Michał Ksepko, trener w Berserkers Team Szczecin opowiada o swoich walkach, początkach brazylijskiego jiu jitsu w Szczecinie i swoich planach rozwojowych
- Na ostatnim obozie berserkerów otrzymałeś nominację na czarny pas. Ważniejsze dla ciebie są medale, czy może właśnie stopnie w brazylijskim jiu jitsu?
- Nominacja na czarny pas była jednym z najwspanialszych uczuć w moim życiu obok ślubu i narodzin dzieci. To coś, na co pracowałem przez lata i wspaniale, że ktoś to docenił. Dla niektórych liczą się starty i medale, a dla niektórych brazylijskie jiu jitsu to dobry sposób na spędzanie wolnego czasu. Tworzymy fajną drużynę. Jesteśmy rodziną. Dla mnie od startów na zawodach ważniejsze jest to, co dana osoba daje z siebie na treningach, czy pomaga kolegom i jaki jest jej wkład w klub. Każdy trener jest w stanie obiektywnie ocenić takie rzeczy, a medale nie są do tego wcale potrzebne.
- Twoje początki to również początki brazylijskiego jiu jitsu w Polsce.
- Zaczynałem 11 lat temu, a moim trenerem był Andrzej Domagała. To człowiek, którego się kochało albo nienawidziło. Trenując pod jego okiem wyrobiłem sobie charakter. Zresztą - wielu ludzi, którzy otrzymali ostatnio czarne pasy zaczynało u niego. Wtedy jiu jitsu opierało się na prostych technikach. Gdybym miał je porównać z dzisiejszym, to byłoby to, jak porównanie Amigi do najnowszego modelu iphone’a.
- Szczerze: jako trener jesteś typem kosy, czy jesteś wyrozumiały?
- Jestem bardzo wyrozumiały. Jak trzeba, to podkręcam tempo, ale jak trzeba, to potrafię być dla swoich uczniów bratem. Wiadomo - na treningach cieknie pot, ale później wszyscy opuszczają szatnię zadowoleni i zrelaksowani. (Rozmowie przysłuchiwali się uczniowie i żaden w widoczny sposób nie zaprzeczył - przyp. autora). ©℗
Cały wywiad przeczytasz we wtorkowym Kurierze Szczecińskim i e-wydaniu.
Rozmawiał i fotografował Bartosz TURLEJSKI