 3,2 mln euro, a Alexandru Baluta za 2,65 mln euro. Slavia przed sezonem wydała na wzmocnienia 11 mln euro, ale opłaciło się. Dziś włoskie kluby: Fiorentina i Atalanta oferują za 24-letniego Tomasa Soucka 10 mln euro, czyli prawie tyle ile klub wydał w obecnym, bardzo udanym sezonie na wszystkie transfery.
Legia przejadła sukces
Legia dwa lata temu z tytułu awansu do fazy grupowej Ligi Mistrzów zarobiła ponad 20 mln euro. Też mogła wydać na wzmocnienia połowę z tej kwoty i zakupić na przykład takich piłkarzy, jak: Krzysztof Piątek, Jakub Piotrowski, Szymon Żurkowski czy Przemysław Frankowski. Gdyby macierzyste kluby tych piłkarzy otrzymały ofertę za 2 lub 2,5 mln euro, to na pewno podjęłyby rozmowy. Raczej na pewno zdecydowałyby się na transfery. Zyskaliby wszyscy.
Legia podobnie jak inne polskie kluby chce jednak piłkarzy za darmo, a następnie z tymi piłkarzami chce podbijać Europę, a nie potrafi nawet wyeliminować z rozgrywek o Puchar Polski I-ligowca z Częstochowy, w którym pierwszoplanową rolę odgrywa wypożyczony z Pogoni Szczecin Marcin Listkowski. Tak się nie da.
Polskie kluby są w tyle pod każdym względem. W klubach polskiej ekstraklasy gra średnio 8 procent wychowanków (w Pogoni jeszcze mniej, niecałe 7 procent), natomiast w lidze czeskiej tych wychowanków jest na poziomie ponad 23 procent.
W polskich klubach występuje ponad 46 procent obcokrajowców, natomiast w klubach z ligi czeskiej tych obcokrajowców jest niespełna 25 procent. To jeden z trzech najniższych współczynników w Europie. 10 lat temu w polskich klubach grało 32 procent obcokrajowców, czyli średnio jeden na trzech piłkarzy w drużynie. Dziś jest ich prawie połowa. W Czechach 10 lat temu obcokrajowców było 22 procent, dziś niewiele więcej.
Czechy to nie tylko Slavia
Problem w tym, że czeska piłka to nie tylko Slavia Praga. Międzynarodowe sukcesy osiągają też inne kluby: Sparta Praga czy Viktoria Pilzno. Awans czeskiej drużyny do europejskich rozgrywek to niejako gwarancja gry na odpowiednio przyzwoitym poziomie.
W obecnej edycji Ligi Europy w fazie grupowej grał zespół Jablonec, występujący na stadionie mogącym pomieścić 6 tys. kibiców, ale umiejący pokonać Dynamo Kijów. To jest klub z 45-tysięcznego miasta, który w ciągu ostatniej dekady aż pięć razy kwalifikował się do rozgrywek o europejskie puchary.
W ostatnich pięciu sezonach czeskie drużyny grały 12 razy w fazie grupowej Ligi Europy, cztery razy w fazie play-off. My trzy razy w grupie, dwa razy w play off. Czesi doszli dwa razy do ćwierćfinału, raz do 1/8 i raz do 1/16, polskie kluby dwa razy do 1/16. Na tle ligi czeskiej jesteśmy piłkarskimi pariasami, a to tylko liga czeska, a nie Premier League.
Polska spośród wszystkich krajów Europy Środkowo-Wschodniej ma wszelkie dane, by stać się wśród nich absolutnym liderem, a jest coraz częściej postrzegana jako outsider. Polska jest obok Ukrainy największym, najludniejszym w tej części Europy krajem. Piłka nożna to sport numer jeden. W Czechach dużą konkurencję stanowi hokej na lodzie, tak jest też na Białorusi, w krajach bałkańskich koszykówka.
Okoliczności sprzyjających rozwojowi sportowemu w Polsce jest mnóstwo. Nawet frekwencja, na którą tak mocno narzekamy jest na zdecydowanie wyższym poziomie niż w Czechach, na Białorusi, Ukrainie czy w krajach bałkańskich.
Na meczu ligi chorwackiej pojawiło się ostatnio 91 kibiców, a jest to liga plasująca się pod względem sportowym na 15. miejscu w Europie ,mogąca wystawić do europejskiej rywalizacji pięć klubów. Brakuje nam tego najważniejszego, sportowego wyniku. ©℗
Wojciech PARADA