4 września 1963 r. reprezentacja Polski rozegrała na szczecińskim stadionie przy ul. Twardowskiego pierwszy oficjalny mecz. Rozgromiła Norwegię 9:0, a w drużynie prowadzonej przez trenera Tadeusza Forysia zadebiutował zaledwie 16-letni młokos z Zabrza Włodzimierz Lubański. Wtedy nikt nie mógł przypuszczać, że spotkanie przejdzie do historii polskiego futbolu z kilku powodów.
Po pierwsze, tak wysoko nasza kadra nigdy wcześniej jeszcze nie wygrała, a rezultat pozostawał rekordowym aż do 2009 roku, kiedy polscy piłkarze rozgromili w Kielcach San Marino 10:0. Nikt wtedy też nie mógł przewidzieć, jak fantastyczną karierę rozpoczyna Włodzimierz Lubański. W drużynie narodowej z dwuletnią przerwą spowodowaną kontuzją grał przez 17 lat i rozegrał 80 spotkań, strzelając 50 goli. W Szczecinie jednak miało to miejsce po raz pierwszy.
Na początku lat 60. ubiegłego wieku nasze miasto stało się nową siłą na piłkarskiej mapie Polski. W latach 1962-64 w najwyższej klasie rozgrywkowej grała nie tylko Pogoń, ale również Arkonia.
Arkonia przed Pogonią
Ta druga była nawet silniejsza. Sezon 1962/63 zakończyła na 6. miejscu, a kolejny też zaczęła znakomicie. Mecz Polska - Norwegia rozegrano po pięciu kolejkach sezonu 1962/63. Arkonia plasowała się wówczas na 7. miejscu, a Pogoń na ostatnim - czternastym, remisując tylko w jednym z pięciu meczów, ale za to z Górnikiem Zabrze.
- Arkonia rzeczywiście prezentowała się od nas lepiej - wspomina okres sprzed pół wieku Eugeniusz Ksol, wtedy piłkarz Pogoni. - Miała kilku doświadczonych piłkarzy sprowadzonych z południa Polski i ci decydowali o obliczu drużyny.
Dwaj z nich byli nawet powołani na mecz z Norwegią. Trener Foryś początkowo widział w składzie znakomitego obrońcę Ryszarda Krzyżanowskiego. Gdy przebywał w Szczecinie z wizytą, by zaopiniować obiekt sportowy, na którym Polska miała mierzyć się z Norwegią, obejrzał też spotkanie ligowe Arkonii z Ruchem Chorzów w Lasku Arkońskim.
Krzyżanowski nie wypadł w tym meczu dobrze, ale Forysiowi zaimponował Władysław Gzel. Ostatecznie tylko ten drugi znalazł się w reprezentacji na mecz z Norwegią. Nie było natomiast żadnego piłkarza Pogoni. Po cichu liczono, że powołanie może otrzymać 21-letni Marian Kielec, który debiutował już w kadrze, ale nowy sezon rozpoczął kiepsko.
Wygrany sparring z Legią
Reprezentacja narodowa zebrała się w Warszawie. Tam rozegrała jeszcze towarzyski mecz z drużyną Legii Warszawa i wygrała go 6:3. Potem pociągiem specjalnym przyjechała do Szczecina. W naszym mieście zameldowała się dzień przed meczem. Pociąg przyjechał punktualnie o godzinie 6 rano, a już w godzinach popołudniowych nasi piłkarze trenowali na szczecińskim stadionie.
Dla większości reprezentantów nie stanowił on zagadki. Kilku kadrowiczów grało na nim jeszcze w latach 50. ubiegłego wieku. W roku 1956 w nieoficjalnym spotkaniu polska reprezentacja ograła reprezentację Szczecina, a dwie bramki zdobył między innymi Lucjan Brychczy, który 4 września 1963 roku wprowadzał naszą drużynę na boisko w roli kapitana zespołu.
Środki masowego przekazu nie były wówczas tak doskonale poinformowane jak obecnie. Choć godzina treningu nie była znana, to na szczecińskim stadionie pojawiło się kilka tysięcy osób. Skąd wiedzieli o treningu? Prawdopodobnie czekali przez cały dzień.
Piłkarz w tenisówkach
Reprezentanci Polski zademonstrowali trening strzelecki i już wtedy zaimponowali wysoką formą. Brychczy, Faber, Oślizło czy Blaut to były największe indywidualności w polskim zespole. Ten ostatni wyszedł na trening w... tenisówkach, ale nie stanowiło to dla niego większego problemu.
Już wtedy też największa uwaga skupiała się na Lubańskim. Szczecin był dla niego miejscem szczególnym, bo właśnie tu debiutował w ekstraklasie. Rok wcześniej wybiegł na boisko pierwszoligowej drużyny Górnika Zabrze w wygranym meczu z Arkonią 3:1.
Poczynał sobie bez kompleksów, jednak dzień przed meczem z Norwegią nie był pewny gry w wyjściowym składzie. Również trener Foryś w wywiadzie udzielonym „Kurierowi Szczecińskiemu" nie wymieniał nazwiska napastnika Górnika w wyjściowym składzie.
16-letni napastnik nie był jedynym piłkarzem Górnika, który debiutował w Szczecinie. Drugim był Zygfryd Szołtysik. Przez następną dekadę ten duet dostarczył kibicom szczególnie Górnika Zabrze niezapomnianych wrażeń. Obaj byli podstawowymi piłkarzami reprezentacji Polski przez długie lata.
