W niedzielę 46 urodziny obchodzi jeden z najwybitniejszych piłkarzy w dziejach Pogoni Szczecin Olgierd Moskalewicz. Debiutował w seniorskiej drużynie w roku 1991. Pogoń walczyła wtedy o powrót do ekstraklasy, a trener Eugeniusz Różański dał szansę gry w jednym meczu sezonu 17 letniemu młokosowi.
Moskalewicz w barwach Pogoni grał przez 10 sezonów, a ostatni raz w jej barwach wystąpił prawie 20 lat po swoim debiucie. Rozegrał 292 mecze (175 w ekstraklasie, 117 na jej zapleczu), strzelił 81 goli (38 w ekstraklasie i 43 na jej zapleczu). Niewielu jest w historii Pogoni piłkarzy legitymujących się lepszym dorobkiem.
- Olka poznałem, gdy miał 13 lat - wspominał niegdyś nieżyjący już Włodzimierz Obst, pierwszy trener Moskalewicza w Pogoni. - Byłem wtedy z drużyną Pogoni na obozie w jego rodzinnym Świdwinie. Olek przyszedł na nasz trening ze swoim ojcem i pokazał, co umie. Umiał już wtedy bardzo dużo. Nie było wątpliwości, że to talent czystej wody.
Do liceum z Majdanem
Moskalewicz był jednak dopiero po VI klasie szkoły podstawowej. Do Szczecina przyjechał po dwóch latach, kiedy zdał do VIII Liceum Ogólnokształcącego w Szczecinie - tego samego, w którym uczył się już dwa lata starszy Radosław Majdan, a także Radosław Biliński - też później piłkarz pierwszej drużyny Pogoni. Wtedy dopiero rozpoczął regularne treningi w Pogoni.
- Był bardzo ambitny - kontynuował W. Obst. - Do tego stopnia, że płakał, gdy nie wystawiałem go do pierwszego składu. To były rzadkie sytuacje, ale zdarzały się, bo Olek od początku grał ze starszymi rocznikami.
W Pogoni trenowała wtedy bardzo utalentowana grupa nastolatków. Majdan, Stolarczyk, Rajczyk, Sawicki, Matlak, czy Biliński, to tylko niektórzy, z którymi o miejsce w składzie rywalizował Moskalewicz.
- Olek nigdy bez powodu nie opuszczał zajęć - mówił W. Obst. - On kochał piłkę, starał się być coraz lepszy. W futbolu jest tak, że trzeba mieć trochę szczęścia. Trzeba znaleźć się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. Olkowi się to udało.
Debiut w trakcie igrzysk
Miał 18 lat, kiedy zadebiutował na boiskach ekstraklasy. Było to w dniu, w którym finałowy mecz Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie rozgrywała polska reprezentacja. Pogoń grała wtedy z Ruchem Chorzów i przegrała z kretesem 0:3.
- To był pierwszy mecz, w którym grałem obok Olka w ataku - wspomina Robert Dymkowski, który również wtedy debiutował w ekstraklasie. - Potem takich spotkań mieliśmy mnóstwo. Świetnie się uzupełnialiśmy. Olek strzelał mniej goli, ale dobrze dogrywał, walczył o każdą piłkę, jak lew.
W tamtym meczu z Ruchem debiutowali jeszcze w ekstraklasie: Radosław Majdan i Maciej Stolarczyk.
- Czy dziś byłoby możliwe, by aż czterech młokosów debiutowało w pierwszej drużynie Pogoni ? - pytał kilka lat temu retorycznie W. Obst. - Po latach wiemy, że opłacało się.
Pół ekstraklasy chciało nastolatka
W pierwszym sezonie gry w ekstraklasie Moskalewicz rozegrał 28 spotkań i strzelił 5 goli. Na trwałe dał się jednak zapamiętać dość licznej grupie pierwszoligowych działaczy, którzy chcieli mieć u siebie 19 letniego napastnika.
