Poniedziałek, 18 listopada 2024 r. 
REKLAMA

Piłka nożna. Jak otwierano bramy Bieszczad

Data publikacji: 26 sierpnia 2019 r. 22:22
Ostatnia aktualizacja: 26 sierpnia 2019 r. 22:22
Piłka nożna. Jak otwierano bramy Bieszczad
 

Stal Rzeszów będzie rywalem Pogoni Szczecin w 1/32 finału piłkarskiego Pucharu Polski. To zaledwie beniaminek drugiej ligi, ale w przeszłości stały bywalec ekstraklasy, grający nawet w europejskich pucharach.

Pogoń w ekstraklasie i na jej zapleczu stoczyła ze Stalą 26 spotkań, z których wygrała tylko pięć, natomiast w najwyższej klasie rozgrywkowej zaledwie cztery i tylko jeden raz w Rzeszowie. Było to prawie pół wieku temu. Szczecinianie pokonali rzeszowian 2:1 (0:0) po golach Fiałkowskiego (karny) i Kielca.

Portowcy w tym historycznym, jedynym zwycięskim meczu rozegranym w Rzeszowie wystąpili w składzie: Frączczak – Gołkowski, Fiałkowski, Malinowski (46, Kupcewicz), Szlinter – Tusiński, Kasztelan, Justek – Czubak, Kielec, Jakóbczak. Trenerem zespołu był Eugeniusz Ksol.

Rzeszów to najodleglejsze miasto w kraju, do którego musieli dotrzeć piłkarze Pogoni rywalizujący w najwyższej klasie rozgrywkowej. Według Google Maps trzeba pokonać dystans 812 kilometrów, natomiast do Amsterdamu jest mniej o jeden kilometr.

Nic zatem dziwnego, że w konfrontacji z miejscową Stalą szczecinianie mieli zawsze olbrzymie problemy. Zmęczeni długimi podróżami często nie mieli sił ani motywacji, by stawić czoła szczególnie groźnej przed własną publicznością ekipie.

Z pociągu na dancing

Z drużyną z Rzeszowa Pogoń walczyła głównie w latach 60. i w pierwszej połowie lat 70. ubiegłego wieku. Niemal zawsze rywalizowała z nią o utrzymanie się w ekstraklasie. Dla piłkarzy Pogoni szczególnie mało komfortowe były warunki podróży. Kolej co prawda nie funkcjonowała gorzej niż obecnie, ale wtedy sportowcy nie cieszyli się takimi względami jak w dzisiejszych czasach i musieli dostosować się do panującej rzeczywistości.

– Bywało, że jechaliśmy całą noc na stojąco – wspomina Andrzej Trywiański, w latach 60. obrońca Pogoni Szczecin. – W drodze powrotnej też nie było lekko. Gdy dojeżdżaliśmy do Szczecina, w lokalu „Bajka” przy al. Niepodległości trwała jeszcze w najlepsze zabawa. Wielu z nas zamiast do domów na wczesne śniadanie udawało się do wspomnianego lokalu na spóźnioną zabawę.

Obie drużyny niemal regularnie toczyły ze sobą boje o utrzymanie się w ekstraklasie. Po raz pierwszy w sezonie 1962/63. Szczecinianie na własnym boisku zremisowali 0:0, by przegrać w Rzeszowie 1:2.

– W Rzeszowie przegrywaliśmy niemal regularnie – opowiada Andrzej Trywiański. – Tam był specyficzny teren i specyficzne miejsce. Dziś to piękne nowoczesne miasto, ale wtedy jeszcze stara kresowa miejscowość i wyczuwało się to na każdym kroku.

Niesforny Trampisz

W sezonie 1963/64 drużynę Stali wzmocnił doświadczony Kazimierz Trampisz. To był wtedy legendarny piłkarz, uczestnik igrzysk olimpijskich w Helsinkach w roku 1952, a także pamiętnego spotkania z ZSRR w roku 1957, kiedy Polska wygrała 2:1 po bramkach Cieślika. Choć w roku 1963 miał już 34 lata, to dał się Trywiańskiemu mocno we znaki.

