Rozmowa z Katarzyną J. Kowalską nominowaną do Gryfii za książkę „Polski El Greco”
– Pani książka opowiada o dwóch badaczkach, Izabeli Galickiej i Hannie Sygietyńskiej, które w 1964 roku na plebanii w Kosowie Lackim odkryły obraz „Ekstaza św. Franciszka” El Greco, co uruchomiło sekwencję zdarzeń pozwalającą opowiedzieć m.in. o malarstwie, o Instytucie Sztuki PAN, o środowisku badaczy obrazów, o kulisach pracy konserwatorów. Który z tych wątków był dla pani najważniejszy?
– Na temat trafiłam przez przypadek. Przygotowywałam materiał o konserwacji obrazu El Greca dla telewizyjnej „Panoramy”. Temat sztuki zazwyczaj nie jest traktowany zbyt poważnie, takie materiały odsuwane są na weekendowe wydania, ale tym razem stało się inaczej – to, że mamy w Polsce obraz El Greca, o czym niewiele osób wie, to jednak sensacja. Wtedy skontaktowałam się z Izabelą Galicką. I właśnie to spotkanie stało się zapłonem, bo Iza jest osobą niezwykle magnetyczną, z fantastyczną pamięcią, świetnie opowiadającą. Przywitała mnie z przygotowanymi wycinkami z gazet z lat sześćdziesiątych, z poświęconym tej sprawie wierszem Ludwika Jerzego Kerna na wierzchu. Mówiąc kolokwialnie, ta historia złapała mnie w swoje szpony, nie mogłam się od niej uwolnić. Przygotowałam kolejne reportaże telewizyjne, a gdy byłam na urlopie macierzyńskim, stwierdziłam: dlaczego by nie napisać książki? Zaczęłam wgłębiać się w dokumenty, spotykać się ze świadkami wydarzeń. Z tego powstała książka.
– Którą czyta się jak kryminał. Zaplanowała pani taką formę, czy tak się ułożyło w trakcie pisania?
– Chciałam, żeby to był reportaż. W tej historii są wątki, malutkie puzzle, które składają się na fajny obraz. Czułam to od początku – że czego się nie dotknie, mamy tu fantastyczny temat, który jest niekoniecznie do pokazania telewizyjnie. Można odwołać się do tekstów, do świetnych cytatów dziennikarzy z lat 60., które też pokazują obraz ówczesnej Polski. Nikt w tej historii nie ginie, więc nie wiem, czy to kryminał, ale historia bez wątpienia jest sensacyjna.
– Odkrycie Galickiej i Sygietyńskiej część środowiska przyjęła z głęboką nieufnością. Długo podważano autentyczność obrazu. W jakim stopniu ta nieufność wynikała z tego, że były kobietami, w dodatku młodymi?
– Płeć na pewno nie jest bez znaczenia, tak dzisiaj na to patrzę. Myślę jednak, że większe znaczenie miało to, ile te panie miały lat, a miały 34, 33 lata. Jedna z tytułem doktorskim, druga pani magister – szeregowe pracownice Instytutu Sztuki zajmujące się inwentaryzowaniem zabytków, czyli dziedziną mocno sfeminizowaną, ponieważ mężczyźni nie chcieli tego robić, bo to była dłubanina w źródłach, trzeba było jeździć, pracować w terenie, no i mieć intuicję. Kobiety mają chyba silniejszą intuicję, a na pewno większą wagę przywiązują do szczegółu. Najważniejsze jednak było to, że obraz został znaleziony w takim, a nie innym miejscu – w maleńkiej miejscowości daleko od Warszawy, na Podlasiu, na plebanii. Nikt nie mógł uwierzyć, że w takim miejscu, na uboczu Polski, znajduje się obraz takiej klasy. Ważnym czynnikiem była także zwyczajna zawiść środowiska. Jak profesorowie, którzy stykają się z wielką sztuką, zazwyczaj w galeriach i muzeach, mieliby zaakceptować ogromny sukces młodziutkich szeregowych pracownic? Profesor Białostocki i profesor Rostworowski to były – i nadal są, po tym, co zostawiły – wielkie postaci, mimo to powiedzieli, że to nie jest obraz El Greca. Sądzę, że jako osoby oglądające dzieła w muzeum, galerii, nie zobaczyli kunsztu w obrazie, który jest brudny, przykryty przemalowaniami, pożółkłym werniksem, w dodatku wisi na ścianie w zacienionym miejscu gdzieś na plebanii. Dodajmy, że po odkryciu sygnatury gratulowali paniom i mówili, że cieszą się, że się pomylili.