- Początkowo Olek nie był podstawowym piłkarzem - przypomina Mariusz Kuras, wtedy jeden z bardziej doświadczonych piłkarzy w drużynie. - Potrafił sobie jednak to miejsce wywalczyć. Nigdy swoim wejściem na boisko nie osłabiał drużyny, zawsze jej pomagał. Dostrzegali to kibice, dostrzegali też koledzy z drużyny. Wszyscy mieliśmy do niego coraz większe zaufanie.
- Pamiętam, że Olek nawet podczas treningów wykonywał mnóstwo wślizgów - dodaje Andrzej Miązek, który wprowadzał Moskalewicza do drużyny. - Bywało, że starsi gracze odbijali się od niego. Często zatrzymywał się dopiero na mnie - śmieje się Miązek.
Po meczu na mszę
Moskalewicz pochodził z rodziny przywiązującej dużą wagę do wiary. W początkowych latach swojej gry w Pogoni zdarzało się, że po meczu czekał na niego ojciec i zabierał do Świdwina.
- Jechali do rodzinnego miasteczka, bo Olek następnego dnia rano służył do mszy - przypomina Andrzej Rynkiewicz, który był wtedy dyrektorem klubu i podpisał z piłkarzem pierwszy profesjonalny kontrakt.
- Olek był jeszcze nastolatkiem, ale już wtedy podchodził do spraw profesjonalnie - wspomina A. Rynkiewicz. - Miał swojego adwokata i sumiennie dopracowali wszystkie szczegóły umowy.
Moskalewicz po raz pierwszy opuścił Pogoń w przerwie zimowej sezonu 1998/99. Trafił do wielkiej Wisły Kraków, gdzie spędził swoje najlepsze lata. Dyrektorem Pogoni był wtedy Krzysztof Lewanowicz, który nie miał zbyt wielkiego pola manewru.
- Sprzedaż Olka była wtedy naszym ratunkiem - wspomina będący dziś na emeryturze Lewanowicz. - Wynegocjowałem jeszcze dodatkowe 50 tys. zł i ostatecznie sprzedaliśmy go za 1 mln. 150 tys. zł.
Transfer wybawieniem dla klubu
Pogoń niewiele jednak na tym transferze zarobiła, bo niemal całą sumę przejęli dłużnicy, których w tamtym czasie nie brakowało.
- To były inne czasy - kontynuuje Lewanowicz. - W klubie pracowało 5 osób, nie było dotacji z miasta, płaciliśmy za media, nie mieliśmy sponsorów, sprzedaż Olka była wybawieniem.
Potem Moskalewicz wracał jeszcze do Pogoni dwa razy. Za pierwszym razem przyczynił się do awansu do ekstraklasy, później już tego nie doczekał. W drużynie nastał czas na zawodników młodych, takich jak Mikołaj Lebedyński.
- Gdy Moskalewicz przychodził do Pogoni, to wiedziałem, że to wyjątkowa postać dla klubu - wspomina Lebedyński. - Nigdy nie traktowałem go, jako rywala do miejsca w pierwszym składzie, raczej jako starszego kolegę, od którego mogę się wiele nauczyć i podpatrzeć.
- O tym, że Olek cieszy się w środowisku piłkarskim dużym szacunkiem, świadczy fakt, że od wielu lat organizuje halowy turniej pamięci Stefana Moskalewicza - własnego ojca. Wtedy do Świdwina zjeżdża niemal pół reprezentacji Polski - zaznacza Miązek.
W minionym tygodniu drużyna oldbojów Pogoni Szczecin wywalczyła mistrzostwo Polski. Moskalewicz był oczywiście jednym z wyróżniających się piłkarzy szczecińskiego zespołu. Wciąż nie wygląda jak oldboj, trzyma znakomitą sylwetkę, mimo 46 lat cały czas wygląda, jak czynny sportowiec. ©℗ Wojciech Parada
Fot. R. Pakieser