Rozmowa z Dominikiem Soleckim, futsalistą Pogoni ’04 Szczecin, reprezentantem kraju
- Po osiemnastu kolejkach Pogoń ’04 jest na trzecim miejscu, do drugiego - uprawniającego do walki o mistrzostwo kraju tracicie tylko dwa punkty. Zwykle wszyscy mówią o tym, że chcą wygrać kolejny mecz, ale czy głośno myślicie o tym, by dostać się do finału i zdobyć złoty medal?
- Liczymy na to, że przeskoczymy Bielsko-Białą i zagramy o mistrzostwo. Do końca sezonu zasadniczego zostały cztery kolejki i wiele może się wydarzyć - my nie możemy się już potknąć, a musi zrobić to nasz rywal z Bielska. Rekord ma jeszcze pojedynek z prowadzącą Gattą, od tego wyniku wiele zależy. Chciałbym konfrontacji z Gattą, ta chyba nie da się już prześcignąć.
- W poniedziałkowym spotkaniu z Red Dragons emocje były do samego końca, rozstrzygająca o waszym zwycięstwie bramka - na 4:3 - padła na 30 sekund przed końcem. Mieliście już moment zwątpienia w sukces?
- Kiedy w 39 minucie do remisu doprowadził Michał Kubik, pomyślałem, że lepiej podzielić się punktami niż nie zdobyć ich wcale. Z przebiegu meczu myślę jednak, że to my stworzyliśmy sobie więcej korzystnych sytuacji i rezultat nie jest niczym zaskakującym. Dobrze, że Daniel Maćkiewicz podchodząc do przedłużonego rzutu karnego zachował zimną krew i bez problemu pokonał bramkarza z Pniew. Wygraną dedykujemy zmarłemu kilka dni temu panu Jerzemu Grycmacherowi, ojcu naszego wiceprezesa.
- Nie było panu szkoda kolegów? Przecież do Szczecina przyszedł pan z Pniew.
- Mam ogromny sentyment do tego zespołu, wielu w nim przyjaciół. Taka jest jednak piłka - jestem profesjonalistą, przyjechałem z Pogonią ’04 po trzy punkty i cel udało się zrealizować. Oczywiście jest mi żal, że w tym sezonie Pniewy nie radzą sobie tak dobrze, jak rok temu, kiedy zajęliśmy czwarte miejsce. Wierzę natomiast, że chłopaki jeszcze się zmobilizują i unikną degradacji.
- Przed wami starcie z NBitem Gliwice. Tym samym, z którym jesienią przegraliście aż 7:2, choć pan akurat wtedy nie grał.
- Tak wysoka porażka zawsze boli, ciężko się ją przyjmuje. Jesteśmy zatem podwójnie zmobilizowani. Wiemy, że skoro chcemy grać o mistrzostwo, musimy z Gliwicami wygrać. Nie oglądając się na to co już było.
- Na boisko wrócił pan po pięciomiesięcznej przerwie spowodowanej zerwaniem więzadeł. I od razu otrzymał powołanie na marcowy mecz z Kazachstanem, to baraż o udział w mistrzostwach świata. Powołanie było zaskoczeniem?
- Oczywiście, że było niespodzianką, tak dla mnie, jak i innych z naszego futsalowego towarzystwa. Choć muszę też przyznać, że sztab szkoleniowy, gdy leczyłem kontuzję o mnie nie zapomniał; trenerzy dzwonili, dopytywali jak przebiega rehabilitacja.
- Kazachstan to trzecia drużyna zimowych mistrzostw Europy, dziewiąta w światowym rankingu. Macie jakiekolwiek szanse?
- W sporcie wszystko może się zdarzyć i jeśli te 40 minut dobrze się nam ułoży, nie jesteśmy na przegranej pozycji. Wiadomo, że Kazachstan to ścisła czołówka, mają w swoim składzie świetnych Brazylijczyków, my jednak też chcemy jechać do Kolumbii na mistrzostwa. Zgrupowanie w Szczecinie zaczyna się już w poniedziałek, potrwa ponad tydzień, a taktyka będzie przygotowywana specjalnie na tego przeciwnika. Poza tym wystąpimy w Azoty Arenie, która na pewno wypełni się do ostatniego miejsca. Taka publiczność mobilizuje, zachęca do walki, nawet, gdy coś nie idzie. Nie ma mowy o tym, by „wiązała nogi".
- Czy ma pan plan B na życie? Pytam nie bez przyczyny. Po kontuzji wrócił pan do gry szybko, ale wiadomo, że nie zawsze się to udaje i los pisze dla sportowców różne scenariusze.
- Moją dyspozycję zawdzięczam rehabilitantowi Adamowi Wandachowiczowi z Domu Lekarskiego, jestem dla jego pracy pełen podziwu. Myślę natomiast o tym, by w przyszłości założyć szkółkę futsalową dla dzieci. Mam za sobą już kilka szkoleń, zamierzam wciąż się dokształcać. W Polsce do futsalu trafia się z boisk trawiastych, mając 16-18 lat. Tymczasem w Portugalii, Hiszpanii, czyli krajach gdzie ten sport stoi na bardzo wysokim poziomie, treningi zaczynają 5-6- latki. Jeśli chcemy, by futsal się rozwijał, u nas też tak powinno być. Zdaję sobie sprawę, że nie będzie to łatwe, bo przecież każdy rodzic woli zaprowadzić dziecko do klubu piłkarskiego niż futsalowego, ale nie można się poddawać.
- Dziękuję za rozmowę. ©℗
Ewelina KOLANOWSKA