– Obecnie autentyczność obrazu podważa dr Mieczysław Morka. Jeśli pojawiają się takie kontrowersje ekspertów, to skąd laicy mają wiedzieć, czyim ocenom ufać?
– Ja bym postawiła na tych, którzy prowadzą własne badania. Zobaczenie w obrazie dzieła wielkiej klasy to jedno – tu ufamy swoim zmysłom i intuicji. Ale do tego trzeba dołożyć badanie, doświadczenie, wiedzę. Trzeba człowieka, który podchodzi ze skalpelem, pobiera próbkę i bada ją pod mikroskopem, konserwatora, który zdejmuje kolejne warstwy przemalowań, dociera do ostatniej warstwy i stwierdza, po porozumieniu z chemikiem badającym próbki, że właśnie te próbki pochodzą z XVI wieku i te pociągnięcia pędzla mogą wskazywać, że to jest pędzel tego, a nie innego mistrza, albo stwierdza, że sygnatura jest wpisana w ostatnią, czyli XVI-wieczną warstwę farby. Osoba, która nie miała styczności z obrazem, a doktor Morka nie został dopuszczony do oględzin, nie może powiedzieć czegoś, co jest miarodajne. Izabella Galicka i Hanna Sygietyńska nie pomyliły się, ich odkrycie zostało potwierdzone przez prof. Bohdana Marconiego, Marię Orthwein, Zofię Blizińską i Piotra Rudniewskiego, konserwatorów, którzy odkryli sygnaturę w latach siedemdziesiątych, a także przez kolejną grupę konserwatorów z Muzeum Narodowego w Krakowie pod kierunkiem Janusza Czopa. Więcej dowodów na razie zdobyć się nie da. Nie mam wątpliwości, że to obraz El Greca.
– Jeden z bohaterów pani książki mówi, że El Greca nie da się pomylić z żadnym innym malarzem. Co to znaczy?
– El Greco miał specyficzną kreskę, malował postaci, które były zniekształcone, wydłużone. Niektórzy twierdzili, że cierpiał na zespół Marfana albo miał styczność z pacjentem, który na to chorował. Druga rzecz to sposób pociągnięcia pędzlem, na co Izabella Galicka często zwracała uwagę, pociągnięcia w jodełkę, silne uderzenie pędzla, czyli coś, czego nie widzimy gołym okiem. Do tego paleta barw, co jest świetnie widoczne właśnie na obrazie „Ekstaza św. Franciszka”, ponieważ to była paleta barw srebrzystych, rozświetlonych. Ma się poczucie patrząc na ten obraz, że ktoś go z drugiej strony dodatkowo rozświetlał. To szalenie charakterystyczne. Zresztą jak się pojedzie do Toledo i pochodzi po kościołach i katedrze, w których są obrazy El Greca, to nawet osoby, które nie są historykami sztuki, rozpoznają je na pierwszy rzut oka, właśnie z powodu wydłużonych sylwetek, ale też zimnej kolorystyki.
– Cytuje pani także Izabellę Galicką, która w pewnym momencie wyznaje, że do obrazu przyciągała ją „jakaś metafizyczna siła”. Czy „Polski El Greco” jest wyznaniem wiary w wielkość sztuki?
