Czwartek, 18 lipca 2024 r. 
REKLAMA

Igrzyska Olimpijskie. Piłkarskie srebro jak porażka

Data publikacji: 09 marca 2020 r. 20:03
Ostatnia aktualizacja: 10 marca 2020 r. 08:32
Igrzyska Olimpijskie. Piłkarskie srebro jak porażka
 

Rok 2020 jest rokiem igrzysk olimpijskich. W dniach 24 lipca – 9 sierpnia na obiektach sportowych w Tokio odbędzie się najważniejsza sportowa impreza czterolecia. W związku z tym cyklicznie przypominamy o kolejnych olimpijskich zmaganiach z udziałem szczecińskich sportowców, ich sukcesach, przeżyciach i emocjach.

Igrzyska Olimpijskie w Montrealu w roku 1976 były pierwszymi, kiedy w wątpliwość podawano wyczyny krajów socjalistycznych. Dominacja ZSRR i NRD była bezsporna i wciąż rosnąca. W najlepszej dziesiątce państw uwzględniających klasyfikację medalową, aż siedem to były kraje bloku socjalistycznego.

– Dziś co chwila słyszymy o dopingu w kolarstwie, lekkiej atletyce czy innych dyscyplinach – mówi Henryk Wawrowski. – Nie demonizowałbym wydarzeń sprzed 44 lat.

Piłkarz Pogoni Szczecin spośród wszystkich szczecińskich olimpijczyków odniósł w Montrealu największy sukces. Wywalczył z drużyną tytuł wicemistrzów olimpijskich, co w kraju odebrano jak porażkę.

– Do Kanady jechaliśmy z mieszanymi uczuciami – wspomina H. Wawrowski. – Jesienią poprzedniego roku przegraliśmy eliminacje do mistrzostw Europy, wiosną trener Górski próbował wielu nowych piłkarzy – stąd słabsze wyniki.

Ostatecznie trener postawił na wypróbowanych piłkarzy, co spotkało się w mediach z krytyką. W kadrze zabrakło takich piłkarzy, jak: Zbigniew Boniek, Paweł Janas czy Stanisław Terlecki.

– Turniej rozpoczęliśmy od bezbramkowego remisu z Kubą – kontynuuje H. Wawrowski. – Oczywiście nikt z tego remisu nie był zadowolony, ale niechęć w stosunku do naszej drużyny narastała. W wiosce olimpijskiej codziennie odbywały się narady działaczy Polskiego Komitetu Olimpijskiego ze sportowcami i trenerami. Spotykałem na nich między innymi innych szczecińskich sportowców – Janusza Brzozowskiego i Ryszarda Stadniuka. Mobilizowano sportowców do walki, chwalono i dziękowano za wyniki. Nas te pochwały jednak omijały. Od nas wymagano.

Z Iranem o pierwsze miejsce

Po remisie z Kubą przyszedł mecz z Iranem, który wygrał z Kubą 1:0. Do ćwierćfinałów kwalifikowały się dwa zespoły, dlatego nikt nie obawiał się, że możemy przegrać z Iranem różnicą dwóch goli. Tylko wtedy mogliśmy być wyprzedzeni przez Kubę.

– Do przerwy przegrywaliśmy 0:1 – mówi H. Wawrowski. – Może kibice czuli się wtedy zaniepokojeni, ale my nie mieliśmy wątpliwości, że mecz przebiega pod naszą kontrolą.

W drugiej połowie zobaczyliśmy zespół polski, jaki chcieliśmy widzieć od dawna. Nasza drużyna strzeliła trzy gole, wyszła na prowadzenie 3:1, dając sobie w końcówce strzelić drugą bramkę. Wygrała 3:2 i z pierwszego miejsca awansowała do ćwierćfinału.

– Im bliżej końca turnieju, tym nasza forma rosła – mówi Wawrowski. – Z Koreą Północną wygraliśmy 5:0, a potem z Brazylią 2:0. Graliśmy naprawdę dobrze i nic nie zapowiadało, że możemy w finale przegrać z NRD.

Cierpinski zdopingował rywala

Spotkanie z NRD miało odbyć się po biegu maratońskim. Wygrał go niespodziewanie reprezentant… NRD, Waldemar Cierpinski, czym mocno podbudował swoich rodaków, piłkarzy.