– Wtedy środki masowego przekazu nie były jeszcze tak rozwinięte jak obecnie, więc niektórzy piłkarze pozwalali sobie na znacznie więcej – kontynuuje Trywiański. – Trampisz był nie tylko znakomitym skrzydłowym, ale też niepokornym człowiekiem. Potrafił wieloma niedozwolonymi metodami uprzykrzyć życie kryjącym go obrońcom, w tym i mnie.

Trampisz nie był jedynym byłym piłkarzem Polonii Bytom, który trafiał później właśnie do Stali.

– Stal oczywiście ze względów sportowych nie była atrakcyjniejszym miejscem od Polonii – tłumaczy Andrzej Trywiański. – Leżała jednak bliżej wschodnich kresów, a zdecydowana większość piłkarzy Polonii to byli lwowiacy, którzy najnormalniej w świecie tęsknili za bliskimi sobie terenami i nie zawsze odnajdywali się na poniemieckim Górnym Śląsku.

Sezon 1964/65 to kolejna batalia obu klubów o utrzymanie. Jeden spadkowicz był już znany od dawna – Unia Racibórz. Drugim miał zostać ktoś z dwójki – Pogoń lub Stal Rzeszów. Rzeszów to było miasto leżące najbliżej wschodniej granicy, utraconych po wojnie terenów.

Rzeszów uprzywilejowany

Ponadto Rzeszów to była brama na Bieszczady, tu ludzie przyjeżdżali na wakacje, turystyka miała się rozwijać, a bez silnej pierwszoligowej drużyny piłkarskiej trudno było o dobrą promocję. Szczecin natomiast wciąż kojarzony był w Polsce jako „Dziki Zachód”.

– Pamiętam, jak odchodziłem z Odry Opole do Pogoni, to koledzy przestrzegali mnie, żebym nie jechał w to „dzikie miejsce”. Dziś jednak nie żałuję – mówi Andrzej Trywiański.

Stal Rzeszów zakończyła swoją przygodę z ekstraklasą w roku 1972 – po 10 latach nieprzerwanej gry na najwyższym szczeblu rozgrywek. O wszystkim decydowała konfrontacja z Pogonią.

Na jedną kolejkę przed końcem szczecinianie mieli dwa punkty przewagi nad Stalą, bezpośredni mecz z tą drużyną na własnym boisku, a na zakończenie wyjazd do Zabrza na spotkanie z nowym mistrzem Polski – Górnikiem.

Było jasne, że tylko wygrana ze Stalą zagwarantuje portowcom utrzymanie. Strata punktów mogła ich pozbawić pierwszoligowego bytu. Runda wiosenna roku 1972 była pierwszą, w której grał w Pogoni Henryk Wawrowski. Mecz ze Stalą pamięta bardzo dobrze, bo było to spotkanie o wyjątkowym ciężarze gatunkowym i obfitujące w wiele zaskakujących zdarzeń.

– Na stadionie był komplet widzów, a my zdawaliśmy sobie sprawę, że tylko zwycięstwo uratuje dla Szczecina ekstraklasę – wspomina Henryk Wawrowski. – Na każdy nasz gol rywal odpowiadał golem. Przy stanie 3:3 kibice już chyba zwątpili w nasz sukces, ale doczekali się.

Trzy gole Czubaka

Bohaterem meczu był Tadeusz Czubak. Właśnie spotkaniem ze Stalą zapewnił sobie miano najlepszego strzelca Pogoni w całym sezonie. Łącznie zdobył w nim 6 goli – tylko o połowę więcej niż w jednym meczu ze Stalą.

– Tadek był zawsze groźnym napastnikiem – kontynuuje Wawrowski. – Wtedy jednak wszystko mu wychodziło, był bezkonkurencyjny w grze głową. Rywal nie potrafił sobie z nim poradzić.