– Ta książka jest przede wszystkim hołdem złożonym dwóm odkrywczyniom, dwóm kobietom, które do końca wierzyły w siłę własnej intuicji i siłę własnego rozumu. Miały nieprawdopodobny upór w wierze, bo jednak zostały przez swoje środowisko mocno stłamszone i bardzo to przeżywały, odcisnęło to na nich głębokie piętno, i gdyby nie ich charaktery, mogłyby odwrócić się od tego zawodu i pójść w zupełnie inną stronę, mniej eksponowaną i mniej naznaczoną krytyką. To jest hołd złożony pasji. Obie ją miały. Obraz El Greca to tylko jeden z przykładów ich osiągnięć. Odkryły bowiem także m.in. płaskorzeźbę Bandinellego, który był konkurentem Leonarda da Vinci, czy obraz „Pokłon pasterzy” Francesco Bassano. Takich odkryć jest bez liku. To, co mogę stwierdzić na podstawie rozmów z Izabellą Galicką, to to, że choć nie każdy z nas zostanie ekspertem od sztuki, to zawsze warto poświęcić czas oglądaniu dzieł sztuki, ale tych oryginalnych, bo w tym jest przeżycie, ukryte piękno, tam jest estetyka. Żadna wystawa reprodukcji, kopii, wyświetlanych zdjęć tego nie da. Sztuka ubogaca, wprowadza w życie estetyczną nutę, która jest potrzebna. Bez względu na to, jakie studia skończyliśmy, skąd pochodzimy, jaki zawód wykonujemy, sztuka na nas zawsze będzie oddziaływać, pytanie tylko: jak? na ile jej pozwolimy na to?
– Izabela Galicka mówi, że mimo iż dowiedziono jego autentyczności, obraz jest ignorowany. Ma rację?
– Tak. Obraz nie jeździ, nie jest wypożyczany za granicę, nie mówi się o nim. Czy to wynika z tego, że jest w Muzeum Diecezjalnym w Siedlcach, czyli w miejscowości, do której mało kto zagląda? Może gdyby był w Warszawie, miałby większe szanse na bycie zauważonym? A może Hiszpanie za bardzo dbają o obrazy znajdujące się w ich kolekcjach, i nie chcą dopuszczać, aby inne obrazy były doceniane i wyceniane, przyćmiewały ich zbiory? Ksiądz doktor Robert Mirończuk, który jest dyrektorem muzeum, w zeszłym roku zorganizował świetną wystawę siedmiu obrazów El Greca. Udało mu się pożyczyć z Toledo między innymi „Świętą Weronikę z chustą”, „Ukrzyżowanie Chrystusa” z prywatnej kolekcji banku Santander, był jeszcze „Święty Franciszek z bratem Leo”. Wystawa ściągnęła do Siedlec mnóstwo ludzi, wydawało się, że zwróci uwagę na nasz obraz, bo on się poziomem artystycznym bardzo wybija, że na przykład w ramach rewanżu zostanie wypożyczony do Toledo. Na razie jednak nic się w tej sprawie nie dzieje.
– Jak pani książkę odbierają eksperci, a jak laicy?
– Osoby, które są utytułowane i zajmują się sztuką, zwracają uwagę na to, że wreszcie została napisana książka o sztuce językiem dla ludzi, książka, która wyszła poza krąg tekstów, które zostaną ustawione na półce obok pozycji naukowych. Laicy mówią, że choć nie mają nic wspólnego ze sztuką, to książka ich pochłonęła, ma swoje miejsce obok „Bezcennego” Miłoszewskiego. Na tym mi zależało – by „Polski El Greco” dotarł do tych, którzy chcą przeczytać po prostu ciekawą historię.
– Dziękuję za rozmowę. ©℗
Rozmawiał Alan Sasinowski
* * *
Gryfię, Ogólnopolską Nagrodę Literacką dla Autorki w wysokości 30 tysięcy złotych przyznaje „Kurier Szczeciński”. Jest to jedyny laur literacki w naszym kraju przyznawany jedynie pisarkom. W tym roku nagrodę wręczymy już po raz ósmy. Laureatkę poznamy 15 czerwca podczas uroczystej gali w Szczecinie.