W czwartek 5 września obchodzimy 47 rocznicę najtragiczniejszego wydarzenia w dziejach ruchu olimpijskiego. Odbywające się w Monachium Igrzyska Olimpijskie zamieniły się w krwawy, terrorystyczny akt przemocy zakończony masakrą jedenastu izraelskich sportowców i trenerów. Święto sportu stało się dniem zamachu.
Igrzyska w roku 1972 zapowiadały się znakomicie. Rozwijający się kraj - Niemcy Zachodnie chciały zadziwić świat wspaniałą organizacją i atmosferą. Wszystko przebiegało znakomicie. To właśnie wtedy wymyślono maskotkę igrzysk. W Monachium został nim jamnik Waldi w kolorach: niebieski, pomarańczowy i zielony. Głównym wydarzeniem, zapamiętanym najbardziej był jednak zamach terrorystyczny.
5 września grupa Palestyńczyków z organizacji „Czarny Wrzesień" wdarła się przez mur do wioski olimpijskiej około godziny 4:00. Zostali zauważeni przez pracowników poczty, ale ci widząc grupę ubraną w dresy, pomyśleli, że są to sportowcy wracający z nocnej zabawy, dlatego nie włączali alarmu.
- Do feralnego dnia 5 września nikt nikogo nie sprawdzał - mówi Izabella Szuszkiewicza – szczecińska kajakarka, dla której były to trzecie igrzyska. - Nikomu do głowy nie przyszło, że czas igrzysk, kojarzony z pokojem, radością, może został wykorzystany do terrorystycznych ataków. Tak się jednak niestety stało.
Jedenastu zabitych
Palestyńczycy weszli do budynku zamieszkiwanego przez izraelskich sportowców, których wzięli za zakładników. Terroryści domagali się uwolnienia Palestyńczyków, przetrzymywanych w Izraelu. Po nieudanej akcji policjantów zostało zabitych 11 sportowców izraelskich, 5 terrorystów oraz jeden niemiecki policjant.
- Przed tym dniem byłam na takiej giełdzie, zorganizowanej w wiosce olimpijskiej - kontynuuje I. Szuszkiewicz. - Atmosfera była znakomita, wszyscy byli w świetnych humorach. Po igrzyskach w Meksyku rozpoczęto zwyczaj wymiany znaczków, breloczków i innych gadżetów. Ja wymieniłam się z jednym ze sportowców z Izraela. Później okazało się, że był nim jeden z zabitych. Można sobie wyobrazić, co czułam. Do dziś mam dreszcze, jak o tym myślę.
Przedstawienie musi trwać
Spodziewano się, że igrzyska zostaną zamknięte, co jednak nie nastąpiło. Avery Brundage - przewodniczący Komitetu Olimpijskiego wyraził swoje stanowisko słowami „The games must go on", czyli Zawody muszą trwać dalej. Wkrótce po igrzyskach w Monachium ustąpił ze stanowiska.
- Zamach nastąpił po naszych eliminacjach i przed finałami - mówi I. Szuszkiewicz. - My, sportowcy oczywiście chcieliśmy startować. Każdy sportowiec tak chciał. Myślę, że była to dobra decyzja, by zawody kontynuować.
Tragedia z 5 września spowodowała, że trzeba było mocno zaostrzyć środki bezpieczeństwa. Igrzyska w niczym już nie przypominały tętniących życiem.
- Widok niemieckich żołnierzy, uzbrojonych, w hełmach, to nie był obrazek, do jakiego się wcześniej przyzwyczailiśmy - wspomina I. Szuszkiewicz. - Moja koleżanka z osady Ewa Grajowska miała nawet koszmarne sny z tego powodu. Musiałam ją budzić i uspokajać.
Trzecie igrzyska
Kajakarka Wiskordu Szczecin startowała w igrzyskach po raz trzeci, ale dopiero po raz pierwszy w barwach szczecińskiego klubu.
- Od dwóch lat byłam żoną Władysława i przeprowadziłam się do Szczecina - wspomina I. Szuszkiewicz. - Ściągnęłam tu Ewę Grajkowską (później pod nazwiskiem Kowalewska) i przez dwa lata przygotowywałyśmy się do igrzysk.
Szczecinianki startowały w K-2 na 500 m. Do finału w K-2 na 1000 m. zakwalifikował się również mąż Władysław.
- Finały odbywały się jednego dnia. W noc poprzedzającą zawody, śniło mi się, że Władek zdobył medal. To był proroczy sen, ale nie mówiłam mu o tym. - kontynuuje I. Szuszkiewicz. - Gdy się rozgrzewałyśmy, Władek akurat zdobywał brązowy medal. Bardzo mnie to podbudowało. Obie z Ewą jeszcze bardziej się zmobilizowałyśmy, ale wystarczyło to do zajęcia szóstej lokaty.
Przyczyny nie zawsze sportowe
To był najlepszy wynik Izabelli Szuszkiewicz w igrzyskach. W Tokio uplasowała się na ósmej pozycji, a cztery lata później - w Meksyku na dziewiątej. W Monachium mogła również startować w jedynkach, ale z przyczyn niekoniecznie sportowych zabrakło jej w gronie rywalizujących.
- W konkurencji jedynek miałam większe szanse na medal, niż w dwójkach - mówi I. Szuszkiewicz. - Dziś oczywiście trudno gdybać, ale Niemka, z którą wcześniej wygrywałam, zajęła czwarte miejsce.
Reprezentująca Polskę Stanisława Szydłowska odpadła wówczas w eliminacjach.
- Reprezentowała klub z Warszawy - tłumaczy I. Szuszkiewicz. - Była faworyzowana przez trenera, który miał istotny wpływ w ustalaniu ostatecznej kadry na igrzyska. Takie sytuacje w tamtych czasach były nagminne. Z tego powodu przygotowania przebiegały w nerwowej atmosferze, co nie sprzyjało budowaniu formy. Mój mąż Władysław z tego samego powodu nie pojechał na igrzyska do Rzymu, choć na to zasługiwał. Wtedy przeszedłby do historii, jako czterokrotny uczestnik Igrzysk Olimpijskich. (par)