Rozmowa z lekkoatletką Sofią Ennaoui, laureatką plebiscytu sportowego „Kuriera Szczecińskiego”
Reprezentantka MKL-u Szczecin Sofia Ennaoui wywalczyła w niedzielę tytuł mistrzyni Polski w biegu na 3 km. Dzień wcześniej zajęła na tym dystansie siódme miejsce podczas bardzo silnie obsadzonego mityngu lekkoatletycznego w Birmingham, gdzie pobiła własny rekord życiowy o ponad 6 sekund.
– Jak ocenia pani swoje dotychczasowe starty w tym roku?
– Wyniki, tytuł mistrzyni Polski i uzyskanie przepustki na mistrzostwa Europy cieszą, tym bardziej że w swoim pierwszym starcie w Karlsruhe wystąpiłam z marszu, po bardzo ciężkim, 4-tygodniowym zgrupowaniu w Republice Południowej Afryki, która jest systematycznie odwiedzana przez polskich lekkoatletów. W Niemczech biegłam całkiem bez świeżości, ale w kolejnych startach było coraz lepiej.
– Może w RPA nie trzeba było tak ciężko trenować, a szczególnie pod koniec zgrupowania, bo wtedy pewnie już w Karlsruhe byłoby więcej świeżości i bieg byłby szybszy…
– Ciężki reżim treningowy w Afryce był niestety wymuszony przez pechowy wypadek tuż przed świętami Bożego Narodzenia, kiedy to skręciłam kostkę i przez całe dwa tygodnie nie mogłam ćwiczyć. By nie stracić sezonu, trzeba było tą przymusową dwutygodniową pauzę nadrobić właśnie ciężkimi treningami na zgrupowaniu w RPA.
– Czy przygotowując się do halowych mistrzostw Europy, w Afryce trenowała pani w halach sportowych?
– Nie! Trenowaliśmy na otwartych stadionach, na trawiastych i tartanowych nawierzchniach, wykorzystując właśnie rozpoczynające się tam lato. Warunki atmosferyczne były sprzyjające, choć temperatura oscylowała wokół 28-30 stopni Cejsjusza, a jeśli chodzi o tak zwaną temperaturę odczuwalną, to szacowano ją na 40 stopni.
– Domyślamy się, że nie przeszkadzają pani upały…
– Wielu ludzi tak mówi, co mnie zresztą czasami troszkę irytuje, że jeśli urodziłam się i mieszkałam w Maroku, to muszę uwielbiać wysokie temperatury. Prawda jest taka, że w Afryce spędziłam tylko pierwsze półtora roku swojego życia, a cały mój późniejszy życiorys związany jest z Polską i klimatem kraju nad Odrą i Wisłą. Może nie wszyscy, ale jest wielu Polaków, którzy lubią wysokie temperatury i dlatego wyjeżdżają na wakacje do ciepłych krajów. Przyznaję, lubię jak jest gorąco, ale nie wiązałabym tego z miejscem mojego urodzenia.
– Z czym najbardziej kojarzy się pani Maroko?
– Z dziecięcych czasów absolutnie nic nie pamiętam, ale później byłam w tym kraju czterokrotnie. Dwa razy na miesięcznych wakacjach i w dwóch ostatnich latach, dwukrotnie na zawodach sportowych, między innymi Diamentowej Ligi. Bywałam głównie w turystycznych rejonach oraz w ponadmilionowym Marrakeszu, uważanym za stolicę południowej części kraju. Obejrzałam wiele ciekawych miejsc i wspaniałych zabytków. Jestem wprost zachwycona i zauroczona, tym co tam zobaczyłam.
– Z turystyki powróćmy do sportu. Wiadomo już, na jakich dystansach wystartuje pani w Belgradzie?
