Brązowy medalista światowego czempionatu z Pekinu w skoku o tyczce Piotr Lisek zajął trzecie miejsce w halowych mistrzostwach Polski i… przegrał zakład. Teraz będzie musiał postawić kolację drugiemu w Toruniu Robertowi Soberze.
- Założyliśmy się, że ten, który niżej skoczy, temu drugiemu stawia kolację. Ale nie byle jaką! Mogę wybrać najdroższą restaurację, a w niej najdroższe dania. Piotrek nie wypłaci się do końca życia. – mówił zadowolony z siebie Sobera.
To właśnie on stanął na drugim stopniu podium krajowego czempionatu. Skoczył tyle samo, co mistrz Paweł Wojciechowski – 5,72. Lisek (OSOT Szczecin) zaliczył tylko 5,50 i był trzeci.
- To będzie mnie bardzo drogo kosztować. Pewnie wybierzemy się na kolację w Portland lub w trakcie zgrupowania w Chula Viście, gdzie po halowych mistrzostwach świata obaj jedziemy. – powiedział.
Był też zakład, dotyczący pokonania mistrza świata z Daegu (2011) Wojciechowskiego.
- Niestety nikomu z nas się nie udało, więc nie zostanie zrealizowany. Co to było? Nie zdradzę, ale nie było to nic kulinarnego. – wyjawił tajemniczo Sobera.
On, jak i Lisek ze swojego skakania w Toruniu nie byli zadowoleni.
- Nie było najlepsze w moim wykonaniu, zwłaszcza na początku konkursu. Jestem jednak zadowolony z wyniku i drugiego miejsca. Trzeba przecież wziąć pod uwagę obsadę. W tym gronie być drugim to żaden wstyd. – przyznał Sobera.
Brąz „przylgnął” do Liska, który w ostatnich latach stawał na najniższym stopniu podium kilka razy – w halowych mistrzostwach Europy w Pradze (2015), mistrzostwach świata w Pekinie (2015) i teraz w Toruniu.
- Już nie lubię brązu. Z drugiej strony oczywiście się nie obrażę, jak zajmę trzecie miejsce za 10 dni w Portland, ale fajnie by było, żeby było tym razem chociażby stopień wyżej. - zauważył.
On zresztą nie ukrywa, że na HMŚ jedzie po medal.
- Taki sobie zakładam cel, choć doskonale wiem, że kandydatów do tego jest co najmniej siedmiu. Wszyscy czają się na podium jak spuszczone psy. – podkreślił Lisek.