Szymon Jadczak napisał książkę „Wisła w ogniu”, w której opisuje zbrodnicze mechanizmy funkcjonujące pod przykryciem kibicowskiej narracji. Mało tego, kryminalna działalność zorganizowanych grup przestępczych odbywała się w ramach struktur klubu z ponad 100-letnią tradycją działającego w dużym rozpoznawalnym w Europie mieście.
To co opisał Szymon Jadczak na przykładzie Wisły Kraków, może zdarzyć się w każdym innym polskim klubie. Tak naprawdę to pewne mechanizmy w wielu innych miejscach są bardzo zbliżone. Dziś szef kibiców rozmawia z szefem klubu jak partner z partnerem, a kolejny krok od takiej zażyłości może okazać się już zabójczy dla klubu.
Mało tego, każdy inny polski klub ma małe szanse w konfrontacji z grupami przestępczymi mieniącymi się kibicami danego klubu. To jest przykrywka, pewne alibi do działalności przestępczej, która odbywała się w Krakowie przy biernej akceptacji władz miasta, służb i innych grup społecznych dających przyzwolenie na działalność praktycznie bez żadnych ograniczeń.
Wisła stała się w Polsce pierwszym dużym klubem, w którym zorganizowana grupa przestępcza przejęła w nim władzę. Działała pod przykrywką klubu sportowego otrzymującego dotacje, fundusze ze stacji telewizyjnej, zarabiającego na dniu meczowym dzięki sprzedaży karnetów, biletów, pamiątek, a także dzięki transferom.
Wisła zadłużona
Potem okazało się, że kasa klubu była nie tylko pusta, ale klub został poważnie zadłużony. Pieniądze były wyprowadzane, klub był okradany, PZPN wydawał licencję na grę w ekstraklasie, choć podejrzeń na zbrodniczą działalność było coraz więcej. Zawsze psychoza strachu brała górę.
Niewiele brakowałoby, żeby Wisła przestała istnieć. Wciąż jest zagrożenie, że to może nastąpić. Długi nie zostały spłacone, drużyna jest słaba, może zostać zdegradowana. Wtedy przyszłość zasłużonego dla polskiego futbolu klubu stanie na krawędzi.
Przykład Wisły opisany w książce Szymona Jadczaka stanowi przestrogę dla innych klubów i otwiera oczy, jak niewiele potrzeba, by pozornie funkcjonujące na mocnych fundamentach sportowe struktury przerodziły się w siatkę przestępczą trudną do skontrolowania i zatrzymania.
W żadnym innym polskim klubie nie ma we władzach klubu grup kibicowskich, które jednak niemal we wszystkich klubach mają sporo do powiedzenia, ich głos wybrzmiewa dość głośno, domagają się przywilejów, chcą być traktowani szczególnie, jako ważna część klubu, choć tak naprawdę nic albo niewiele temu klubowi dają. Poza kłopotami i karami finansowymi.
Niedokończony mecz
W momentach kryzysowych pokazują jednak swoją siłę, a raczej swoją niebezpieczną zbrodniczą twarz. 1,5 roku temu w ostatniej kolejce sezonu 2017/18 Lech podejmował Legię, a fani gospodarzy nie pozwolili na dokończenie spotkania, które dawało rywalowi tytuł mistrza Polski.
Upokorzenie dla dużej grupy poznańskich kibiców było zbyt duże i już przed meczem były wyraźne sygnały, że mecz zakończy się właśnie w ten sposób. Fani poznańskiego klubu pokazali, że mogą przerwać mecz, mogą zdemolować część stadionu, mogą zrobić praktycznie wszystko, wcześniej dokładnie sobie swoje działania planując i nikt nie jest w stanie im w tym przeszkodzić.
Mogą wejść do gabinetu prezesa, wyrazić swoją opinię, przekazując własne decyzje, nie licząc się z konsekwencjami dla całego klubu i dużej kibicowskiej społeczności. W ten sposób pokazują reszcie społeczeństwa, że tak naprawdę w tym środowisku nie działają żadne zasady, obowiązuje prawo silniejszego.
Również 1,5 roku temu podczas finałowego meczu o Puchar Polski pomiędzy Legią i Arką ze strony fanów tych drugich wyleciały race z rakietnicy. Zapalił się element dachu, groziło bardzo duże niebezpieczeństwo, ale winnych nie znaleziono, choć Stadion Narodowy jest obiektem nowoczesnym, wyposażonym w monitoring.
Walki stadionowe
Kilka miesięcy wcześniej fani Cracovii użyli tej samej broni w stosunku do fanów Wisły i na szczęście też nikt nie ucierpiał, ale był to ewidentnie atak w celu wyrządzenia krzywdy drugiej osobie. Stadion stał się areną walki, w której zaczęto używać coraz bardziej niebezpiecznych narzędzi.
Pół roku temu Arka Gdynia przed meczem zwolniła trenera Zbigniewa Smółkę, ponieważ dość mocno nalegała na to jedna z bardziej charyzmatycznych grup kibicowskich. Szkoleniowiec już wcześniej otrzymywał pogróżki, czuł się mało komfortowo, ale z Arki został zwolniony tak naprawdę pod wpływem nacisku kibiców.