– Minimum uzyskałam w biegu na 3 kilometry, więc w tej konkurencji zapewne wystąpię. Waży się jeszcze sprawa mojego startu na 1500 metrów i decyzje zapadną zapewne już niedługo. Dodam, że półtora kilometra to mój ulubiony dystans. Natomiast w Belgradzie zupełnie nie wchodzi w rachubę mój start na 800 metrów, bo w sezonie halowym nie nastawiam się na akcenty szybkościowe.
– Czytelnicy „Kuriera Szczecińskiego” nagrodzili panią za osiągnięcia w 2016 roku. Co najbardziej zapamiętała pani z tych zakończonych już 12 miesięcy?
– Bezsprzecznie start w igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro i dotarcie do finału w biegu na 1500 metrów, który ostatecznie ukończyłam na 10. miejscu z czasem 4.14,72. Świetny miałam też koniec roku, gdy podczas rozgrywanych we Włoszech mistrzostw Europy w biegach przełajowych wywalczyłam złoty medal. Najbardziej pechowe były zaś odbywające się w Amsterdamie lekkoatletyczne mistrzostwa Europy, gdy w biegu na półtora kilometra jeszcze na 200 metrów przed metą dzieliłam drugą i trzecią pozycję, lecz zostałam wypchnięta i znalazłam się nagle na jedenastym miejscu, by ostatecznie ukończyć rywalizację na siódmej lokacie z czasem 4.34,84.
– Taki już los filigranowych biegaczek, do jakich pani się zalicza, że czasem mogą zostać potrącane przez roślejsze rywalki. Czy według pani nikła waga ciała jest dużą przeszkodą w biegach średnich i długich? A może jednak jest atutem?
– Jest to z pewnością plus, bo im mniej się waży, tym mniejszy ciężar trzeba przetransportować do mety na własnych nogach. Ale bieg czasami okazuje się sportem kontaktowym, a wtedy siła oraz masa ciała stają się atutami. Zdałam już sobie z tego sprawę i po mistrzostwach w Amsterdamie dużą wagę przywiązuję do przygotowań siłowych.
– Często można panią spotkać w Szczecinie?
– Czasami przyjeżdżam trzy lub cztery razy w tygodniu, ale są tygodnie, gdy wcale nie pojawiam się w grodzie Gryfa. Wychowałam się w Lipianach, do których teraz wpadam tylko sporadycznie na święta, a do Szczecina przeniosłam się w 2015 roku, gdy podjęłam studia w Wyższej Szkole Bankowości, gdzie zgłębiam tajniki logistyki, a obecnie jestem na II roku. W stolicy województwa przebywałam jednak praktycznie tylko rok, bo w ubiegłym przeprowadziłam się do Barlinka, gdzie mieszka mój trener Wojciech Szymański. W dalekosiężnych planach mam jednak powrót na stałe do Szczecina.
– Czy w Barlinku są odpowiednie warunki do treningów?
– Doskonałe, bo miasto otaczają piękne lasy, których nic nie zastąpi, a ponadto jest odrestaurowany niedawno stadion z lekkoatletyczną bieżnią, na którym do niedawna grali piłkarze barlineckiej Pogoni. Paradoksem jest to, że gdy po remoncie oddano stadion do użytku, klub praktycznie przestał istnieć i dopiero się odradza, ale pod inną nazwą.
– Dużo czasu poświęca pani na sportowe zajęcia?
– Teraz to mniej więcej trzy-cztery godziny dziennie, ale są okresy, gdy ćwiczę po pięć lub sześć godzin. Podczas zajęć przebiegam około 20 kilometrów, ale czasami znacznie więcej.
– Czy korzysta pani z uroków Jeziora Barlineckiego z czterema urokliwymi, bezludnymi wyspami?
– Jezioro jest rzeczywiście piękne, jak i cała jego okolica z zabytkowym kąpieliskiem zbudowanym w stylu alpejskim. Ale z uwagi na sezon startowy, mieszkanką Barlinka staję się praktycznie dopiero na przełomie września i października, a wtedy temperatura wody nie zachęca już do kąpieli…
– Dziękujemy za rozmowę. ©℗
(mij)