Kąpiel po treningu
Polscy piłkarze po jedynym oficjalnym treningu długo pozostawali na szczecińskim obiekcie. Ten ponad pół wieku temu prezentował się znakomicie. Nieopodal funkcjonowało dopiero co oddane do użytku nowoczesne kąpielisko. Polscy piłkarze nie omieszkali z niego skorzystać.
Swój mecz rozgrywały rezerwy Pogoni, które z trudem uporały się z Osadnikiem Myślibórz. Dopiero po tym spotkaniu kadra udała się na odpoczynek do Domu Marynarza znajdującego się wówczas na Wałach Chrobrego (dzisiejszy Focus).
Reprezentacja Polski otoczona została szczególną opieką. Na jej potrzeby wynajęto wówczas autobus, który dowoził drużynę z hotelu na stadion i na odwrót. Na tamte czasy to był duży przywilej.
Mecz rozgrywany był w upalne środowe popołudnie. Początek zaplanowano na g. 17, a dzień pierwszego oficjalnego meczu na szczecińskim stadionie zbiegł się z inauguracją roku szkolnego. Piłkarzy przywitały dziewczęta ubrane w stroje ludowe. Tak wtedy akcentowano wyjątkowość wydarzenia.
- Początkowo miałem tremę - wspomina W. Lubański. - Pierwszego gola zdobył również debiutujący w drużynie Zyga Szołtysik, a po drugim uzyskanym przez Fabera trema całkowicie zniknęła.
Godzina gry Lubańskiego
Lubański strzelił gola na 3:0, a z boiska zszedł po godzinie gry.
- Nigdy nie zapomnę tych owacji, które otrzymałem od szczecińskiej publiczności. Nie spodziewałem się tego.
Szczecińscy fani szybko zorientowali się, że to mogą być narodziny wielkiej futbolowej gwiazdy i tak też było w istocie. Dużą przytomnością umysłu błysnął trener Foryś, który nie szafował zbyt mocno młodym organizmem piłkarza.
Później nasz szkoleniowiec miał jednak z tego powodu spore problemy. U Lubańskiego stwierdzono problemy z sercem i niesłusznie uznano, że to efekt nadmiernej eksploatacji młodego organizmu. Liczne badania pokazały, że piłkarz był tylko przemęczony i kontynuował świetną karierę.
Norwegowie dopiero w drugiej połowie zupełnie spuścili z tonu i tracili gola za golem. Byli zupełnie załamani i przegrali w najwyższych rozmiarach od 1945 roku, czyli od 18 lat.
- Spodziewaliśmy się zdecydowanie trudniejszej przeprawy - mówił po spotkaniu Lucjan Brychczy, który w hotelowym holu w Domu Marynarza był najbardziej obleganym przez dziennikarzy piłkarzem. - Norwegowie przyjechali do nas po wygranej ze Szkocją i remisie ze Szwecją, wicemistrzem świata z roku 1958. Nie wiem, co się takiego stało, że tak sromotnie przegrali.
Agencje chwaliły drużynę
Wiedziały za to doskonale norweskie agencje, które specjalnie nie winiły swojej drużyny za wysoką porażkę. Twierdziły, że to Polska zagrała fantastycznie i szumnie zaliczyły ją do największych tuzów światowego futbolu.
Publiczność miała wiele powodów do radości, a docenili to po spotkaniu piłkarze. Bernard Blaut w wywiadzie dla „Kuriera Szczecińskiego" podkreślał świetną postawę publiczności. Chwalił też szczeciński obiekt.
- To wielka przyjemność zagrać na tak wspaniałym i nowoczesnym obiekcie - mówił ponad 50 lat temu Bernard Blaut. - Powinien on służyć kilku pokoleniom szczecinian.
Wtedy znakomity piłkarz nie mógł jeszcze wiedzieć, że słowa te okażą się prorocze. Bernard Blaut nie krył pochwał też szczecińskiej widowni.
- Żałuję, że nie mogę codziennie grać przed taką wspaniałą publicznością - kontynuował jeden z najlepszych wtedy polskich piłkarzy. - Ta w Warszawie nie reaguje tak wspaniale i żywiołowo.
Odważne słowa piłkarza
Dziś niestety wygląda to zgoła odmiennie, ale znamienne, jak odważny musiał być piłkarz, który chwalił kibiców z innego miasta, dając za przykład fanom kibicującym jego drużynie - Legii.
Polscy piłkarze długo nie mogli zejść z boiska. Wiwatująca publiczność wtargnęła na boisko, by radować się wraz z piłkarzami. Choć był to zaledwie mecz towarzyski, nic nieznaczący, to entuzjazm był ogromny. Trybuny od płyty boiska dzielił zaledwie metrowy płotek, który tysiące szczecinian z łatwością pokonało.
- Nie pamiętam, kiedy kibice znosili mnie z boiska na rękach - kontynuował po spotkaniu Bernard Blaut.
Ostatni raz taka sytuacja miała miejsce w roku 1957, kiedy Polska niespodziewanie pokonała na stadionie śląskim ZSRR 2:1 w barażowym meczu o awans do finałów mistrzostw świata.
Ponad 30 tysięcy kibiców żywiołowo reagujących na wydarzenia piłkarskie i zaraz po zakończeniu meczu najlepiej obrazowało nastroje, jakie panowały w społeczeństwie. Telewizja dopiero raczkowała, telefony stacjonarne mieli tylko dygnitarze, samochodami jeździli nieliczni, dlatego przyjazd reprezentacji Polski i jej fantastyczny wynik spowodowały falę radości i entuzjazmu - w dzisiejszych czasach nie do powtórzenia. ©℗ Wojciech Parada