Polskie stadiony stały się oazą bezpieczeństwa dla chuliganów. Coroczne raporty odnośnie bezpieczeństwa na obiektach pokazują małą skalę zagrożenia, jednak rzeczywistość pokazuje, że każda próba wywołania awantury nie spotyka się później z żadnymi restrykcjami.
To od chuliganów i przestępców zależy, czy na stadionie będzie spokój, czy awantura. Czy polecą w górę pociski z rakietnic, czy może jednak nie. To nie prezesi decydują o standardach obowiązujących na trybunach, a także coraz częściej w klubowych gabinetach, ale nieformalne grupy kibicowskie przenikające się z grupami przestępczymi.
Stadiony stały się miejscem, gdzie można łamać prawo, można nie przestrzegać przyjętych norm zachowania i nikt później nie poniesie za to żadnych konsekwencji. Książka Szymona Jadczaka między innymi pokazuje, że tolerowanie grup przestępczych na stadionach, a także w klubowych strukturach bardzo szybko może przerodzić się w oddanie władzy lub nieoficjalne dzielenie się nią z nieformalnymi grupami społecznymi, niekoniecznie przestępczymi, ale bardzo podejrzanymi.
Nowe stadiony i stare problemy
Kończąca się dekada miała wprowadzić polski futbol klubowy na zupełnie inny poziom z kilku powodów. Przede wszystkim nowe stadiony, które zostały wybudowane z pieniędzy podatników, miały wygonić z trybun element przestępczy, a okazało się, że w wielu przypadkach nowoczesne trybuny umocniły jeszcze bardziej grupy przestępcze, które w każdej chwili mogą zagrozić swoim piłkarzom, jeżeli nie będą grać na miarę możliwości i mogą ich do woli dyscyplinować po każdym przegranym meczu. Obrazki ze słownymi połajankami stały się na polskich stadionach powszechne.
Polski futbol klubowy utrzymywany jest z pieniędzy wynegocjowanych ze stacji telewizyjnych, a także dzięki dużej pomocy samorządów. Trochę to przypomina sytuację sprzed 20 lat. Wszyscy wiedzieli, że polski futbol jest skorumpowany, mecze są kupowane, sprzedawane, sędziowie i obserwatorzy są przekupni, a dobrym trenerem jest ten, który umie ułożyć się z sędzią. Wszyscy wiedzieli, ale nikt nie reagował. Tak jak dziś w kwestii przestępców na stadionach.
Dziś korupcja jest przeszłością, ale wcale to nie znaczy, że polski futbol wyzdrowiał. Zachorował na wiele innych chorób. Problem przestępczości, tolerowania jej lub jej bardziej łagodnych odmian jest jedną z nich. Może najbardziej zauważalną w chwilach napięcia, ale niejedyną.
Pracę w roli trenerów, dyrektorów sportowych, trenerów koordynatorów dostają byli piłkarze, którzy nie zdążyli nawet przeprowadzić jednego treningu. Byli piłkarze stają na czele struktur klubowych, choć nie mają żadnego wykształcenia. Wystarczy, że chcą, mocno się przepychają, skutecznie się promują.
Biznesmeni z daleka od futbolu
Żaden poważny biznesmen nie będzie chciał uczestniczyć we wspólnej zabawie z kryminalistami wywodzącymi się z trybun, byłymi piłkarzami bez wykształcenia i prezesami bez piłkarskiej pasji, ale z ogromną chęcią pokazania się, zarabiania na transferach i innych okolicznych przedsięwzięciach związanych z działalnością klubów.
W poprzedniej dekadzie wiele polskich klubów finansowanych było przez prywatnych inwestorów. W samej Pogoni mieliśmy kilka takich osób, jak Sabri Bekdas czy Antoni Ptak, którzy wykładali własne pieniądze na działalność klubową. Dziś w klubach ekstraklasy prywatnych właścicieli nie ma, a ci, którzy w niej działali w przeszłości, zostali zapamiętani bardziej jako nieudacznicy niż dobrodzieje.
Obecnie sternicy polskich klubów najlepsze co potrafią, to wyciągać kolejne pieniądze z państwowych lub samorządowych struktur. Szacuje się, że polski futbol profesjonalny utrzymywany jest w różnych formach w 80 procentach ze środków publicznych, a pieniądze te powinny trafiać na sport dziecięcy i amatorski.
Do piłki klubowej na najwyższym poziomie w Polsce nie garną się tęgie sportowe umysły chcące pozytywnych zmian. To raczej przypadkowo zebrane środowisko przeciętnych ludzi z bardzo płytkimi, głównie finansowymi i wizerunkowymi motywacjami.
Polską piłką klubową zawładnęli ludzie nieprzygotowani do kierowania poważnymi futbolowymi przedsięwzięciami. Na szczyt klubowej piramidy trafiają ludzie bez odpowiedniego przygotowania, bez wykształcenia, ale w wyniku nieformalnych związków, układów.
Są to osoby łatwo trafiające ze swoim przekazem do dużej grupy odbiorców, mało mówią o konkretach, dużo o świetlanej przyszłości, sprytnie potrafią kamuflować niedostatki, nieumiejętność zarządzania, stosują korzystne dla siebie metafory, socjotechniki, ale brak w tym wszystkim treści, czyli jakiegokolwiek sportowego sukcesu. ©℗
Wojciech PARADA
Fot. R. Pakieser