Alexander Gorgon przez cztery i pół roku był piłkarzem Pogoni. Dwukrotnie wywalczył z nią 3. miejsce w Ekstraklasie. Odszedł, a raczej musiał odejść w styczniu tego roku. Ze Szczecinem wciąż jest związany bardzo mocno, o czym mówi „Kurierowi”. W rozmowie wrócił także do okresu z początku roku, gdy Pogoń znalazła się na krawędzi upadku z powodów finansowych. Gorgon obecnie jest piłkarzem SCR Altach występującego w austriackiej Bundeslidze, ale bardzo uważnie śledzi losy Pogoni, a zbliżające się święta Bożego Narodzenia spędzi w Szczecinie.
- Jak pan ocenia 10. miejsce Pogoni po pierwszej części sezonu, czyli najgorsze od kilku lat?
- Pewnie nikomu z kibiców Pogoni nie podoba się, że jest tak daleko w tabeli. Dużo jest powodów takiej sytuacji. Wiele się w klubie pozmieniało – od władz do składu drużyny. Powiem szczerze, że byłbym zdziwiony, gdyby to od razu zaskoczyło.
- A propos zmian. Czy tak duża rewolucja kadrowa w zespole była potrzebna, skoro w minionym sezonie drużyna zajęła 4. miejsce w lidze i doszła do finału PP?
- Klub przejął nowy właściciel, który miał swoją wizję i chciał wszystko budować od nowa. Wydawało mu się, że od początku się uda, mówił o wysokich celach, co nie było czymś złym. Niestety, rzeczywistość jest inna i teraz niektórym osobom łatwo jest powiedzieć, że trzeba było dużo rzeczy zrobić inaczej. Pamiętajmy, że od czasu gdy zespół objął trener Robert Kolendowic, była duża zawierucha w klubie i nie było można spokojnie pracować, ale mimo tego pod względem sportowym było dobrze. Byliśmy prawdziwą drużyną, która trzymała się razem, jeszcze za mojej bytności w klubie i później gdy już odszedłem.
- Kto odegrał największą rolę w scaleniu drużyny w trudnych miesiącach na przełomie roku?
- Nie wiedzieliśmy, w jaką stronę to wszystko się potoczy, ale czuliśmy wielką pozytywną energię przekazywaną od całego sztabu trenerskiego. Mam na myśli nie tylko trenera Kolendowicza i jego asystentów, Pawła Ozgę i Tomasz Grzegorczyka, ale pozostałe osoby ze sztabu. Ich też dotknęły kłopoty z wypłatą pensji, ale nigdy nie okazywali złych emocji, żeby mogli to dostrzec zawodnicy. Ciągnęli nas do przodu, żebyśmy mieli dobry nastrój i zarażaliśmy się tym nawzajem. Mieliśmy już taką pakę, która była ze sobą od lat, że nawet trudne sprawy nie mogły nas dopaść i osłabić.
- Odszedł pan w styczniu, oficjalnie za porozumieniem stron, ale wiadomo było, że wówczas oszczędzano w Pogoni na kontraktach piłkarzy.
- Miałem całkiem inne plany. Chciałem zostać w Pogoni, przedłużyć kontrakt o kolejny rok, może nawet zostać po zakończeniu kariery i objąć jakąś funkcję. Jestem od tylu lat w Szczecinie, czuję się związany z Pogonią i bardzo mi na niej zależy. Planuję zostać w piłce po zakończeniu kariery zawodniczej i tym kierunku chcę się jeszcze kształcić. Na razie mam licencję UEFA B.
- Rozwiązanie kontraktu zaproponowane przez Pogoń było dużym szokiem. Jak to wyglądało?
- Nie był to wielki szok. Odbywały się rozmowy ze starym zarządem, na którego czele stał Jarosław Mroczek i wyczułem z nich, że jeśli przyjdzie nowa władza w klubie, to będzie miała inną wizję, nastąpi odmłodzenia drużyny. Wyłapywałem jakieś zdania z tych rozmów i czułem, że moja przyszłość w Pogoni jest bardzo niepewna. Jeśli nie podpisano nowego kontraktu z Rafałem Kurzawą - postacią bardzo ważną - o pięć lat młodszym ode mnie, to o czymś świadczyło. Przyszła oferta z Altach, która nie w pełni mnie satysfakcjonowała i była wyjściem awaryjnym. Jeśli z Pogoni dostałbym sygnał, że mogę tu zostać, to żadnych ruchów bym nie podejmował.
Rozmawiał Jerzy CHWAŁEK