Bramkarzem Pogoni był wówczas Wojciech Frączczak. W całym sezonie grał na zmianę z Bogdanem Białkiem. To był już raczej zmierzch kariery tego doświadczonego i zasłużonego dla Pogoni bramkarza. Omal nie zakończyła się w dramatyczny dla niego sposób.

– Wojtek przy jednej ze straconych bramek popełnił błąd – wspomina Wawrowski. – Pocieszaliśmy go, jak mogliśmy. Jednocześnie byliśmy wściekli, bo sytuacja wymykała się nam spod kontroli. Jakże wielką ulgę przeżył Wojtek po ostatnim gwizdku sędziego.

Nieuchwytny Kozerski

W Stali pierwszoplanową postacią był Marian Kozerski, błyskotliwy skrzydłowy, z którym najwięcej problemów miał właśnie Wawrowski. Kozerski na początku lat 70. był powoływany do reprezentacji Polski prowadzonej jeszcze wtedy przez Ryszarda Koncewicza. Zastępujący go Kazimierz Górski nie widział już Kozerskiego w swojej drużynie.

– Nasze pojedynki uznano wtedy za okrasę meczu – mówi Henryk Wawrowski. – Rywale liczyli bardzo na jego technikę, a moi koledzy zaufali mi, że jestem w stanie Mariana powstrzymać. Udało mi się wyjść z tej rywalizacji zwycięsko, choć miewałem spore problemy.

W sezonie 1974/75 Stal odniosła swój największy sukces. Wywalczyła Puchar Polski, a w półfinale wygrała z Pogonią 3:0. Dokonała tego jako klub drugoligowy.

– Byliśmy wtedy zajęci walką o ligowy byt, a Stal była rozpędzona, grała u siebie i wygrała – mówi Henryk Wawrowski.

Awans, PZP i spadek

Stal i Pogoń po raz ostatni mierzyły się na szczeblu ekstraklasy w sezonie 1975/76. Stal grała wówczas w Pucharze Zdobywców Pucharów i była nawet bliska awansu do ćwierćfinału. W 1/8 finału przegrała w pierwszym meczu z walijskim Wrexam 0:2, by w rewanżu zdobyć na 20 minut przed końcem gola na 1:0 (bramka Kozerskiego). Stal ruszyła do huraganowych ataków, ale nadziała się na kontrę, zremisowała 1:1 i odpadła z rywalizacji. W polskiej ekstraklasie radziła sobie zdecydowanie gorzej. Jesienią przegrała w Szczecinie 0:3.

– Stal przyjechała do nas w dobrych nastrojach – wspomina Wawrowski. – Co prawda z rozgrywek PZP wyeliminowali ich Walijczycy, ale byli podbudowani dobrym rewanżowym meczem i wygraną w lidze nad Legią 1:0.

W Szczecinie nie mieli jednak szans. Pogoń była wówczas rewelacją rozgrywek. Strzelała bardzo dużo goli, grała ofensywnie i z polotem. W całych rozgrywkach zdobyła 46 bramek – najwięcej spośród wszystkich drużyn.

– W przerwie zimowej typowano nas nawet na mistrzów Polski – mówi Wawrowski.

Ostatni mecz na poziomie ekstraklasy oba zespoły rozegrały w rundzie wiosennej roku 1976. Portowcy przegrali w Rzeszowie 0:3, a dwa gole zdobył wspomniany Kozerski, który w bezpośrednich starciach z Pogonią wpisywał się na listę strzelców aż pięć razy.

Pogoń w tym historycznym, bo ostatnim meczu grała w składzie: Szczech – Wawrowski, Malinowski (56, Jatczak), Kozłowski, Boguszewicz – Mikulski (56, Kensy), Kasztelan, Mańko – Justek, Babij, Czepan. ©℗ 

Wojciech PARADA

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA