21 kwietnia, to data urodzin Pogoni Szczecin. Dziś obchodzimy 69 rocznicę powstania klubu, który szczególnie w początkach swojej działalności przechodził różne koleje losy, a do krajowej elity dobijał się praktycznie z piłkarskich nizin.
Dziś chcemy przedstawić historię nie tyle klubu, konkretnych dat, zmian nazwy, awansów, największych sukcesów, ale początków całego szczecińskiego futbolu, mających niewątpliwy wpływ na przyszłość Pogoni, a także konkretnych osób, które funkcjonowały w rzeczywistości całkowicie odmiennej od dzisiejszej.
3 czerwca 1945 roku polskie władze otrzymały zgodę na wprowadzenie się do Szczecina. Sytuacja polityczna była bardzo niepewna. Wciąż nie wiadomo było, czy miasto zostanie w rękach niemieckich, czy odbudowane zostanie, jako polska już osada. Szczecin leżał w ruinach. Pojawiające się tysiące osadników z odległych zakątków kraju nie znały dnia i godziny.
- Mieszkałem z rodziną niemiecką na Pogodnie - wspomina Stefan Żywotko, później jeden z najwybitniejszych szczecińskich trenerów, który trafił do miasta aż z Lwowa. - Nie było między nami wrogości. Pomagałem im. Przypominali mi rodziców. Byli wystraszeni. Wkrótce zostali wywiezieni z dworca na Pogodnie. Działo się to nocą, by nie drażnić i nie prowokować coraz odważniej osiedlającej się polskiej części społeczeństwa.
Polskie miasta, przemysł i drogi zostały zniszczone w 80 procentach. To był priorytet, by odbudować kraj ze zniszczeń wojennych. Pozornie wydawać by się mogło, że w czasach, gdy postawa polityczna była ważniejsza od wiedzy i wykształcenia, nie ma miejsca na rozrywkę i sport. Było jednak inaczej.
Kazimierz Sworzeniowski był wielkim entuzjastą piłki nożnej i pionierem Szczecina. To on w swoim mieszkaniu przy ul. 5 lipca inicjował pierwsze spotkania organizacyjne w celu powołania struktur sportowych.
Z Gelsenkirchen do Szczecina
Innym zagorzałym fanem piłki nożnej w powojennym Szczecinie był Jan Dixa, urodzony w niemieckim Gelsenkirchen działacz, sędzia i trener. Wraz ze Stefanem Żywotko, Marianem Suchogórskim i Kazimierzem Górskim kończył pierwszy kurs trenerski w powojennej Polsce.
- To był kwiat polskiej myśli szkoleniowej - wspomina po latach Stefan Żywotko. - Przez wiele lat absolwenci tego kursu wytyczali piłkarskie trendy w naszym kraju.
W rozwój futbolu na Ziemiach Odzyskanych zaangażowane były też żony działaczy. Szyły koszulki i spodenki na pierwsze mecze piłkarskie. Materiały pochodziły z hitlerowskich flag, powiewających na ulicach Szczecina i nie tylko.
Pierwszy oficjalny mecz rozegrano 17 lipca 1945 roku. Założona przez Jana Dixę Odra Szczecin mierzyła się z piłkarzami wywodzącymi się z wojsk armii angielskiej okupującej Szczecin. Polacy wygrali 4:1, a jedną z bramek zdobył Kazimierz Lubik - później wybitny trener od lekkiej atletyki, a konkretnie od biegów płotkarskich. Spotkanie obserwowało około 80 procent ludności Szczecina. Wtedy każda społeczna inicjatywa wywoływała ogromny entuzjazm.
Lubik pierwszym piłkarskim bohaterem
Pochodzący z Poznania 23 letni wówczas Lubik był pierwszym piłkarskim bohaterem powojennego Szczecina. Miesiąc po spotkaniu z angielskimi żołnierzami rozegrano spotkanie dwóch szczecińskich klubów: Odry i Pioniera. Odra znów wygrała 4:1, a Lubik strzelił tym razem dwa gole. Mecz ten opisany został w ‑„Wiadomościach Szczecińskich" - pierwszej powojennej gazecie Szczecina i była to pionierska informacja dotycząca sportowego wydarzenia w naszym mieście.
W powojennych latach powstawały kolejne kluby, ale zdecydowanie najsilniejszym była Gwardia - obecnie znana pod nazwą Arkonia. Aż do końca lat 50 był to najsilniejszy i najprężniejszy klub na Pomorzu Zachodnim.
Jego siła opierała się na poparciu przez Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego. Grając w tym klubie można było najszybciej dojść do sportowych sukcesów, jakby nie zważając na szyld, pod jakim się występuje.
- Wskazałem moim przełożonym drogę, którą powinniśmy podążać - mówi po latach Stefan Żywotko, który karierę piłkarską zakończył w roku 1950, co zbiegło się z historycznym awansem Gwardii do pierwszej ligi. - Nie mogliśmy rozgrywać tylko przypadkowych meczów. Musieliśmy trenować, organizować selekcję, wzmacniać się i rozwijać.
Kolejny lwowiak
W tym celu Żywotko do Szczecina ściągnął Zygmunta Czyżewskiego - przed wojną znakomitego pomocnika Czarnych Lwów, świetnie znanego przez Żywotkę, wywodzącego się z tego samego miasta.
Czyżewski początkowo organizował futbol w Gdańsku. Tam, mimo 35 lat na karku imponował nienaganną techniką i mimo szpakowatych włosów, zawstydzał swoim piłkarskim kunsztem przynajmniej o 10 lat młodszych rywali. Czyżewski był pierwszym powojennym trenerem szczecińskiej drużyny piłkarskiej, którą wprowadził do pierwszej ligi. Jego asystentem był Stefan Żywotko. Po latach to samo uczynił z Pogonią.
- Nie byliśmy jeszcze wtedy organizacyjnie przygotowani na taki skok - wspomina po latach Stefan Żywotko. - Graliśmy w najwyższej klasie rozgrywkowej zaledwie rok, ale ten rok zmobilizował nas i naszych konkurentów w Szczecinie do pracy. Wszyscy zrozumieli, że gra w pierwszej lidze nie jest marzeniem ściętej głowy.
Rok młodszy od Żywotki był Zbigniew Ryziewicz. Też pochodził ze Lwowa. W przeciwieństwie do swojego starszego kolegi zajął się w Szczecinie szkoleniem młodzieży i przez lata czynił to fantastycznie. To spod jego ręki wyszli tacy piłkarze, jak: Zenon Kasztelan, Marian Kielec, Jerzy Jatczak, Ryszard Malinowski, Andrzej Rynkiewicz, Leszek Wolski, Andrzej Woronko, Zbigniew Czepan, Zbigniew Kozłowski.
System Krygiera
Cały system szkolenia stworzył jednak Florian Krygier - trener, który po raz pierwszy wprowadził Pogoń do pierwszej ligi - w roku 1958, nie przegrywając w sezonie żadnego meczu. To osiągnięcie nie zostało powtórzone przez żaden inny klub w Polsce. O awansie zadecydował mecz ze Śląskiem Wrocław, który szczecinianie zremisowali 3:3, ale przegrywali już 0:3.
Uważał słusznie, że trzeba szkolić wychowanków, organizował turnieje „dzikich drużyn", wyławiał z podwórek najbardziej zdolnych, dbał o nich, jak o własne dzieci, pilnował wyników w nauce, a sam zajmował się w klubie wszystkim - od sprzątania pachołków i malowaniu słupków i poprzeczek.
W latach 70, kiedy był już na emeryturze, stworzył autorski projekt mini mistrzostw świata. Poszczególne szkoły przybierały nazwy państw, grających w finałach mistrzostw świata, dzięki czemu choć w części 12-letni piłkarze mogli poczuć się, jak na wielkiej piłkarskiej imprezie.
Technika trampkarzy
Florian Krygier był wychowawcą i nauczycielem. To on wpadł na genialny pomysł, by trampkarze podający piłki podczas meczów ligowych w przerwie popisywali się swoją techniką. Tym samym oswajali się z wielotysięczną widownią i czuli się mocno dowartościowani.
Florian Krygier zawsze miał przy sobie czekoladę. Po występie młodzieżowych drużyn dzielił ją na małe kostki i rozdawał. A trzeba pamiętać, że w tamtych czasach o słodkie łakocie nie było w sklepach łatwo.
Gdy przychodziła wiosna, kupował za własne pieniądze farbę, pędzel i nie oglądając się na nikogo szedł na piaszczyste boiska przy ul. Witkiewicza (tam, gdzie dziś jest boisko ze sztuczną trawą). Tam malował słupki od bramek.
Dyplom i podziękowania
Był też kronikarzem. W starannie prowadzonych zeszytach każdy piłkarz Pogoni od najmłodszych lat miał swoje miejsce w ewidencji Floriana Krygiera. Gdy młody chłopiec kończył z graniem w piłkę, otrzymywał od Floriana Krygiera dyplom z podziękowaniem i liczbą gier oraz bramek w barwach Pogoni. Takich ludzi w sporcie już nie ma. Tym bardziej trzeba pamiętać, że Pogoń miała takiego człowieka na codzień przez wiele lat.
- To był człowiek, w którego ręce wiele osób powierzyło swój los i nie zawiedli się - wspomina Wojciech Frączczak, jeden z wybitniejszych bramkarzy Pogoni Szczecin. - Pomagał nie tylko tym piłkarzom, którzy wybijali się talentem, ale tym słabszym też. W zwykłych ludzkich sprawach. Między innymi załatwiał pracę.
Kosobucki z Wołynia
Ze wschodu - z dalekiego Wołynia przybył do Szczecina Lucjan Kosobucki. To był człowiek, który w latach 50 i 60 miał wyjątkowy dar do namawiania do gry w Szczecinie piłkarzy z innych rejonów Polski. Jednym z pierwszych był Eugeniusz Ksol, rodowity Ślązak.
- Przywieziono mnie do Szczecina i pokazano budowany dom, w którym miałem dostać mieszkanie - wspomina Ksol. - To ten dom, stojący po drugiej stronie Domu Towarowego Centrum. Mieszkam tam do dziś. Wtedy jednak nie było mi do śmiechu. Mieszkanie otrzymałem z rocznym opóźnieniem, ale działaczy Pogoni nie mogłem o to winić. To prace budowlane nie były prowadzone na tyle profesjonalnie, żeby w terminie zamieszkać w nowym lokum.
Ksol nie był jedynym piłkarzem ze Śląska, którego Kosobuckiemu udało się sprowadzić. Joachim Gacka, Zygmunt Przybylski byli następni. Z Bydgoszczy trafił Roman Jaworski, Hubert Fiałkowski, a z Szamotuł Bogdan Maślanka.
Skobel prosił dwa razy
Oddanym działaczem był Bronisław Skobel. To on miał istotny wpływ na późniejsze piłkarskie i trenerskie losy Stefana Żywotki.
- Po raz pierwszy spotkaliśmy się tuż po moim przyjeździe do Szczecina - wspomina Stefan Żywotko. - Powiedział, że organizowany jest mecz w Lasku Arkońskim. Przyszedłem, grałem w przegranej drużynie, ale strzeliłem gola i zostałem już przy futbolu na zawsze.
Skobel najdłużej piastował funkcję prezesa w Pogoni - aż 12 lat. Po wielu latach znów wyciągnął rękę do Żywotki.
- Zaproponował mi pracę w Pogoni, która akurat spadła do drugiej ligi - mówi Żywotko. - Nie chciałem tam pracować, bo wcześniej byłem silnie związany z Arkonią, którą wprowadzałem do pierwszej ligi, ale zdecydowałem się i zostałem tam przez prawie 5 lat.
Gdy w roku 1955 w miejsce istniejącego Kolejarza powstawała Pogoń, jej akcje zaczęły zdecydowanie rosnąć. Rywalizacja dwóch szczecińskich klubów dawała miejscowej społeczności wiele emocji i dramaturgii. Najpierw w drugiej lidze, a przez dwa sezony nawet w pierwszej. Rozpoczęła się historia derbów na wysokim szczeblu. ©℗ Wojciech Parada