– Nasz mecz opóźniał się – wspomina Wawrowski. – Wyszliśmy na rozgrzewkę, skończyliśmy ją, a potem się okazało, że będzie 20 minut spóźnienia, które urosło następnie do 60 minut.

Przed spotkaniem działy się dziwne rzeczy. Na złe samopoczucie narzekali: Jan Tomaszewski i Jerzy Gorgoń. Ten pierwszy zszedł z boiska już po puszczeniu dwóch bramek, a tego drugiego od początku zastąpił Henryk Wieczorek.

– W drugiej połowie Grzesiu Lato zdobył kontaktowego gola na 1:2 – mówi Wawrowski. – Wszyscy spodziewali się, że dopadniemy Niemców i wygramy. My też to czuliśmy. Heniu Wieczorek popełnił jednak błąd, straciliśmy gola na 1:3 i musieliśmy się zadowolić srebrem.

Celnicy wyładowali złość

Piłkarska reprezentacja Polski wracała do kraju jako zespół przegrany.

– Na lotnisku nikt nas nie witał, nie było owacji i gratulacji – wspomina nie bez żalu Wawrowski. – Służby celne za to przemaglowały nas jak nigdy wcześniej. To był koniec pewnej epoki w naszej piłce.

Na piłkarzy i trenerów wściekli byli również działacze PZPN. Wiceprezes Marian Ryba obiecał przed igrzyskami, że Kazimierz Górski będzie mógł wyjechać na zagraniczny kontrakt do jednego z krajów arabskich. Jechać miał z nim również Stefan Żywotko, pracujący w Pogoni w latach 1965-69.

– Ryba był wściekły, że reprezentacja nie przywiozła złotego medalu i zgodę na nasz wyjazd wycofał – mówi Stefan Żywotko. – Dopiero później Górski zawędrował do Aten i tam osiągał sukcesy z miejscowym Panathinaikosem.

Marian Ryba był wtedy wiceprezesem, ale przede wszystkim wysoko postawionym generałem w państwie socjalistycznym i narazić się jemu było wielkim ryzykiem.

Policjanci na każdym kroku

Igrzyska w Montrealu charakteryzowały się wzmożonymi środkami bezpieczeństwa. Starsi sportowcy, a także dziennikarze nieprzyzwyczajeni wcześniej do takich obostrzeń byli mocno zdziwieni i zdegustowani.

– W wiosce olimpijskiej były trzy strefy – wspomina Wawrowski. – Do pierwszej mieli prawo wejść kibice, do drugiej dziennikarze, a w trzeciej mogli przebywać jedynie sportowcy i członkowie ekip olimpijskich. Mogliśmy wychodzić do miasta, ale przy powrocie rewidowali nas dokładnie i bez wyjątków. Gdy jechaliśmy autokarem na trening lub mecz, pierwsze i ostatnie miejsce zawsze zarezerwowane były dla policjantów. W wiosce olimpijskiej na każdym piętrze spotykaliśmy parę policjantów. Druty kolczaste, wysokie mury, latające helikoptery to był widok, do którego musieliśmy się wszyscy przyzwyczaić.

Brązowy medal wywalczyli piłkarze ręczni ze skrzydłowym Pogoni Szczecin, Januszem Brzozowskim w składzie. W spotkaniu o brązowy medal nasza drużyna wygrała z NRF 21:18 po dogrywce, a za plecami naszej drużyny znaleźli się finaliści poprzednich igrzysk – Jugosławia i Czechosłowacja.

– O naszym sukcesie zadecydował grupowy mecz z Węgrami – wspomina Janusz Brzozowski. – Przegrywaliśmy różnicą czterech bramek, a mimo to potrafiliśmy wygrać 18:16.

Padało mniej goli

W latach 70. piłka ręczna nieco różniła się od tej obecnej. Nie padało tak dużo bramek, gra była wolniejsza, atak pozycyjny budowało się bardziej skrupulatnie. Odrobić cztery gole z klasowym rywalem to była duża sztuka.

– Do Montrealu jechaliśmy powalczyć – kontynuuje J. Brzozowski. – Wygrany mecz z Węgrami mocno nas podbudował. Na tyle, że w następnym ograliśmy wicemistrzów olimpijskich – Czechosłowację.

Janusz Brzozowski w spotkaniu z Czechosłowacją zdobył dwa gole – premierowe w turnieju olimpijskim. Miejsce w czołowej czwórce było już pewne. Ostatni mecz w grupie miał zadecydować, czy Biało-Czerwoni zagrają w małym czy w dużym finale.

