Równo 31 lat temu meczem ze Śląskiem we Wrocławiu zadebiutował w ekstraklasie zaledwie 18-letni wówczas wychowanek klubu Dariusz Adamczuk. Dziś jest prezesem akademii piłkarskiej w Pogoni, wtedy był już piątym piłkarzem z mistrzowskiej drużyny juniorów, który zadebiutował w ekstraklasie.
Przed nim z mistrzowskiej drużyny zdołali zadebiutować w ekstraklasie: Jacek Cyzio, Artur Chwedczuk, Mariusz Borkowski i Robert Adamkiewicz. Przyszłość pokazała, że wszystkich mistrzów Polski juniorów z roku 1986 Adamczuk zrobił największą karierę – został wicemistrzem olimpijskim, był reprezentantem Polski, zdobył gola w pamiętnym, rozegranym ćwierć wieku temu spotkaniu z Anglią w Chorzowie.
Był piłkarzem takich klubów, jak: Eintracht Frankfurt, Udinese, Belenenenses Lizbona, Dundee, Glasgow Rangers. Z tym ostatnim zostawał mistrzem kraju, grał w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów przeciwko Borussii Dortmund. Grał w czterech silnych, europejskich ligach, choć nie zawsze jako zawodnik podstawowy.
Jesień roku 1987 była dla piłkarzy Pogoni okresem konsumowania sukcesu z poprzedniego, wicemistrzowskiego sezonu. Drużyna po wywalczeniu tytułu wicemistrzów Polski nie poczyniła kolejnego postępu, do zespołu wkradło się samozadowolenie, brakowało motywacji.
Pogoń bez wzmocnień
Nie pozyskano żadnych nowych, klasowych piłkarzy, o których w tamtym czasie było trudno z tego powodu, że Pogoń miała jeden z najsilniejszych zespołów w kraju, ale nie było dodatkowych impulsów, które spowodowałyby kolejny progres w drużynie.
Z Pogoni odszedł ponadto trener Leszek jezierski, zastąpił go jego asystent Jan Jucha. Nie miał zbyt dużego doświadczenia w samodzielnej pracy z tak dobrym zespołem, znał wszystkich piłkarzy doskonale, jednak wcześniej nie on podejmował wiele trudnych decyzji, wyręczał go w tym Leszek Jezierski, znany z charyzmy, autorytetu i posłuchu.
Trener Jucha skupił się na wyegzekwowaniu z zespołu wszystkiego co najlepsze i wprowadzał do drużyny wychowanków. Za jego kadencji w ekstraklasie debiutował nie tylko Adamczuk, ale tez młodszy od niego o rok Dariusz Szubert.
Adamczuk po raz pierwszy zagrał w pierwszym zespole w wyjazdowym meczu ze Śląskiem Wrocław. To była odważna decyzja Jana Juchy, Śląsk był jedną z najlepszych polskich drużyn, miał w składzie znakomitych piłkarzy.
Najlepsza druga linia
Mówiło się o tej drużynie, że dysponuje najlepszą drugą linią w ekstraklasie. W składzie byli tacy piłkarze, jak: Ryszard Tarasiewicz, Zbigniew Mandziejewicz, Waldemar Prusik, Mirosław Pękala, czy Andrzej Rudy. Z taką druga linia trudno było rywalizować.
Pogoń w rundzie jesiennej 1987 roku nie grała źle, jej piłkarze: Marek Szczech, Marek Ostrowski i Marek Leśniak regularnie powoływani byli do reprezentacji Polski. Zespół przed meczem ze Śląskiem zajmował 5 miejsce ze stratą zaledwie 2 punktów do wiceliderującego Śląska. Spotkanie miało zatem duży ciężar gatunkowy, a trener Jucha mimo to wystawił od pierwszej minuty Dariusza Adamczuka.
