28 października 1987 roku, czyli 32 lata temu olimpijska reprezentacja Polski rozgrywała eliminacyjny mecz do Igrzysk Olimpijskich w Seulu z Danią. Na boisku wygrali rywale, ostatecznie walkowerem punkty dopisano Polsce, a pomógł w tym polski dziennikarz.
W eliminacjach do mistrzostw Europy w roku 1984 wyeliminowała słynnych Anglików. Zadecydował o tym mecz na starym stadionie Wembley, wygrany przez gości 1:0 po golu 32-letniego wtedy weterana duńskiego futbolu Allana Simonsena.
W finałowym turnieju Euro Dania była rewelacją, awansowała do półfinału, w którym przegrała dopiero po serii rzutów karnych z Hiszpanią. Świetnie grała też w finałowym turnieju mistrzostw świata w roku 1986. Rozgromiła wtedy Urugwaj 6:1 ze słynnym Francescolim w składzie, ograła Niemców 2:0, ale w 1/8 finału niespodziewanie przegrała 1:5 z Hiszpanią. To była cena za grę pełną polotu, fantazji, ale też nieodpowiedzialności.
W eliminacjach do Igrzysk Olimpijskich roku 1988 Polska grała w grupie właśnie z Danią. Nie tylko z nią, ale też z RFN. Awans miała uzyskać tylko jedna drużyna. Polska liczyła się w rozgrywce do samego końca, ale znacznie pomógł w tym mecz rozgrywany w Szczecinie przeciwko Danii, który przeszedł do historii, ponieważ w drużynie rywala grał nieuprawniony piłkarz.
Skomplikowane przepisy
Przepisy wówczas były takie, że w eliminacjach olimpijskich mogli występować piłkarze, którzy wcześniej nie uczestniczyli w eliminacjach, lub finałowym turnieju mistrzostw świata. Wyjątek stanowili piłkarze, którzy rozegrali we wspomnianych meczach zaledwie jeden niecały mecz.
Rok 1987 nie był dobry dla reprezentacji Polski, ale za to znakomity dla Pogoni Szczecin. Drużyna pod wodzą Leszka Jezierskiego wywalczyła wicemistrzostwo Polski, grał bardzo ofensywnie, w całym sezonie zdobyła w 30 meczach aż 64 gole.
Ponieważ Pogoń byłą nową siłą w krajowym futbolu, w eliminacjach do mistrzostw świata grał tylko jeden jej piłkarz – Marek Ostrowski, to było oczywiste, że trzon reprezentacji olimpijskiej tworzyli właśnie gracze ze Szczecina.
Do reprezentacji prowadzonej przez trenera Zdzisława Podedwornego powoływani byli: Marek Szczech, Krzysztof Urbanowicz, Kazimierz Sokołowski i Marek Leśniak. Spośród tej czwórki tylko Urbanowicz nie zagrał z Danią w wyjściowym składzie. Pozostali wystąpili na swoim, świetnie sobie znanym stadionie, ale drużynie na boisku nie pomogli.
Pierwsza reprezentacja była drugą w kraju
To była przedziwna sytuacja w polskim futbolu. Szanse na awans do finałowego turnieju mistrzostw Europy straciła pierwsza reprezentacja, a ponieważ wielu piłkarzy mogło grać zarówno w pierwszej drużynie, jak i olimpijskiej, to uznano, że priorytet ma ta druga.
Z tego między innym powodu częściej do olimpijskiej reprezentacji powoływany był Marek Leśniak i gdyby nie obowiązujący wówczas przepis, to z całą pewnością dziś jego dorobek w reprezentacji byłby znacznie bardziej okazalszy, niż 20 występów i 10 goli.
Ciekawą historię z tego powodu zapisał wspomniany wcześniej Marek Szczech. Dwa tygodnie przed meczem Polska - Dania w Szczecinie bronił w bramce pierwszej reprezentacji Polski w eliminacyjnym meczu do mistrzostw Europy z Holandią, zakończonym porażką z późniejszymi mistrzami Europy 0:2 po golach Ruuda Gullita. Dwa tygodnie później był już bramkarzem kadry olimpijskiej meczu rozgrywanego w Szczecinie.
Po klęsce z Niemcami
Mecz Polski z Danią w Szczecinie rozgrywany był w październiku 1987 roku zaledwie kilka dni po klęsce polskiej drużyny z RFN. Podopieczni trenera Podedwornego przegrali na wyjeździe aż 1:5 i musieli mecz z Danią rozstrzygnąć na swoją korzyść. Tylko wtedy mogli się liczyć do końca w rywalizacji o premiowane miejsce na Igrzyskach Olimpijskich w Seulu.
Wtedy klęskę z zachodnimi Niemcami potraktowano bardzo surowo. Wciąż bowiem panowało przekonanie, że jesteśmy światową potęgą, podczas gdy właśnie wtedy rozpoczynał się głęboki regres trwający aż do następnego wieku, kiedy Polska znów zaczęła się kwalifikować do finałowych turniejów piłkarskich rozgrywek.
W drużynie RFN występowali wtedy piłkarze, którzy niespełna trzy lata później zostawali mistrzami świata na turnieju we Włoszech, podczas gdy Polski po raz pierwszy od 20 lat zabrakło w gronie finalistów. Juergen Klinsmann, Thomas Haessler, Frank Mill czy Andreas Koepke, to byli gracze, którzy stanowili trzon tamtej reprezentacji olimpijskiej, a którzy trzy lata później sięgali po tytuł mistrzów świata.
Początek kryzysu
Mecz w Szczecinie z Danią miał się odbywać w znanej w całej Polsce atmosferze, jaką potrafili stworzyć szczecińscy kibice. To nie był jednak dobry okres ani dla polskiego futbolu, ani szczecińskiego. Pamięć po wicemistrzostwie Polski szybko minęła, Pogoń jesienią nie potrafiła utrzymać poziomu z poprzedniego sezonu, odpadła w I rundzie pucharu UEFA, a w lidze plasowała się w środku tabeli.
Na mecz olimpijskich reprezentacji Polski i Danii przyszło zaledwie … 2 tysiące kibiców. Nie jest zatem prawdą, jak głoszą legendy, że w dalekiej przeszłości kibice w Szczecinie zawsze bardzo tłumnie wypełniali trybuny stadionu. Działo się tak, ale tylko wtedy, gdy były ku temu sprzyjające okoliczności.
Wtedy to był środek tygodnia, atmosfera po klęsce z Niemcami była kiepska, pogoda fatalna, a mecz transmitowano w telewizji. To zadecydowało, że na mecz polskiej reprezentacji olimpijskiej z duńską przyszła garstka kibiców.
Teoretycznie nie mieli czego żałować, bo polski zespół nie stanął na wysokości zadania i przegrał 0:2. Wtedy uznano to za wynik poniżej oczekiwań, możliwości, ale nikt nie mógł wiedzieć, jakiej klasy piłkarze grali wówczas w drużynie prowadzonej przez znakomitego szkoleniowca Richarda Moellera Nielsena.
Późniejsi mistrzowie Europy
W duńskiej drużynie grali późniejsi mistrzowie Europy z roku 1992: słynny bramkarz Peter Schmeichel, znakomici obrońcy: Lars Olsen, Kent Nielsen, pomocnicy: Kim Villfort i John Jensen, oraz napastnicy: zaledwie 18-letni wówczas Brian Laudrup i Fleming Povlsen. To był praktycznie trzon reprezentacji Danii, która triumfowała w finałowym turnieju mistrzostw Europy w roku 1992.
W drużynie duńskiej był jeszcze jeden znakomity piłkarz – Paul Frimann. Zagrał w meczu w Szczecinie, choć nie był uprawniony. W eliminacjach do mistrzostw świata w roku 1986 rozegrał trzy mecze, które eliminowały go z eliminacyjnych spotkań do Igrzysk Olimpijskich.
W ekipie duńskiej ktoś źle to policzył, ale najzabawniejsze jest to, że w polskiej ekipie nikt tego nie sprawdził. Prawdopodobnie sprawa nie wyszłaby na jaw, gdyby nie dociekliwość dziennikarza tygodnika „Piłka Nożna” Romana Hurkowskiego, który dokładnie policzył wszystko i napisał o tym artykuł.
Szanse do ostatniego meczu
Efekt śledztwa był taki, że Polsce przyznano walkower, a drużyna zachowała szanse na awans. Zachowała je do ostatniego meczu też przeciwko Danii w Aarhus już w maju następnego roku. Polska reprezentacja przegrała na boisku po raz drugi. Tym razem 0:3 i straciła definitywnie szanse na awans do Igrzysk Olimpijskich.
Co ciekawe, gdyby nie dociekliwość Romana Hurkowskiego, to na turniej do Korei Południowej pojechałaby Dania. Polski dziennikarz chcąc pomóc polskiej reprezentacji praktycznie przysłużył się niemieckiej, bo to ona najbardziej skorzystała z zamieszania.
Kończący mecz eliminacje olimpijskie w Aarhus miał jeszcze inną brzemienną w skutkach historię związaną ze szczecińskim futbolem. To wtedy od ekipy polskiej odłączył się Marek Leśniak i wyjechał nielegalnie do Bayeru Leverkusen.
Zmierzch komunizmu
Rok 1988, to był już zmierzch komunizmu. Wcześniej wielu piłkarzy w podobny sposób wyjeżdżało, między innymi gracze Pogoni Szczecin: Janusz Turowski, Jarosław Biernat, czy Janusz Makowski. Wszystkich dyskwalifikowano i nikt nie miał z tego korzyści. W przypadku Leśniaka postąpiono inaczej, bardziej polubownie.
Leśniak był pierwszym w naszym kraju piłkarzem, który chciał legalnie zasilić zachodnioniemiecki klub w wieku zaledwie 24 lat. Piłkarz oddalił się od reprezentacji nielegalnie, ale później całą sprawę pilotował minister sportu, Aleksander Kwaśniewski, dzięki któremu doszło do legalnego transferu za sumę 1,2 miliona marek zachodnich.
- Wróciłem do Polski, by rozegrać ostatnie trzy mecze - wspomina Leśniak. - Jeszcze w samolocie pytałem się, czy aby na pewno nie zostanę w Polsce aresztowany. Nic takiego nie nastąpiło. ©℗
Wojciech Parada