Rozmowa z motorowodnym mistrzem świata Marcinem Zielińskim, triumfatorem 70. Plebiscytu Sportowego „Kuriera Szczecińskiego"
Marcin Zieliński z klubu H2O Szczecin w 2024 roku obronił tytuł mistrza świata w motorowodnej elitarnej Formule 500 i jest to dla niego już 20 medal w karierze i drugi z rzędu złoty w królewskiej kategorii. Reprezentant Polski stanął na najwyższym stopniu podium w niemieckim Halbendorfie, gdzie kończył się ubiegłoroczny sezon czempionatu, na który składały się łącznie cztery eliminacje, bo zawody odbywały się też w Czechach, Włoszech i Polsce. Do mistrzostwa świata dołożył jeszcze srebrny medal mistrzostw Europy w tej samej formule, więc nic dziwnego, że nasi Czytelnicy wybrali go najlepszym zachodniopomorskim sportowcem Anno Domini 2024.
- Złoty medal mistrzostw świata wywalczył pan w ubiegłym roku w imponującym stylu, wygrywając wszystkie cztery eliminacje i już przed ostatnimi zawodami w Niemczech był pan pewny obrony tytułu. Czy rzeczywiście mistrzowska rywalizacja była tak jednostronna jak to pokazują suche wyniki?
- Wygrywałem w eliminacjach mistrzostw świata kolejno, w czeskich Jedovnicach, we włoskim Boretto oraz u nas w Żninie, a każda z weekendowych imprez składała się z trzech wyścigów i praktycznie za każdym razem odjeżdżałem daleko rywalom i tylko raz we Włoszech, po słabym starcie, dopłynąłem do mety jako drugi, ale nie musiałem wtedy specjalnie szarżować by wygrać, bo moja przewaga w całym cyklu była już wyraźna. Nieco inaczej było tylko na ostatnich zawodach w Halbendorfie, które zostały przerwane już w trakcie pierwszego wyścigu, a końcową kolejność ustalono na podstawie czasów uzyskiwanych na treningu, ale w tej niecodziennej sytuacji także przypadło mi I miejsce.
- Prosimy o parę słów więcej o niemieckich zawodach, które miały zakończyć mistrzowski cykl.
- W Niemczech chciałem potwierdzić, że zapracowałem na drugi z rzędu tytuł mistrza świata, a najlepiej robi się to w sportowej rywalizacji, dlatego postanowiłem wziąć udział w tych zawodach, pomimo bezpiecznej przewagi punktowej nad moimi najgroźniejszymi rywalami. W klasyfikacji generalnej miałem na koncie komplet 60 punków. Jedynym zawodnikiem, który miał jeszcze teoretyczne szanse, by mnie wyprzedzić, był Słowak Robert Hencz, ale w sierpniu doznał on kontuzji i musiał się poddać skomplikowanej operacji kręgosłupa, a to oznaczało dla niego koniec startów w 2024 roku. Byłem więc pewny złotego medalu, ale chciałem z klasą zakończyć sezon i wystartować w 4. eliminacji MŚ. Niestety, zawody w niemieckim Halbendorfie miały bardzo niespodziewany przebieg. W sobotę podczas pierwszego mistrzowskiego biegu doszło do kolizji Włocha Giuseppe Rossiego z Węgrem Attilą Havasem. Wyścig został przerwany, a rywalizacja na wodnym torze miała być wznowione w niedzielę. Jednak po tym incydencie i wnikliwej analizie akcji ratunkowej służb zabezpieczających mistrzostwa, zapadła decyzja o zakończeniu zawodów. Komisarz Sportowy Międzynarodowej Unii Motorowodnej UIM uznał, że umiejętności ratowników są niewystarczające, by bezpiecznie rozgrywać kolejne wyścigi bardzo szybkich łodzi. W pełni zgadzam się z decyzją komisarza, bo nasze bezpieczeństwo zawsze powinno być priorytetem. Sobotnie wydarzenia pokazały, że ratownicy mający o nas dbać, nie byli wystarczająco dobrze przygotowani do realizacji swoich zadań podczas wyścigów motorowodnych.
- Mistrzostwa Europy rozstrzygane są nieco inaczej, bo nie przez system eliminacji, ale jednorazowo na zawodach podczas jednego weekendu. W ubiegłym roku wyłonienie najlepszego motorowodniaka naszego kontynentu odbyło się w Polsce w Rogoźnie, więc powinno to pana faworyzować, ale końcowa lokata była ciut niższa niż w mistrzostwach globu...
- Na przedmistrzowskich treningach we Włoszech wszystko było w jak najlepszym porządku, a w Rogoźnie w aspekcie sportowym nie mam sobie, ani przyjaciołom z teamu, nic do zarzucenia, ale były pewne problemy ze sprzętem, których w czasie zawodów nie byliśmy w stanie zdiagnozować i dopiero dużo później zdiagnozowaliśmy przyczynę, ale nie chcę wchodzić w szczegóły, by nie ułatwiać zadania rywalom na przyszły sezon. Dodam też, że w Rogoźnie po raz pierwszy rywalizowaliśmy w nowym formacie, w którym liczyły się wszystkie cztery wyścigi, a nie najlepsze trzy z czterech, jak to bywało w przeszłości. Ta zmiana sprzyjała zawodnikom, którzy nastawiają się na wytrzymałość swoją i sprzętu, a nie na maksymalne osiągi, co akurat u mnie jest priorytetem. Jeśli chodzi o wyniki w mistrzostwach Europy, to na treningu byłem najszybszy, w pierwszym wyścigu zająłem II miejsce, w kolejnym wygrałem, a następnie byłem drugi, by ostatniego biegu nie ukończyć. Gdyby ostatni start był zwycięski, zrównałbym się z liderem i o złocie decydowałby najlepszy czas wyścigu, więc myślę, że do końca była szansa na najwyższe miejsce na podium...
- Wspominał pan o przyjaciołach z teamu, więc prosimy rozszyfrować, co kryje się pod tym pojęciem i przy okazji wyjaśnić, skąd się wzięła nazwa klubu H2O Szczecin?
- Zawsze podkreślam rolę tych wszystkich, którzy mnie otaczają, a zwłaszcza moich niezawodnych mechaników, bo sukces to praca zespołowa. Razem podążamy po kolejne sukcesy i spełniamy sportowe marzenia. Jest więc team fabryczny VRP Racing, czyli konstruktor silnika Carlo Verona i mechanik Simone Garulli oraz obsługujący od wielu lat mój sprzęt zaprzyjaźnieni mechanicy, Czech Sławek Hros i rodacy, czyli Norbert Świderski z Budzynia i poznaniak Adam Wolski. Nie byłbym w tym miejscu gdzie jestem, gdyby także nie wsparła mnie rodzina oraz sponsorzy, ale w tym ostatnim temacie od kilku miesięcy idzie na gorsze... Jeśli chodzi o drugą część pytania wyjaśnię, że awansowałem do Formuły 500 reprezentując czeski klub H2O Brno i z sentymentem wspominam ten okres, a gdy u naszych południowych sąsiadów pojawiły się problemy i powróciłem do grodu Gryfa, wymyśliłem nazwę nawiązującą do miłej przeszłości. Nawiasem mówiąc wspomnę, że sportową przygodę rozpoczynałem w LOK-u Szczecin.
- Jak wygląda wyścig w Formule 500?
- Jest to dziesięć okrążeń po trasie oznaczonej bojami zwrotnymi, a jedno kółko to od 1500 do 1800 metrów w zależności od akwenu. Maksymalne prędkości dochodzą do 180 kilometrów na godzinę, a wtedy łódka niemal nie dotyka wody i tylko śruba napędowa ją w niej utrzymuje. Wrażenia są porównywalne do tych, gdy samolot odrywa się od pasa startowego, trzeba więc bardzo uważać, by nie przeszarżować i nie odfrunąć... Trzeba być bardzo skupionym nad tym, co się robi, bo jeden zły ruch, czy niedostrzeżony podmuch wiatru, mogą mieć tragiczne następstwa. W takich ekstremalnych momentach czuję przypływ adrenaliny i radość! Podobnie zresztą bardzo lubię w podróży samolotem moment startu i poważnie myślę o zrobieniu licencji pilota. Nie chciałbym natomiast skakać na spadochronie czy na bungee.
- Czy w motorowodnej karierze miał pan jakiś poważny wypadek?
- Przed dziesięciu laty w Cremonie wyprzedzając dublowanego zawodnika przekoziołkowałem przez bok i skończyło się dwoma pękniętymi kręgami oraz tygodniowym pobytem we włoskim szpitalu. Gdy odzyskałem świadomość, nie pytałem co jest ze mną, ale co z łódką...? Gdy z perspektywy lat analizuję tamten wypadek, dochodzę do wniosku, że kraksy nie dałoby się uniknąć w żaden sposób, a ja zrobiłem co było można najlepiej i stąd były stosunkowo małe konsekwencje.
- Są już myśli o nowym sezonie?
- Teraz jest czas na krótki odpoczynek, ale już w głowie snuję plany na kolejny sezon, bo chcę pozostać jak najdłużej na sportowym szczycie! Nad formą fizyczną w zasadzie już pracuję na siłowni, a łódką zajmę się od marca, bo tegoroczne mistrzostwa świata i Europy rozpoczynają się w połowie maja.
- W jednej z odpowiedzi wspominał pan, jak ważne jest wsparcie rodziny, więc na zakończenie prosimy o parę słów o najbliższych.
- Od 13 lat jest ze mną moja najukochańsza Michalina, a nasz 2-letni synek Marcel wprost uwielbia oglądać, jak w telewizji pokazują tatę. Jeśli zawody mam w Polsce, to najbliżsi przyjeżdżają i mi kibicują, ale w przypadku zagranicznych startów, wyjeżdżam na nie jedynie w męskim gronie.
- Dziękujemy za rozmowę.©℗ (mij)
70. Plebiscyt Sportowy „Kuriera Szczecińskiego” jest współorganizowany i współfinansowany przez Miasto Szczecin. Głównymi partnerami są Województwo Zachodniopomorskie i Totalizator Sportowy, właściciel marki Lotto.