Co ciekawe, 18-latek nie zagrał na swojej optymalnej pozycji prawego obrońcy. Akurat za żółte kartki pauzować musiał Jerzy Hawrylewicz, etatowy partner w ataku Marka Leśniaka. Kontuzjowani byli inni napastnicy: Robert Prokopowicz i Jacek Cyzio.
Szkoleniowiec zdecydował się na Adamczuka, który przejął po Hawrylewiczu koszulkę z numerem 10 i niewiele brakowało, a mecz zakończyłby się zwycięstwem i awansem na pozycje wicelidera.
Leśniak dał prowadzenie
Pogoń już po 5 minutach gry po golu Leśniaka prowadziła 1:0 i wynik ten utrzymywał się niemal do samego końca. Dopiero na kwadrans przed zakończeniem spotkania wyrównał Prusik, a zwycięskiego gola dla gospodarzy zdobył na dwie minuty przed końcem Mikołajewicz.
Mecz ze Śląskiem był przedostatnim spotkaniem w rundzie jesiennej. W kolejnym, zamykającym rok 1987 Pogoń wygrała 3:1 ze Stalą Stalowa Wola, a Adamczuk wystąpił już w roli zmiennika. Na 20 minut przed końcem zastąpił na boisku również wychowanka klubu, starszego zaledwie o dwa lata Piotra Żelazowskiego.
To był jego debiut przed własną publicznością. Bardzo udany, bo wszedł na boisko przy stanie 1:1, a mecz zakończył się zwycięstwem 3:1 po golach w końcówce spotkania rozgrywającego ostatni mecz w barwach Pogoni Jerzego Hawrylewicza i rozgrywającego swój pierwszy mecz po długiej kontuzji i przerwie trwającej niemal dwa lata Roberta Prokopowicza.
Adamczuk w całym sezonie nie rozegrał zbyt wielu spotkań, wciąż ciężko mu było skutecznie rywalizować z piłkarzami doświadczonymi, ogranymi w ekstraklasie, uczestnikami najbardziej udanych sezonów w historii klubu. Aż do dziś. W całym sezonie 1987/88 rozegrał zaledwie sześć spotkań, w tym cztery w pełnym wymiarze czasowym.
Zaufanie tylko na jeden mecz
Przed rozpoczęciem rundy wiosennej, do której Pogoń przystępowała z piątej pozycji, Adamczuk był piłkarzem mającym bardzo duży kredyt zaufania u Jana Juchy. Przymierzany był do gry w wyjściowym składzie na całą rundę, która podobnie jak rok wcześniej miała zakończyć się zajęciem miejsca na podium. Jucha widział Adamczuka w roli skrzydłowego, w miejsce bardziej doświadczonego Jacka Krzystolika, ale zaufanie bardzo szybko się skończyło.
Adamczuk w wyjściowym składzie zagrał w inauguracyjnym meczu rundę wiosenną z ŁKS, który zakończył się porażką 1:2, znacznie ograniczył szanse szczecinian na powtórzenie dobrego wyniku sprzed roku, a jednym z winowajców został niedoświadczony junior. Tak bywa w większości przypadków.
Adamczuk w meczu z rewelacyjnie spisującym się wówczas ŁKS zagrał na prawym skrzydle i musiał się mierzyć po jednej stronie boiska z też młodym, bo wtedy zaledwie 22-letnim jackiem Zioberem, ale mającym już wtedy znakomita opinię.
To był gracz mówiąc kolokwialnie wkręcający w ziemię etatowych reprezentacyjnych prawych obrońców: Dariusza Kibickiego, czy Jacka Grembockiego. Nic zatem dziwnego, że również Adamczuk miał z nim problemy.
Po przegranym meczu z ŁKS Jucha nie wystawił już Adamczuka do wyjściowego składu ani razu. Ani razu młody piłkarz nie zagrał tez u Juchy nawet w roli rezerwowego. Dopiero zastępujący Juchę w roli trenera Jerzy Jatczak ponownie przypomniał sobie o reprezentacyjnym juniorze, sezon był wtedy już jednak stracony. ©℗ Wojciech Parada
Fot. R. Pakieser