– Z Rumunią biliśmy się do samego końca – wspomina Brzozowski. – Byliśmy blisko wielkiego finału, ale nie udało się.

Z RFN o brąz

Polska przegrała z Rumunią 15:17, a Brzozowski zdobył jednego gola. O brąz nasz zespół miał grać z RFN. W regulaminowym czasie był remis, a w dogrywce Polacy okazali się lepsi.

– Widzieliśmy po twarzach Niemców, że mają już wszystkiego dość – wspomina Brzozowski. – Ta dogrywka to było już dla nich za dużo.

Igrzyska w Montrealu to była pierwsza z dwóch olimpijskich imprez dla Ryszarda Stadniuka – wtedy wioślarza Czarnych Szczecin. 25-letni zawodnik rok przed igrzyskami wywalczył z Grzegorzem Stellakiem i Ryszardem Kubiakiem w roli sternika tytuł wicemistrzów świata.

– W finale mistrzostw świata przegraliśmy tylko z osadą NRD – mówi R. Stadniuk. – Oni po tym występie zakończyli karierę. My byliśmy osadą młodą, wciąż rozwijającą się, więc w nas upatrywano głównych faworytów.

Żółtaczka odebrała medal

We wrześniu 1975 roku partner Stadniuka zachorował na żółtaczkę. Szczeciński wioślarz nie uległ jednak namowom licznej grupy trenerów, którzy nakłaniali Stadniuka do zmiany partnera lub osady.

– Przez całą zimę trenowałem sam – kontynuuje R. Stadniuk. – Rozsądniej byłoby zmienić partnera i po igrzyskach okazało się, że Grzegorza organizm nie wytrzymał obciążeń. Chciałem być jednak lojalny i być może zapłaciłem za ten gest złotym medalem olimpijskim.

Stadniuk prócz tego, że startował ze Stellakiem w jednej osadzie, przyjaźnił się z nim i postanowił wspierać go w chorobie, a następnie w trudnej drodze powrotu do formy. Ta rzeczywiście wróciła, a polska osada pojechała do Montrealu w roli faworytów.

– Grzegorz wrócił do treningów dopiero wiosną – wspomina Stadniuk. – Szybko dochodził do formy, bardzo się starał, wcześniej kilka miesięcy przeleżał w szpitalu. Na wiosennych regatach w Niemczech wypadliśmy bardzo dobrze. Raz wygraliśmy, a potem zajęliśmy drugie miejsce. Byliśmy coraz mocniejsi i z dużymi nadziejami jechaliśmy do Montrealu.

Okazało się, że zaległości treningowe Stellaka były zbyt duże, organizm nie wytrzymał obciążenia, co skończyło się co prawda miejscem w finale, ale w nim Polacy przypłynęli na metę na ostatnim, szóstym miejscu.

– Rozpoczęliśmy wyścig z mocnego pułapu – mówi Stadniuk. – Początkowo plasowaliśmy się na pierwszym, drugim miejscu. Niestety, w pewnym momencie prawie stanęliśmy w miejscu. Zabrakło nam pary. Okazało się, że kilka startów w krótkim czasie mocno spustoszyło organizm mojego partnera. Byliśmy źli i mocno rozczarowani. Wiedzieliśmy, że w normalnych okolicznościach wygralibyśmy te zawody. Przez długi czas nie mogłem uwierzyć, że przegraliśmy naszą szansę. Wydawało mi się, że to jakiś koszmarny sen.

Naszą osadę wyprzedziły inne, z którymi przed rokiem Polacy radzili sobie bez trudu. Szansa na olimpijski medal prysła, ale Stadniuk dał się poznać nie tylko jako wybitny sportowiec, ale również jako lojalny kompan. Przyjaźń i wsparcie dla walczącego z chorobą partnera okazały się ważniejsze od być może mistrzostwa olimpijskiego. ©℗

Wojciech PARADA

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

czytelnik
2020-03-10 08:11:30
Podziwiam Panski upor w pisaniu o "kopaczach" Pogoni, moze warto zajac sie czyms innym niz pisanie, ciagle pisanie o tym samym.To musi byc frustrujace.No i te panskie eseje o budowie stadionu.komu on potrzebny jesli nie ma komu grac ???Szkoda zycia na "kopaczy"

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA